Producent Ratt kopnięciem utorował sobie drogę przez zalegające podłogę rumowisko i otworzył drugie drzwi.
— Przygotować się! Światła! — krzyknął.
Coś się zakotłowało i po chwili zapłonęły potężne reflektory. Przeznaczeni do odznaczenia weterani weszli za nim do ogromnego, wypełnionego zorganizowaną bieganiną studia. Kamery na motorowych wózkach krążyły wokół sceny, na której podparte byle jak makiety udawały cesarską salę tronową. Przez witrażowe szyby przeświecało sztuczne słońce, a na tron padał z reflektora punktowego złoty promień światła. Poganiany wrzaskami reżysera tłumek szlachty i wyższych oficerów zajął miejsca po obu stronach siedziska władcy. — Nazwał ich durniami! — wyszeptał wstrząśnięty Bill. — Rozstrzelają go!
— Aleś ty głupi — powiedział artylerzysta, wyciągając sobie z nogi przewód i wsadzając wtyczkę do kontaktu w ścianie. Akumulatory prawie mu się już rozładowały. — To wszystko aktorzy. Skąd by wzięli do takiego czegoś prawdziwą arystokracje?
— Przed przybyciem Cesarza starczy nam czasu, aby tylko raz to przećwiczyć, więc nie chcę żadnych błędów. — Producent Ratt wspiął się po stopniach i zasiadł na tronie. — Ja robię za Ceśka. Słuchajcie, szlachta, macie najłatwiejsze role, więc lepiej, żebyście niczego nie spieprzyli. Nie mamy czasu na powtórki. Ustawiacie się tutaj, w rządku i kiedy powiem „kręcimy”, stajecie na baczność tak, jak was tego uczyli, a jak nie potraficie, to znaczy, że podatnicy niepotrzebnie na was płacą. Ty tam, po lewej, no, ty, obudowany tym żelastwem! Wyłącz te swoje cholerne silniczki, bo wejdą na ścieżkę dźwiękową! Zgrzytnij jeszcze raz biegami, to powykręcam ci bezpieczniki. No! Wy tam, czekajcie, póki was nie wywołają, potem krok naprzód i baczność! Cesarz przypina wam medal, wy salut i krok w tył. Zrozumieliście, czy to za skomplikowane dla waszych nędznych, zindoktrynowanych móżdżków?
— Trzeba to było wysmarkać nosem — poradził mu sierżant.
— Bardzo śmieszne. Dobra, lecimy!
Jednak zdążyli dwukrotnie przećwiczyć przebieg ceremonii, nim rozległy się fanfary i na scenę szybkim krokiem wmaszerowało sześciu generałów z bronią gotową do strzału, ustawiając się półkolem przed tronem. Kamerzyści, technicy, nawet producent Ratt skłonili się nisko, a weterani stanęli na baczność. Cesarz, powłócząc trochę nogami, wspiął się po stopniach i ciężko klapnął na tron.
— Nie przerywajcie… — powiedział znudzonym tonem i beknął z cicha.
— Kręcimy! — ryknął z całych sił reżyser i umknął pośpiesznie z pola widzenia kamery. Muzyka uderzyła wezbraną falą i uroczystość rozpoczęła się. Podczas gdy pełniący obowiązki szefa protokołu oficer odczytywał, jakich to heroicznych czynów dokonali bohaterowie czekający na wręczenie najwyższego z odznaczeń, orderu Purpurowej Rzutki z Gwiazdą Mgławicy Węglowej, Cesarz dźwignął się z tronu i dostojnym krokiem ruszył naprzód. Pierwszy był sierżant piechoty. Bill zerkał kątem oka, jak Cesarz wyjmuje z podsuniętego mu pudełka złoto — srebrno — rubinowo — platynowy order i przypina go do piersi żołnierza. Sierżant zasalutował, zrobił krok wstecz i teraz przyszła już kolej na Billa. Jak przez mgłę usłyszał grzmiący głos wypowiadający jego imię i wystąpił krok w przód, wkładając w ten ruch wszystkie umiejętności, jakie nabył w obozie szkoleniowym. Stał twarzą w twarz z najbardziej uwielbianym człowiekiem w całej galaktyce! Zdobiący miliardy banknotów długi, spuchnięty nos skierowany był prosto w niego, Billa, końska szczęka i sterczące jak kołki zęby wymawiały jego, Billa, imię, a jedno z zezowatych cesarskich oczu patrzyło prosto na niego! Wzruszenie wezbrało mu w piersi jak pędzący ku brzegowi grzywacz i Bill zasalutował najpiękniej, jak potrafił.
W rzeczywistości był to chyba w ogóle najpiękniejszy z możliwych salutów, jako że niewielu jest przecież ludzi z dwiema prawymi rękami. Obie górne kończyny Billa strzeliły jednocześnie do góry, obydwa łokcie zadrżały pod przepisowym kątem, obie dłonie zatrzymały się tuż przy skroniach. Zostało to wykonane zaiste po mistrzowsku i zaskoczony Cesarz zdołał nawet przez jedną krótką chwilę skoncentrować na Billu spojrzenie obu swoich oczu, zanim znowu nie rozeszły się mu w przeciwnych kierunkach. Wciąż jeszcze trochę wytrącony z równowagi niezwykłym salutem wyjął z pudełka order i udekorował nim Billa, wbijając mu w ciało całą długość szpilki.
Bill nie poczuł bólu, ale ukłucie podziałało jak nagły impuls, wyzwalający wezbrane w nim emocje. Padł na kolana w dobrym pańszczyźnianym stylu, niczym aktor w telewizyjnym przedstawieniu stamtąd zresztą jego niewolnicza podświadomość wzięła ten pomysł — i chwycił poskręcaną, pokrytą wątrobianymi plamami dłoń Cesarza.
— Tyś ojcem nas wszystkich! — wykrzyknął i złożył na dłoni wiernopoddańczy pocałunek.
Goryle w generalskich mundurach rzucili się naprzód i przez chwilę nad Billem załopotały skrzydła śmierci, ale Cesarz uśmiechnął się tylko i wytarł zaślinioną dłoń o jego mundur. Małe kiwnięcie palcem wystarczyło, bo goryle powrócili na swoje miejsca, Cesarz zaś podszedł do artylerzysty, przypiął mu ostatni z medali i cofnął się o krok.
— Koniec! — zawołał reżyser Ratt. — Scenę z tym składającym hołd ćwokiem też zostawcie, to nawet naturalnie wyszło.
Kiedy Bill wstał na nogi zobaczył, że Cesarz nie wrócił na tron, tylko wmieszał się w tłum gadających jeden przez drugiego aktorów. Goryle gdzieś zniknęli. Bill zamrugał, nie wierząc własnym oczom, kiedy jakiś człowiek zdjął Cesarzowi z głowy koronę, wsadził ją do kartonowego pudełka i gdzieś z nią pokłusował.
— Cholera, ramię mi się zacięło! — zaklął salutujący wciąż artylerzysta. — Szarpnij mocno, jeśli możesz. Zawsze coś nawala, jak za wysoko je podniosę.
— Ale… Cesarz… — wystękał Bill, mocując się z metalową kończyną. Coś zgrzytnęło przeraźliwie i ramię opadło na swoje miejsce.
— Aktor, oczywiście. A co, myślałeś, że prawdziwy Cesarz będzie wręczał odznaczenia niższym szarżom? Generałom, to może. Trochę poudawali, żeby podpuścić takiego prostaczka jak ty. Byłeś wspaniały.
— To dla was — powiedział jakiś człowiek wręczając im blaszane kopie orderów, a zabierając oryginały.
— Na miejsca! — zadudnił wzmocniony głos reżysera. — Mamy tylko siedem minut, żeby przelecieć Cesarzową całującą dzieci w obecności delegacji septupletów z Aldebarana z okazji Godziny Płodności. Dawać tu te plastykowe bachory i usunąć tych cholernych gapiów!
Bohaterów wypchnięto na korytarz, a drzwi za nimi zatrzaśnięto i zamknięto na trzy spusty.
10.
— Jestem zmęczony — powiedział artylerzysta — a poza tym bolą mnie oparzeliny.
(Podczas zabawy w Wesołym Domku dla żołnierzy doznał zwarcia w obwodach i podpalił łóżko, w którym przebywał).
— Daj spokój — nalegał Bill. — Mamy trzydniowe przepustki i jesteśmy na Heliorze, Planecie Imperialnej! Jakież cuda na nas czekają: Wiszące Ogrody, Tęczowe Fontanny, Rubinowe Pałace… Nie możesz tego stracić!
— Popatrz tylko, jak ja wyglądam. Teraz muszę się przespać, a potem wracam do Wesołego Domku. Jeśli koniecznie chcesz trzymać kogoś za rękę podczas zwiedzania, weź sierżanta.
— On jest ciągle pijany.
Sierżant piechoty był pijakiem — samotnikiem, nie uznającym ani przesadnych oszczędności, ani wyrzucania pieniędzy na ozdobne butelki z mocno rozcieńczoną zawartością. Całą gotówkę, jaką posiadał, przeznaczył na przekupienie pewnego sanitariusza, który zaopatrzył go w dwa gąsiory 99 — procentowego alkoholu, baniaczek glukozy wymieszanej z roztworem soli fizjologicznej, igłę i parę stóp plastykowych rurek. Gąsior z alkoholowo — glukozową mieszanką powieszono nad jego łóżkiem, połączono za pomocą plastykowej, giętkiej rurki z igłą, którą następnie wbito w żyłę na jego ramieniu. Leżał teraz bez ruchu pod tą kroplówką, doskonale odżywiany i pijany w trupa, i jeżeli nic nie zakłóci tempa skapywania zawartości gąsiora, miał szansę pozostać w stanie upojenia alkoholowego jeszcze przez dwa i pół roku.