— Zaczyna się — szepnął O’Brien. — Przyjmiemy ich warunki i dołożymy im ich własną bronią. Wszyscy stanęli na baczność, bowiem na sale weszli tworzący skład sędziowski oficerowie. Na jednym końcu długiego, czarnego, plastykowego stołu usadzono Billa i O’Briena, na drugim zaś oskarżyciela — siwowłosego majora o srogiej minie i pasie ze sztucznej skóry. Krzesła miedzy nimi, z których widać było zarówno strony, jak i miejsca dla świadków i publiczności, zajął skład sędziowski.
— Zaczynamy — odezwał się ponurym tonem przewodniczący sądu, niski i pękaty admirał. — Oczekuję, że sąd szybko rozpatrzy sprawę, wyda sprawiedliwy wyrok, uzna więźnia winnym i skaże go na śmierć przez rozstrzelanie.
— Protestuję! — zerwał się na nogi O’Brien. — Dopóki nie udowodni się oskarżonemu winy, pozostaje on w świetle prawa niewinny, toteż …
— Protest oddalony. Obrona zostaje ukarana grzywną za nieuzasadnione zakłócanie toku rozprawy. Oskarżony z całą pewnością jest winny, dowody to potwierdzą i będziemy go mogli rozstrzelać. Sprawiedliwości musi stać się zadość.
— A więc tak to chcą rozegrać — O’Brien mruknął do Billa nie poruszając wargami. — Mogę ich wykiwać, ale musze wiedzieć, na czym stoję.
Tymczasem oskarżyciel wygłaszał już monotonnym głosem swoją mowę.
— … dlatego też zostanie ponad wszelką wątpliwość udowodnione, że bezpiecznikowy pierwszej klasy Bill świadomie i celowo przedłużył swój pobyt na przepustce o dziesięć dni, a następnie stawił czynny opór aresztującym go żandarmom, umknął pogoni i pozostawał w ukryciu przez okres ponad jednego roku standardowego, i w świetle materiału dowodowego zostanie on uznany winnym dezercji …
— I to jak cholera! — wrzasnął jeden z oficerów, czerwony na twarzy major kawalerii z czarnym monoklem w oku, zrywając się z miejsca i przewracając przy tym krzesło. — Według mnie jest winny rozwalić skurczykota!
— Zgadzam się, Sam — powiedział przewodniczący, stukając łagodnie swoim młotkiem — ale musimy go rozstrzelać zgodnie z przepisami, wytrzymaj jeszcze chwilkę.
— To nieprawda! — syknął Bill do swego obrońcy. — To było tak, że …
— Nie zawracaj sobie głowy tym, co było naprawdę. To nikogo nie obchodzi. Prawda niczego tutaj nie zmieni.
— … i dlatego wnoszę o wymierzenie mu kary śmierci — zakończył wreszcie oskarżyciel.
— Czy chce pan marnować nasz czas swoim wystąpieniem, kapitanie? — zapytał przewodniczący, spoglądając na O’Briena.
— Tylko kilka słów, jeśli Wysoki Sąd pozwoli …
Wśród miejsc dla publiczności powstało nagłe zamieszanie, którego przyczyną okazała się opatulona szalem, ubrana w łachmany kobieta. Przyciskając do piersi zawinięty w koc tłumoczek przedarła się do sędziowskiego stołu.
— Szlachetni panowie — załkała — nie zabierajta mi Billa, światełka mojego! — Co dnia chciał wracać na służbę, ale ja chorzała, małe płakało i ja błagała go na wszystko, coby został …
— Zabierzcie ją stąd! — młotek huknął w prezydialny stół.
— … i został, zaklinał się, że tylko jeszcze jeden dzień, ale wiedział, że jak odejdzie, to pomrzemy z głodu …
Głos kobiety ścichł za żywym murem umundurowanych żandarmów, którzy pokonując jej słaby opór, odciągnęli ją do wyjścia.
— …błagam, wasze miłoście, puśćcie go, bo jak go skażecie, wy kundle bez litości, to was wszystkich piekło … — trzasnęły drzwi i głos ucichł.
— Wykreślić to z protokołu — polecił przewodniczący i łypnął w kierunku O’Briena. — Gdybym miał dowód, że maczał pan w tym palce, to kazałbym pana rozstrzelać razem z pańskim klientem. Kapitan zrobił min niewiniątka i z dłońmi splecionymi na piersi oraz odchyloną do tyłu głową miał właśnie zamiar zacząć swe wystąpienie, ale znowu mu przeszkodzono. Tym razem był to jakiś starszy mężczyzna, który wygramolił się na jedną z ławek dla publiczności i zamachał rękami, by zwrócić na siebie uwag.
— Słuchajcie mnie wszyscy! Musi dziać się sprawiedliwość, ja zaś jestem jej narzędziem. Bill jest moim synem, jedynym synem i kiedy umierałem na raka błagałem go, by mnie odwiedził, wspomógł w ostatnich chwilach mego życia… — Zakotłowało się, kiedy żandarmi usiłowali ściągnąć mówcę na ziemię i przekonali się, że mężczyzna przykuł się do ławki łańcuchem. — Zrobił to, dziecko moje kochane, gotował mi owsiankę, karmił mnie, pielęgnował i czynił to tak dobrze, że odzyskałem siły. Weźcie mnie zamiast niego, mnie, co już tyle przeżył…
— Dosyć! Tego już za wiele! — ryknął poczerwieniały jak burak przewodniczący i walnął z całej siły młotkiem, rozbijając go w drobne drzazgi. — Opróżnić salę z publiczności i ze świadków! Na mocy decyzji tego sądu dalsza cześć postępowania toczyć się będzie jako postępowanie precedensowe, bez wzywania świadków i przedstawiania dowodów! — Spojrzał po swoich kolegach, którzy zgodnie skinęli głowami. — W związku z powyższym oskarżony zostaje uznany winnym i skazany na śmierć przez rozstrzelanie. Egzekucja nastąpi natychmiast, kiedy uda się go zaciągnąć na strzelnice. Sędziowie podnosili się już z miejsc, kiedy zatrzymał ich spokojny głos O’Briena.
— Sąd oczywiście ma zupełne prawo postąpić tak, jak postąpił, ale ma także obowiązek ogłosić, na podstawie którego artykułu bądź jakiego precedensu podjął taką właśnie decyzje.
Przewodniczący westchnął ciężko i usiadł z powrotem na miejsce.
— Bardzo chciałbym, żeby pan nie był taki przykry we współżyciu, kapitanie. Zna pan przepisy równie dobrze, jak ja. Skoro pan jednak nalega… Pablo, przeczytaj to na głos.
Sekretarz sądu przerzucił kilkanaście stron w spoczywającym na jego biurku opasłym tomie, zaznaczył odpowiednie miejsce palcem i odczytał:
— Prawo Wojenne, Przepisy Wojskowe, paragraf, strona, etc, etc… O, to tu. Paragraf 298 — B. jeżeli jakakolwiek osoba pozostająca w służbie czynnej oddali się z miejsca odbywania służby na okres więcej niż jednego roku standardowego, jest ona winna dezercji i za taką ma być uznana, nawet jeżeli nie jest fizycznie obecna przed sądem. Jedyną karę za dezercje stanowi ciężka śmierć.
— To brzmi chyba dosyć zrozumiale. Są jeszcze jakieś pytania?
— Nie mam pytań — odparł O’Brien. — Chciałbym jedynie przytoczyć pewien precedens. — Ułożył przed sobą potężny stos grubych ksiąg i otworzył leżącą na wierzchu. — Sprawa szeregowca Loeweniga wersus Siły Powietrzne Armii USA, Teksas, 1944. Podaje się tutaj, że ów Loewenig był dezerterem przez okres 14 miesięcy, po czym znaleziono go w kryjówce nad sufitem jadalni, którą to kryjówkę opuszczał jedynie w nocy w celu pożywienia się i załatwienia potrzeb fizjologicznych. Jako że jednak ani na chwile nie opuścił swojej bazy, stanowiącej dla niego miejsce odbywania służby, nie można go było uznać winnym dezercji, toteż sąd kompanijny skazał go na znacznie łagodniejszą karę za drobne wykroczenie dyscyplinarne.
Cały skład sędziowski wlepił wzrok w sekretarza, który pośpiesznie wertował swoje księgi. Po pewnym czasie znalazł to, czego szuka i na jego twarzy zagościł triumfujący uśmiech.
— Zgadza się, kapitanie, tylko że nasz oskarżony opuścił jednak miejsce służby, którym z chwilą wygaśnięcia jego przepustki było Centrum Tranzytowe i zamiast tam właśnie, przebywał w innej części planety Helior.
— Zgadza się, panie sekretarzu — odparł O’Brien wyławiając ze swego stosu jeden z tomów i machając nim nad głową — tylko że w sprawie Dragsteda versus Pułk Konduktorski Cesarskiej Floty Kosmicznej, Helior, 8832, uzgodniono, żeby dla uniknięcia wszelkich prawnych wątpliwości określenia „planeta Helior” i „miasto Helior” uważać za tożsame.