— I chcesz, żebym cię za to pochwalił, głupcze? Od miesięcy już mamy tę informacje. Coś jeszcze?
— Rewolta zaczyna się dzisiaj o 00.16. Pomyślałem sobie, że może będzie pan chciał o tym wiedzieć. No, ale ich zażył!
Pinkerton, jak gdyby nigdy nic, ziewnął rozdzierająco.
— Dla twojej wiadomości powiem ci, że ta wiadomość to stara wiadomość. Nie jesteś jedynym szpiegiem, jakiego mamy, aczkolwiek zupełnie niewykluczone, że najgorszym. A teraz słuchaj i zanotuj to w pamięci drukowanymi literami, żeby ci się potem nic nie pomyliło. Twoja grupa atakuje elektrownie na Placu Szowinistów. Trzymaj się z nimi aż do Placu, a potem szukaj sklepu z szyldem „Mrożone Szynki Koszerne, Sp. z O.O.” — tam będziemy czekać. Właź czym prędzej do sklepu i melduj się. Zrozumiano!
— Zrozumiano.
Połączenie zostało przerwane i Bill zaczął się rozglądać za jakimś kawałkiem papieru, w który mógłby zawinąć pochodnię i skałkówkę. Musiał się śpieszyć, czekała go długa i skomplikowana droga, a czasu do Godziny Zero pozostało już bardzo niewiele.
— O mało się nie spóźniłeś — powiedział android Wampyr, kiedy zadyszany Bill wpadł do znaczonego na miejsce zbiórki ślepego odgałęzienia korytarza.
— Nie mądrzyj się, ty synu probówki — wysapał Bill, zdzierając papier ze swego ładunku. — Lepiej zapal mi pochodnie.
Trzasnęła zapałka i po chwili dobrze nasmołowane pochodnie płonęły, dymiąc obficie. W miarę, jak wskazówka sekundnika zbliżała się do wyznaczonej godziny, rosło napięcie, a stopy szurały coraz bardziej nerwowo po metalowym chodniku. Bill podskoczył jak dźgnięty nożem, kiedy cisze rozdarł przeraźliwy gwizd i zaraz potem, z bronią gotową do strzału, w ogłuszającej kakofonii wrzasków dobywających się z głośników, runęli przed siebie przemieszaną, ludzko — maszynową falą. Przewalali się przez korytarze i chodniki, a płonące pochodnie sypały snopy iskier. Bunt! Bill dał się unieść emocjom i ogólnemu podnieceniu i wrzeszczał nie gorzej od innych. W zapalę przytknął pochodnię najpierw do ściany korytarza, a potem do fotela na platformie komunikacyjnej, ale odniosło to tylko taki efekt, że pochodnia zgasła. Wszystko na Heliorze wykonane było jednak albo z metalu albo z jakiegoś niepalnego tworzywa. Nie było jednak co żałować jednej zmarnowanej pochodni, toteż cisnął ją gdzieś w bok i w tej samej chwili znaleźli się na obszernym, dochodzącym do budynku elektrowni, placu. Większość pochodni już się wypaliła, ale tutaj i tak nie były nikomu potrzebne. Teraz miały przemówić skałkówki, wypruwając flaki ze sługusów Cesarza, którzy ośmieliliby się stanąć im na drodze. Z innych korytarzy wypadały na plac pozostałe oddziały, przyłączając się do bezmyślnego, huczącego z podnóża bezokiennych ścian elektrowni, tłumu.
Uwagę Billa zwrócił na siebie migoczący neon ż napisem „Mrożone Szynki Koszerne, Sp. z O.O.”. Na Arymana, zupełnie zapomniał, że jest przecież szpiegiem G.B.Ś.! O mało co, a przyłączyłby się do ataku na elektrownię. Chyba jeszcze zdąży uciec, zanim nastąpi kontruderzenie. Pocąc się trochę bardziej niż zwykle, zaczął torować sobie drogę w kierunku neonu. Wreszcie udało mu się przebić przez tłum i niczym zając pognał w poszukiwaniu schronienia. Chwycił za klamkę wychodzących na ulicę drzwi, ale były zamknięte. Ogarnięty paniką szarpał coraz mocniej, aż cały front budynku zakołysał się niebezpiecznie, trzeszcząc i poskrzypując w posadach. Bill osłupiał, zdumiony swoją siłą i w tej chwili ktoś syknął na niego głośno.
— Chodź tutaj, ty bałwanie! — rozległ się wściekły głos. Bill spojrzał w bok i zobaczył wychylającego się zza rogu agenta Pinkertona, który machał do niego z groźną miną. Bill posłusznie skręcił za róg i znalazł się w sporawym tłumie. Miejsca jednak było dosyć, bowiem cały budynek okazał się tylko zrobioną z tektury makietą frontowej ściany, przymocowaną drewnianymi podporami do płyty czołowej atomowego czołgu. Dokoła pojazdu zgrupowani byli żołnierze w uzbrojeniu bojowym, oddział agentów G.B.Ś., jak również największa ilościowo gromada rebeliantów z powypalanymi przez pochodnie dziurami w ubraniu. Osobą stojącą najbliżej Billa okazał się android Wampyr.
— Ty?!… — Zachłysnął się zdumieniem Bill. Android wykrzywił usta w starannie wyćwiczonym pogardliwym uśmiechu.
— Miałem na ciebie cały czas oko. U nas nic nie jest pozostawiane przypadkowi. Pinkerton wyglądał przez dziurkę w fałszywych drzwiach.
— Chyba wszyscy agenci już się wycofali — powiedział — ale na wszelki wypadek zaczekamy jeszcze chwilę. Według ostatnich danych w tej operacji brali udział szpiedzy z sześćdziesięciu pięciu agencji wywiadowczych i kontrwywiadowczych. Ci buntownicy nie mają żadnych szans…
W gmachu elektrowni rozjęczała się syrena. Musiał to być umówiony sygnał, bowiem na jej dźwięk żołnierze zaczęli rąbać drewniane podpory. Kartonowa budowla zachwiała się i runęła z trzaskiem.
Plac Szowinistów był pusty.
To znaczy, niezupełnie. Bil1 przyjrzeć się dokładniej i stwierdził, że został jeden człowiek Trudno go nawet było dostrzec. Z początku biegł w ich stronę, ale kiedy zobaczył, co kryje się za fałszywą fasadą, zatrzymał się z żałosnym piskiem.
— Poddaję się! — zawołał i Bill rozpoznał w nim człowieka nazwiskiem X. Otworzyła się brama elektrowni i na plac wyjęty samobieżne miotacze ognia.
— Tchórz — prychnął pogardliwie Pinkerton i zarepetował pistolet — Nie próbuj się teraz wycofać, X, przynajmniej umrzyj jak mężczyzna!
— Nie jestem X-em, to tylko nom — de — espionage! — Krzyknął X, zdzierając fałszywą brodę i wąsy, i odsłaniając nieciekawą, drgającą nerwowo twarz z mocno zarysowaną szczęką. — Jestem Gill O’Teen, absolwent Cesarskiej Szkoły Kontrwywiadu i Służby na Dwa Fronty. Przydzielono mi to zadanie, mogę to udowodnić, mam dokumenty, książe Mikrocephal zapłacił mi za obalenie jego wuja, po to, by on mógł zostać Cesarzem…
— Masz mnie za idiotę? — warknął Pinkerton mierząc starannie z pistoletu. — Stary Cesarz, niech spoczywa w pokoju, umarł rok temu i jego miejsce zajął właśnie książę Mikrocephal. Nie możesz obalić człowieka, który cię do tego wynajął!
— To przez to, że my tu nigdy nie czytaliśmy gazet! — jęknął X alias O’Teen.
— Ognia! — rozkazał surowym tonem Pinkerton i ze wszystkich stron runęła ulewa żaru, atomowych promieni, kul i granatów. Bill padł na twarz, a kiedy odważył się unieść głowę, na placu nie było już nic oprócz niewielkiej plamy i płytkiego dołka w chodniku. Po chwili zresztą zjawił się robot sanitarny, wytarł tę plamę i wypełnił zagłębienie szybko krzepnącym Plastykiem. Kiedy odjechał, Plac Szowinistów wyglądał tak, jakby nic się tutaj przed chwilą nie wydarzyło.
— Witaj, Bi1l… — odczuwał się paraliżująco znajomy głos. Billowi włosy zjeżyły się na głowie jak na szczoteczce do zębów. Odwrócił się i ujrzał odział żandarmów, na którego czele stała potężna, budząca grozę postać.
— Kostucha Drang. — wyszeptał Bill.
— Tem sam.
— Niech pan mnie ratuje? — Bill padł przed agentem Pinkertonem i objął go za kolana.
— Ratować? Ciebie? — zaśmiał się Pinkerton i zdzielił Billa kolanem pod brodę.
— Przecież to ja ich zawiadomiłem. Sprawdziliśmy cię, chłopie, i odkryliśmy sporo nieciekawych rzeczy. Rok temu zdezerterowałeś z armii, a my nie chcemy u nas dezerterów.
Ale ja pracowałem dla was… pomagałem…
Brać go — polecił Pinkerton i odwrócił się tyłem.
— Nie ma sprawiedliwości! — załkał Bill, kiedy znienawidzona dłoń zacisnęła mu się na ramieniu.