Od: Kapitan Zekial
Do: Cała Załoga
Dotyczy: Obecna Sytuacja
Dnia 23
11 — 8956 nasz statek uczestniczył w akcji zniszczenia atomową torpedą nieprzyjacielskiej instalacji 17KL-345 i we współdziałaniu z pozostałymi statkami flotylli „Skrwawione Krocze” zakończył swą misję pełnym sukcesem, w związku z czym ogłasza się, że każdy członek załogi może do baretki Orderu Służby w Oddziałach Pierwszej Linii dodać Obłok Atomowy — oraz, chociaż jest to pierwsza misja tego rodzaju; będzie upoważniony do noszenia Orderu Walki w Oddziałach Pierwszej Linii. Uwaga:
Cześć załogi przyczepiła sobie obłok Atomowy do góry nogami. Jest to wykroczenie przeciwko Prawu Wojennemu i jako takie będzie karane śmiercią.
7.
Po heroicznej bitwie o 17KL — 345 nastąpiły długie tygodnie szkolenia i musztry, w celu przywrócenia steranym walką weteranom ich dawnej świeżości. Gdzieś w trakcie tych przygnębiających miesięcy z głośników rozległ się sygnał, którego Bill nigdy dotąd nie słyszał, przypominający odgłos, jaki uzyskuje się potrząsając metalową beczką pełną gwoździ i żelaznych prętów. Nic to dla niego czy dla innych nowicjuszy nie znaczyło, ale Tembo zerwał się na równe nogi i przy akompaniamencie tam-tamu, w którego roli wystąpiła szafka na ubranie, odtańczył krótki Taniec Śmierci.
— Gorzej ci? — zapytał posępnie Bill znad mocno już zużytego egzemplarza komiksu zatytułowanego „Miłośnicy seksu! Tylko dla was szokujące przeżycia prawdziwych wampirów! Efekty dźwiękowe!” Ze strony, na którą akurat patrzył, wydobywał się upiorny jęk.
— Nie wiesz? — zdumiał się Tembo. — Naprawdę nie wiesz? To najpiękniejszy sygnał w całym kosmosie! Poczta przyszła, synu!
Reszta wachty minęła na najszybszym jak tylko się dało robieniu tego, co było do zrobienia, a potem na nieskończenie długim oczekiwaniu w kolejce. Pocztę starano się rozdzielać żołnierzom z absolutnym maksimum nieporadności i kompletnym brakiem organizacji, wreszcie jednak, pomimo niezliczonych przeszkód uporano się z tym zadaniem i oto Bill ściskał w dłoni bezcenną kartkę od swojej matki. Zdjęcie na widokówce przedstawiało znajdujący się tuż za jego miasteczkiem Zakład Przerobu Śmieci i Innych Cuchnących Odpadków. Znajomy widok sprawił, że kłębek wzruszenia utkwił mu mocno w gardle. Na małym skrawku, przeznaczonym na korespondencję, matka nagryzmoliła z wysiłkiem: „zbiory złe w długach robomuł ma nosacizne mam nadzieję że ty też pamiętasz całuję mama”. Była to jednak wiadomość z domu i stojąc w kolejce po jedzenie czytał ją raz po raz. Czekający tuż przed nim Tembo także dostał kartkę, a jakże, całą w kościoły i anioły. Bill doznał niemal szoku, kiedy zobaczył, jak Tembo czyta ją raz jeszcze, po czym wpycha do kubka z obiadem.
— Czemu to robisz? — zapytał zdumiony.
— A do czego, według ciebie, jest poczta? — mruknął Tembo, wpychając kartkę głębiej. — Patrz tylko.
Na oczach Billa i ku jego niewyobrażalnemu zdumieniu kartka zaczęła puchnąć. Biała powierzchnia popękała i odpadła w drobniutkich strzępkach, natomiast brązowy środek rósł i rósł, aż wreszcie wypełnił cały kubek. Tembo wyłowił ociekającą jeszcze trochę obiadem tabliczkę i odgryzł kawałek.
— Odwodniona czekolada — stwierdził. — Dobre! A ty co dostałeś?
Zanim jeszcze Tembo skończył mówić, Bill wepchnął swoją pocztówkę do kubka i patrzył zafascynowany, jak puchnie. Powierzchnia także się złuszczyła, ale środek, zamiast brązowego, miał kolor biały.
— Cukierek… albo może chleb… — powiedział, starając się powstrzymać gwałtowny ślinotok.
Biała masa puchła coraz bardziej, zaczynając już wyłazić z kubka. Bill chwycił za jej koniec i ciągnął, a ona wciąż rosła, wsysając w siebie całą ciecz, jaka była w naczyniu, aż wreszcie Bill trzymał w rozstawionych szeroko rękach dwumetrowej prawie długości pas grubych, połączonych ze sobą liter. Tworzyły one napis następującej treści: GŁOSUJ-NA-UCZCIWEGO-KUGLARZA-PRZYJACIELA-ŻOŁNIERZY. Bill odgryzł potężny kęs jednego z A, pożuł trochę, po czym wypluł mokre strzępy na podłogę.
— Tektura — powiedział głucho. — Mama zawsze lubiła kupować na wyprzedażach. Nawet odwodnioną czekolade…
Sięgnął po kubek, by spłukać czymś ohydny, gazetowy smak, ale naczynie było puste…
Gdzieś na bardzo wysokim szczeblu rozwiązano problem, podjęto decyzję, wydano rozkaz. Wielkie wydarzenia mają zwykle bardzo niepozorne początki; ptasie gówienko ląduje na pokrytym śniegiem zboczu, turla się w dół, przylepia się do niego coraz więcej śniegu, kula robi się większa i większa, pociąga za sobą coraz to nowe masy białego puchu, aż wreszcie zamienia się w grzmiącą lawinę, okrutną, bezlitosną śmierć, która spada na drzemiącą u stóp góry wioskę. Wielkie wydarzenie… Kto wie, jaki był tym razem początek? Może bogowie, ale oni tylko się śmieją… Być może jakiejś zarozumiałej, pawiej samicy jakiegoś Bardzo Wysoko Postawionego Dygnitarza spodobała się jakaś błahostka i wkrótce jej pawi małżonek, by uwolnić się od zrzędliwych, jędzowatych nagabywań, obiecał jej ją kupić, a potem zaczął się zastanawiać, skąd wziąć na to pieniądze. Wymyślił, że dzięki szepniętemu do ucha Cesarza słówku mogłoby dojść do wznowienia dawno już zapomnianej kampanii w rejonie 77
7. Odniesione tam zwycięstwo (czy nawet możliwość ogłoszenia nowego zaciągu, jeżeli straty okazałyby się wystarczająco wysokie), oznaczałoby jakiś medal, nagrodę, pieniądze… I tak przez kobiecą chciwość, niczym przez ptasie gówienko, ruszyła lawina działań wojennych, poczęły się grupować potężne floty gwiezdne, wyposażono pośpiesznie statki i nikt nie mógł pozostać na uboczu, bowiem gdy wrzuci się do wody kamień, rozchodzące się kręgi nie omijają niczego, co znajdzie się w ich zasięgu…
— Idziemy do akcji — oświadczył Tembo powąchawszy zawartość swego kubka. — W żarciu jest pełno stymulatorów, środków przeciwbólowych, saletry potasowej i antybiotyków.
— Czy dlatego ciągle nadają te patriotyczną muzyke? — wrzasnął Bill, usiłując przekrzyczeć nie milknący nawet na chwile ryk trąb i łoskot bębnów. Tembo skinął głową.
— Niewiele czasu pozostało, by zatroszczyć się o przyszłość swojej duszy i zapewnić sobie miejsce w legionach Samediego…
— Dlaczego nie pogadasz o tym na przykład z Zadkiem? — jęknął Bill. — Ja już przez cały dzień słyszę tam-tamy! Gdzie nie spojrzę, widzę anioły na chmurkach. Daj mi wreszcie spokój! Popracuj nad Zadkiem — każdy, kto robi z krowcami to co on, dołączy do tej waszej szamańskiej bandy bez zastanowienia.
— Rozmawiałem z Brownem o jego duszy, ale nie jestem pewien, z jakim rezultatem. On nigdy nic nie odpowiada, więc nie wiem nawet, czy mnie słyszał, czy nie. Ty jesteś inny, mój synu, okazujesz gniew, to zaś znaczy, że gnębią cię wątpliwości, a wątpliwości są pierwszym krokiem, jaki robimy na drodze do wiary…
Muzyka urwała się nagle i przez trzy sekundy dźwięczała im w uszach niespodziewana cisza. Potem rozległ się głos:
— A teraz słuchajcie… Uwaga, uwaga… Za chwilę znajdziemy się na okręcie flagowym, by na gorąco przeprowadzić wywiad z naszym Admirałem… Uwaga… — Zabrzmiały ogłuszające dźwięki „Marsza Generałów”, a kiedy i one przebrzmiały, głos rozległ się ponownie: