Выбрать главу

— Słyszałem, że Gorliwy Jasio okazał się szpiegiem Chingersów — powiedział Kostucha zamykając pudełko ze słodyczami i chowając je pod poduszkę. — Powinienem się był tego domyśleć. Czułem, że coś jest nie tak z tym jego czyszczeniem wszystkich butów i w ogóle, ale myślałem, że to po prostu świrus. A tu, okazuje się…

— Kostucha — odezwał się chrapliwym głosem Bill — ja wiem, że to niemożliwe, ale pan zachowuje się jak człowiek!

Kostucha zachichotał, ale nie tym swoim jeździmy-piłą-po-ludzkich-kościach chichotem, tylko prawie całkiem normalnie.

Bill zająknął się z przejęcia.

— Prze… przecież pan jest sadystą, zboczeńcem, bestią, dzikusem, łobuzem, mordercą…

— Dziękuje ci, Bill. Miło to słyszeć. Starałem się wykonywać swój zawód jak najlepiej, bo jestem człowiekiem w wystarczającym stopniu, by odczuwać potrzebę uznania. Z tym mordercą było trochę trudno, ale cieszę się, że to wreszcie dotarło nawet do takiego baraniego łba, jak twój.

— To… to pan nie jest…

— Spokój! — szczeknął Kostucha i była w tym wystarczająca dawka dawnego jadu i wściekłości, żeby temperatura ciała Billa spadła natychmiast o sześć stopni. Po chwili Kostucha znowu się uśmiechnął. — Trudno cię winić, synu, za twoje zachowanie — jesteś tylko przygłupim chłopakiem z prowincjonalnej planety, zamiast do szkoły poszedłeś do wojska i w ogóle… Ale ocknij się, człowieku! Wychowanie wojskowe jest zbyt poważną sprawą, żeby pozwolić, by zajmowali się tym amatorzy. Gdybyś przeczytał parę rozdziałów ze szkolnych podręczników, dopiero wtedy włosy stanęłyby ci dęba! W czasach prehistorycznych sierżanci od musztry, czy jak ich tam wtedy nazywano, to byli dopiero sadyści! Siły zbrojne pozwalały tym ludziom absolutnie pozbawionym jakiejkolwiek wiedzy dosłownie niszczyć rękrutów. Pozwalały im uczyć żołnierzy nienawidzieć służby zanim jeszcze nauczyli się jej bać, a wtedy diabli brali dyscyplinę. A straty! Zawsze przez pomyłkę zachodzili kogoś na śmierć albo utopili podczas przeprawy cały oddział, czy coś w tym rodzaju. Rozbeczałbyś się tylko czytając o tych stratach.

— Czy mogę wiedzieć, co pan studiował? — zapytał Bill nieśmiało.

— Dyscyplinę Wojskową, Łamanie Woli i Metodologię Działania. Skończyłem co prawda tylko pobieżny, czteroletni kurs, ale dostałem sigma cum, co jak na chłopaka z rodziny robotniczej nie było wcale źle. W wojsku robiłem błyskawiczną karierę i dlatego właśnie nie rozumiem, dlaczego te niewdzięczne dranie wpakowały mnie do tej cholernej puszki po konserwach!

Uniósł oprawione w złote druciki okulary, by otrzeć wzbierającą mu w oku łzę.

— Spodziewał się pan wdzięczności? — zapytał cicho Bill.

— Nie, no skąd, co za głupota. Dzięki za przypomnienie realiów, Bill, będzie jeszcze z ciebie dobry żołnierz. Wszystko, czego w gruncie rzeczy oczekuję, to możliwość plucia na wszelkie prawa, tak jak to robią Ci Na Górze. Wiesz, o czym mówię; przekupstwa, fałszywe zamówienia, operacje czarnorynkowe i tak dalej. Chodzi mi tylko o to, że tam, w obozie odwalałem kawał naprawdę dobrej roboty i miałem naiwną, jak się okazuje, nadzieję, że pozwolą mi to dalej robić. Teraz będę musiał zacząć załatwiać sobie przeniesienie.

Wstał z łóżka i schował pudełko z cukierkami i okulary do zamykanej na klucz szafki.

Bill, dosyć łatwo dający się wszelki szokującym wydarzeniom wytrącić z równowagi, do której długo potem nie mógł powrócić, kiwnął głową, od czasu do czasu waląc w nią wierzchem dłoni.

— Pewnie bardzo panu pomógł ten zbieg okoliczności, że jest pan tak szkaradnie zdeform… to znaczy, chciałem powiedzieć, że pan ma takie ładne zęby…

— Żaden zbieg okoliczności — odparł Kostucha, stukając paznokciem w jeden ze swych wystających kłów. — Drogie jak diabli. Masz pojecie, ile kosztuje specjalnie wyhodowany zestaw chirurgicznie wszczepianych kłów-mutantów? Założę się, że nie! Przez trzy lata pracowałem w czasie letnich wakacji, żeby na nie zarobić, ale mówię ci, warto było. Wygląd to wszystko. Przestudiowałem prehistoryczne filmy, w których zarejestrowano ówczesnych specjalistów od wdeptywania ludzi w błoto. Na swój niezgrabny sposób byli nawet nieźli. Dobierano ich oczywiście według wyglądu i niskiego ilorazu inteligencji, ale wiedzieli, na czym rzecz polega. Ogolone, pokryte bliznami głowy jak kule bilardowe, potężne szczęki, odrażające zachowanie, popędliwość, co tylko chcesz. Uznałem, że pewne poczynione na początku inwestycje mogą przynieść spore korzyści. A było to poświęcenie, mogę cię zapewnić! Spotkałeś może jeszcze kogoś z wszczepionymi kłami? Nie! A dlaczego? Jest masa powodów. Co prawda takie kły znakomicie nadają się do gryzienia surowego mięsa, ale do czego poza tym? Spróbuj na przykład pocałować dziewczynę… No, dobra. Znikaj, Bill, mam parę rzeczy do zrobienia. Jeszcze się zobaczymy…

Jego ostatnie słowa Bill ledwo dosłyszał, jako że powodowany dobrze wyrobionym odruchem znalazł się na korytarzu w tej samej chwili, w której polecono mu odejść. Kiedy spontaniczny strach minął, Bill ruszył przed siebie długo trenowanym, zataczającym się krokiem, przypominającym nieco chód kaczki, której ktoś przetrącił staw kolanowy. Według jego mniemania po tym właśnie poznawało się starego kosmicznego wygę. Zaczynał się czuć trochę jak doświadczony weteran i przez chwil wydawało mu się nawet, że więcej wie o wojsku, niż ono o nim. Te patetyczne złudzenia rozpłynęły się bez śladu, kiedy umieszczone w suficie głośniki czknęły nagle, po czym przemówiły chrapliwym, nosowym głosem:

— Słuchajcie wszyscy, są rozkazy od naszego Staruszka, kapitana Zekiala, rozkazy, na które wszyscy z niecierpliwością czekaliście. Idziemy do akcji, przyśpieszenie dziób-rufa, wszystko ma być porządnie umocowane.

W kajutach i korytarzach ogromnego statku rozległ się głęboki, bolesny jęk.

6.

W latrynach aż huczało od plotek na temat celu i długości trwania dziewiczego lotu „Fanny Hill”, jednak żadna z nich nie okazała się prawdziwa. Rozsiewano je zresztą na polecenie dowództwa i jako takie nie mogły zawierać choćby ziarenka prawdy. Jedyną rzeczą, której mogli być pewni było to, że najprawdopodobniej jednak gdzieś polecą, bowiem wszystko wskazywało na to, że przygotowują się do tego, żeby gdzieś polecieć. Nawet Tembo musiał się z tym zgodzić, kiedy układali zapasowe bezpieczniki w magazynie.

— Chociaż z drugiej strony — dodał — może to być tylko działanie maskujące dla zmylenia szpiegów. My tu udajemy, że gdzieś lecimy, a tymczasem leci tam zupełnie kto inny.

— To znaczy gdzie? — zapytał poirytowany Bill, odrywając sobie z palca wskazującego kawałek paznokcia.

— No, gdziekolwiek, to i tak nie ma większego znaczenia. — Tembo nie przejmował się niczym, co nie miało bezpośredniego związku z jego wiarą. — Za to wiem doskonale, gdzie ty wylądujesz, Bill.

— Gdzie? — wstrzymał oddech Bill. Był bardzo łasy na wszelkie tego typu plotki.

— Prosto w piekle, chyba że ktoś zbawi twoją duszę.

— Nie, już wystarczy… — jęknął Bill.

— Spójrz tylko — szepnął kuszącym tonem Tembo i uruchomił kieszonkowy projektor. Pojawiły się złote wrota, obłoczki i rozległo się dyskretne dudnienie tam-tamów.