Выбрать главу

— Popatrz, jaką ma dziuręl — zawołał Zadek, po czym zawył nieludzko, kiedy przetoczyła się po nim kula ognia, zamieniając go w poczerniałe truchło.

Za sprawą zwykłego zbiegu okoliczności w momencie, kiedy uderzył płomień, Bill trzymał przed sobą ceramiczny cylinder bezpiecznika. Ogień sięgnął tylko jego ramienia, którym przyciskał cylinder do piersi, zaś impet uderzenia rzucił go w kierunku stosu zapasowych bezpieczników i tam przeturlał po podłodze, podczas gdy płomień szalał dosłownie o kilka cali nad jego głową. Po chwili ogień zgasł równie nagle, jak się pojawił; pozostawiając po sobie dym, żar, smród spalonego mięsa, zniszczenie i śmierć, śmierć, i jeszcze raz śmierć. Bill doczołgał się z trudem do luku i był to jedyny ruch w martwym, wypalonym pomieszczeniu.

O poziom niżej panował podobny żar, a powietrze tak samo pozbawione było pożywienia dla jego płuc jak tam, skąd udało mu się wypełznąć. Czołgał się uparcie dalej, nieświadom faktu, że czyni to na zmiażdżonych kolanach i jednej, pokrwawionej ręce. Druga wisiała bezwładnie, będąc już tylko skręconym, zwęglonym kikutem i tylko dzięki błogosławieństwu głębokiego szoku nie wył z niesamowitego bólu.

Przewalił się przez próg, przedostał jakoś przez korytarz, potem przez następny próg. Tutaj powietrze było już znacznie czystsze, a przede wszystkim chłodniejsze; usiadł pod ścianą i wdychał głęboko jego cudowną świeżość. Pomieszczenie, w którym się znalazł, wydawało mu się jakby znajome. Zamrugał, usiłując sobie przypomnieć; dlaczego. Długie, z zakrzywioną ścianą i sterczącymi z niej łożami olbrzymich dział… Oczywiściet Główne stanowisko ogniowe, które tak dokładnie obfotografował Gorliwy Jasio. Teraz wyglądało trochę inaczej — sufit, pogięty i popękany, znajdował się znacznie bliżej podłogi, jakby z zewnątrz uderzył weń potężnych rozmiarów młot. W krześle celowniczego najbliższej baterii siedział skulony człowiek.

— Co tu się stało? — zapytał Bill podciągając się w górę i chwycił żołnierza za ramię. Artylerzysta spadł z krzesła niczym wyschnięta łupina; ważył nie więcej niż kilka funtów. Twarz miał pergaminową, pomarszczoną i wyglądało na to, że w jego ciele nie było ani kropli wody.

— Promienie Odwadniające — mruknął Bill. — Myślałem, że mają je tylko na filmach.

Fotel był miękko wyściełany i sprawiał wrażenie bardzo wygodnego, znacznie bardziej w każdym razie niż pogięta, stalowa podłoga. Bill zajął opuszczone przez odwodnionego artylerzystę miejsce i zagapił się mętnymi oczyma w ekran. Latały po nim małe kolorowe punkciki.

Tuż nad ekranem widniał ułożony z dużych liter napis: NASZE STATKI ZIELONE, NIEPRZYJACIELA CZERWONE. ZAPOMINANIE 0 TYM STANOWI WYKROCZENIE PRZECIWKO PRAWU WOJENNEMU.

— Nie zapomnę — wymamrotał Bill; po czym zaczął gramolić się z fotela. Żeby sobie pomóc, chwycił sterczący przed nim pokaźnych rozmiarów uchwyt, a gdy to uczynił, na ekranie poruszyło się kółko z krzyżykiem w środku. Bardzo interesujące. Wziął w kółko jeden z zielonych punkcików, ale przypomniał sobie coś o wykroczeniu przeciwko Prawu Wojennemu. Ruszył odrobinę uchwytem i w kółku, tuż poniżej krzyżyka, znalazła się czerwona plamka. Na uchwycie znajdował się duży czerwony guzik i Bill nacisnął go, bowiem wyglądał on na taki właśnie guzik, który należy nacisnąć. Działo odezwało się bardzo stłumionym „pff ”, a czerwone światełko zgasło. Nic ciekawego. Puścił uchwyt.

— A niech cię, ty waleczny draniu! — zawołał z podziwem jakiś głos i Bill z wysiłkiem odwrócił głowę. Stał za nim jakiś człowiek w mundurze ze strzępami złotych galonów.

— Widziałem! — wykrzyknął człowiek. — Do śmierci nie zapomnę! Co za waleczny drań! Jakie nerwy! Nieustraszony! Naprzód na wroga, nie ma straconych pozycji, bronić statku…

— O czym ty pieprzysz, do cholery? — spytał zachrypniętym głosem Bill.

— Jesteś bohaterem! — zawołał oficer i poklepał go po ramieniu. Ból, jaki tym spowodował, stanowił dla świadomości Billa ostatnią kroplę goryczy. Świadomość obraziła się, a Bill zemdlał.

8.

— No, bądź dobrym żołnierzykiem i wypij zupkę…

Ciepłe tony głosu wślizgnęły się do zdecydowanie odrażającego snu; toteż Bill skwapliwie skorzystał z tego pretekstu, by się obudzić. Z wielkim wysiłkiem uniósł powieki. Najpierw nie widział nic, potem gdy wzrok mu się wyostrzył, ujrzał kubek. Kubek stał na tacy. Tacę trzymała biała dłoń. Biała dłoń łączyła się z białym ramieniem. Białe ramię wyrastało z białego munduru. Mundur wypchany był kobiecymi piersiami. Ze zwierzęcym skowyten Bill odtrącił tacę i spróbował rzucić się na biały mundur, ale nie udało mu się to, ponieważ jego lewa ręka spowita była w jakiś kokon i wisiała na przymocowanych do sufitu linkach, toteż wydając ciągle dzikie okrzyki zatoczył się tylko w łóżku jak schwytana w pajęczynę mucha. Pielęgniarka wrzasnęła i uciekła.

— Miło widzieć cię w pełni sił — powiedział lekarz, po czym doskonale wyćwiczonym ciosem umieścił go z powrotem w łóżku, a następnie obezwładnił jego wolne ramię zgrabnym chwytem judo.

— Teraz dam ci obiad, wypijesz go grzecznie, a potem będziesz miał gości. Twoi koledzy czekają na odsłonięcie.

Bill odzyskał już czucie w ręce i mógł zacisnąć palce na kubku.

— Jacy koledzy? Jakie odsłonięcie? Co tu się w ogóle dzieje? — pytał podejrzliwie w przerwach między łykami.

Otworzyły się drzwi i do pokoju weszła spora grupa żołnierzy. Bill szukał wśród nich znajomej twarzy, ale nie mógł znaleźć. I wtedy sobie przypomniał.

— Zadek upieczony! — krzyknął. — Tembo ugotowany! Bezpiecznikowy pierwszej klasy Chandra wypatroszony! Wszyscy nie żyją!

Schował się pod kołdrę i zaczął straszliwie jęczeć.

— Nie wypada tak się zachowywać bohaterowi — powiedział z naganą w głosie lekarz, wyciągając go na powierzchnię i wygładzając kołdrę. — Jesteś bohaterem, żołnierzu, człowiekiem, którego opanowanie, pomysłowość, prawość, zdolność koncentracji, duch bojowy i pewne oko ocaliły przed zagładą cały statek. Nie działały już ochronne tarcze, maszynownia była zniszczona, artylerzyści zabici, zdolność manewru zerowa i wrogi krążownik przymierzał się już do zadania ostatecznego ciosu, kiedy ty, niczym anioł zemsty, ranny i bliski śmierci, pojawiłeś się w głównej baterii i ostatkiem sił oddałeś jeden, jedyny strzał, który rozbił flotę nieprzyjaciela i ocalił „Fanny Hill”, wielką damę naszej armady. — Lekarz wręczył Billowi kartkę papieru. — Oczywiście czytam to z oficjalnego raportu, bo ja osobiście uważam, że był to po prostu szczęśliwy przypadek.

— Zazdrość przez pana przemawia — wydął pogardliwie wargi Bill, który już zdążył zakochać się w swym nowym wizerunku.

— Nie zgrywaj się na psychoanalityka! — wrzasnął lekarz, po czym dokończył płaczliwie:

— Zawsze chciałem być bohaterem, a skończyłem służąc bohaterom na dwóch łapach. Dobra, dawaj te bandaże.

Odwiązał podtrzymujące lewą rękę Billa linki i zaczął odwijać bandaże. Żołnierze stanęli tuż za nim ciasnym kręgiem i przypatrywali się w napięciu.

— Co z moją ręką, doktorze? — zapytał tknięty jakimś niedobrym przeczuciem Bill.