Kubek uspokoił się wreszcie i leżał bez ruchu na podłodze — już nie jako kubek, lecz plastykowy dysk z dziurką w środku. Inspektor Jeyes podniósł go i zdarł etykietkę Alko — drinka, odsłaniając nową, na której było napisane: „Miłość na orbicie, Rum! Bum! Dum! Śpiewają KLEOPATRY”.
— Wspaniałe, nieprawdaż? Kubek przeistoczył się w płytę z nagraniem jednego z najohydniejszych zespołów, jakie w ogóle istnieją, toteż nikt uzależniony od Alko — drinka nie pozbędzie się tego za żadną cenę! Płyta będzie przechowywana i chroniona jak najdroższy skarb, zamiast zostać wyrzucona do kosza na śmieci i przysparzać nam całej masy kłopotów.
Inspektor Jeyes wziął obie dłonie Billa w swoje, a kiedy spojrzał mu w oczy, jego własne były trochę bardziej niż tylko wilgotne.
— Bill, powiedz, że się zgadzasz, że pójdziesz do Naukowo — Badawczej! Mamy tak niewielu zdolnych, wykształconych, rozumiejących nasze problemy ludzi. Może nie skończyłeś tego kursu na Operatora Mechanicznych Roztrząsaczy Obornika, ale masz świeży umysł pełen świeżych pomysłów, a o to przede wszystkim nam chodzi. Młody duch, świeża krew… No?…
— Zgadzam się — powiedział Bill z determinacją w głosie. — To praca, której rzeczywiście można się poświęcić całym sercem.
— Jest twoja. Dostaniesz gabinet, biurko, mundur, ładną pensyjkę oraz tyle śmieci i odpadków, ile dusza zapragnie. Nigdy nie będziesz żałował.
Rozległo się jękliwe zawodzenie syreny i do pokoju wpadł spocony, podekscytowany mężczyzna.
— Inspektorze, tym razem naprawdę jest niedobrze! Operacja „Latający Spodek” zawiodła! Zwaliła się cała banda z Astronomii i teraz tłuką się z naszą sekcją Naukowo — Badawczą, mówię panu, jak zwierzęta!
Zanim skończył, inspektor był już za drzwiami, a Bill razem z nim. Wpadli na taśmociąg z zamontowanymi na nim fotelami, ale dla inspektora było za wolno, więc kicali niczym dwa króliki między rzędami siedzeń. Wreszcie dotarli do laboratorium; wypełnionego skomplikowaną elektroniczną aparaturą i gromadą przewalających się przez siebie, splątanych w nieudolnej walce ludzi:
— Przestańcie! Natychmiast przestańcie! — krzyknął inspektor, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
— Mógłbym się na coś przydać? — zapytał Bill. — Jednak czegoś tam w tym wojsku się nauczyłem. Którzy to nasi?
— Ci w brązowych…
— Wystarczy — powiedział Bill. Nucąc wesoło zanurzył się w stękający ciężko tłum i przy pomocy kilku kopniaków, chwytów i miażdżących krtanie ciosów karate przywrócił spokój. Żaden z wierzgających bezradnie intelektualistów nie był zbyt atletycznej budowy, toteż Bill przeszedł przez nich niczym trąba powietrzna, po czym zajął się wydobywaniem z pobojowiska swych nowych kolegów.
— Basurero, co się właściwie stało? — zapytał inspektor Jeyes.
— To przez nich, sir! Wpadli tu wrzeszcząc, żebyśmy natychmiast przerwali operacje „Latający Spodek”. I to właśnie wtedy, kiedy osiągnęliśmy najlepsze w historii wyniki i niemal podwoiliśmy tempo pozbywania się…
— A co to właściwie jest ta operacja „Latający Spodek”? — zapytał zupełnie zdezorientowany Bill. Żaden z astronomów nie odzyskał jeszcze przytomności, chociaż niektórzy zaczynali już pojękiwać, toteż inspektor miał czas, by wszystko dokładnie wyjaśnić.
— To może rozwiązać wszystkie nasze problemy — powiedział, wskazując na zajmujące niemal pół laboratorium, skomplikowane urządzenie. — Te cholerne puszki, tacki po porcjowanych obiadach i cała reszta! Nie masz pojęcia, ile stóp sześciennych tego świństwa zwala się nam codziennie na głowy. Chyba zresztą nie stóp, lecz mil sześciennych! Jednak pewnego dnia ten oto Basurero przeglądał sobie jakieś pismo i trafił na artykuł o transmiterze materii. Otrzymaliśmy kredyt i kupiliśmy największy model. Doprowadziliśmy do niego taśmę transportera — otworzył klapę w boku maszyny i Bill zobaczył, jak do jej wnętrza wpływa nieprzerwany strumień zużytych opakowań — włączyliśmy na pełną moc i działa, że hej!
— Ale — zapytał nieco zbity z tropu Bill — dokąd to wszystko jest wysyłane?
— Inteligentne pytanie, to był właśnie jedyny problem, jaki musieliśmy rozwiązać. Z początku wszystko szło tuż nad atmosferę, ale Astronomia zaczęła mieć pretensję, że za dużo wraca w postaci meteorytów i rujnuje im te ich obserwatoria. Zwiększyliśmy moc i zaczęliśmy wysyłać poza orbitę, ale tu znowuż Nawigacja zgłosiła się z żalami, że stwarzamy zagrożenie dla żeglugi kosmicznej i musieliśmy wymyśleć coś innego. Basurero wreszcie wydobył od Astronomii koordynaty najbliższej gwiazdy, ładowaliśmy wszystko do niej i nikt nie miał o nic pretensji.
— Baranie łby! — wykrztusił przez spuchnięte wargi jeden z astronomów, stając niepewnie na nogach. — Te wasze cholerne latające śmieci zmieniły tę gwiazdę w Novą! Nie mieliśmy pojęcia, co mogło być tego przyczyną, dopóki nie znaleźliśmy waszej prośby o podanie jej współrzędnych i nie wykryliśmy tej kretyńskiej operacji…
— Uważaj; co mówisz, bo zaraz możesz jeszcze na chwile się położyć! — ostrzegł go Bill. Astronom zbladł, zadrżał, po czym kontynuował już znacznie spokojniejszym tonem.
— Zrozumcie, co się stało. Nie można ot, tak sobie ładować w słońce tylu atomów węgla oraz wodoru i mieć nadzieje, że wszystko będzie OK. To słońce zamieniło się w Novą i jak słyszałem, nie zdążono ewakuować kilku baz z planet wewnętrznych…
— Usuwanie śmieci zawsze było związane z pewnym ryzykiem. Przynajmniej zginęli w służbie ludzkości:
— No tak, ty możesz tak mówić. Cóż, co się stało, już się nie odstanie. Ale teraz musicie przerwać operację „Latający Spodek” — i to natychmiast!
— A niby czemu? — zapytał inspektor Jeyes. — Przyznaje, że ten mały incydent z Novą trochę nas zaskoczył, ale to już minęło i nic teraz na to nie poradzimy. A poza tym słyszałeś przecież, że Basurero udało się podwoić tempo wysyłki. Niedługo odrobimy wszystkie zaległości.
— Jak myślisz, czemu udało wam się to podwojenie? — prychnął astronom. — Ta gwiazda zrobiła się tak niestabilna, że teraz pożera już wszystko bez wyjątku i wkrótce zamieni się w Supernovą, która nie tylko wchłonie wszystkie swoje planety, ale jej promieniowanie może sięgnąć aż tu, na Helior! Natychmiast zatrzymajcie tę diabelską maszynę!
Inspektor westchnął, po czym machnął zrezygnowany ręką.
— Wyłącz to, Basurero. Nic, co piękne, nie może trwać wiecznie.
— Ależ, sir! — inżynier załamał ręce w rozpaczy. — W ten sposób wrócimy do punktu wyjścia, znów zaczną się piętrzyć…
— Rób, co ci każe!
Zrezygnowany Basurero powlókł się do tablicy kontrolnej i przekręcił główny wyłącznik. Ustało klekotanie rolek transporterów, generatory przerwały swe niestrudzone buczenie. Ludzie z Dep. San. stali przygnębieni, w milczących grupkach, podczas gdy astronomowie wstawali z trudem z podłogi i pomagając sobie nawzajem opuszczali laboratorium. Ostatni odwrócił się i parsknął z pogardą:
— Śmieciarze!
Ciśnięty przez kogoś francuz rąbnął w zatrzaskujące się drzwi i to dopełniło goryczy porażki.
— Nic to, następnym razem pójdzie nam lepiej — powiedział energicznym tonem Jeyes, ale w jego głosie można było wyczuć ponurą nutę. — W każdym razie mam dla ciebie zastrzyk świeżej krwi, Basuero. To jest Bill, młody chłopak z nowymi pomysłami dla twojej Sekcji.
— Miło mi — powiedział Basurero i wyciągnął swoją wielgachną łapę. Był to potężny mężczyzna, gruby, tłusty i wysoki o oliwkowej cerze i kruczoczarnych, sięgających do ramion, włosach. — Chodź, pora coś przekąsić. Po drodze wprowadzę cię w ogólną sytuację, a ty mi coś o sobie opowiesz.