— A po bitwie… — zaczął generał Ongin, ale zaraz przerwał. Spojrzał na Fetterera.
Ten ostatni z powagą zmarszczył brwi. Nie miał pojęcia, co miało się zdarzyć po zakończeniu bitwy. To leżało już przypuszczalnie w gestii religijnych pośredników pomiędzy ludzkością a Bogiem.
— Sądzę, że dojdzie do oficjalnej prezentacji, albo czegoś w tym rodzaju… — stwierdził niepewnie.
— Pan generał ma na myśli to, że spotkamy się… z Nim? — spytał generał Dell.
— W gruncie rzeczy nie wiem — przyznał Fetterer. — Powinniśmy jednak sądzić, że tak będzie. Przede wszystkim… chodzi mi o to… a zresztą rozumiecie, panowie, o co mi chodzi.
— Ale co powinniśmy włożyć na tę okazję? — spytał generał MacFee w nagłym odruchu paniki. — Chodzi mi o to, co nosi się w takich sytuacjach?
— A co noszą anioły? — spytał Fetterer Ongina.
— Nie wiem — odrzekł Ongin.
— Luźne szaty, nie sądzi pan? — wysunął przypuszczenie generał Dell.
— Nie — stwierdził surowo Fetterer. — Będziemy mieli na sobie polowe mundury, bez żadnych ozdób.
Generałowie skinęli głowami. Wydawało się to najbardziej zadowalające.
Potem nadszedł czas.
Wyglądając wspaniale w swym bojowym szyku, legiony Piekła nadleciały nad pustynię. W pisku diabelskich fletów, w dudnieniu wydrążonych wewnątrz bębnów potężne upiory runęły do przodu.
Wśród oślepiającej chmury piasku automatyczne czołgi generała MacFee ruszyły naprzeciw szatańskim zastępom.
Natychmiast przeleciały nad nimi z wyciem i piskiem silników automatyczne bombowce Della, które w zmasowanym ataku zrzuciły wszystkie swoje bomby na nieprzebrane hordy potępieńców. Fetterer bez chwili wahania, z szaleńczą niemal odwagą posłał do ataku swoją automatyczną kawalerię.
Prosto w sam środek tych śmiertelnych zmagań wkroczyła automatyczna piechota generała Ongina. I stało się, że metal zrobił wszystko to, co metal zdziałać jest w stanie.
Hordy potępieńców zaczęły przelewać się przez linię frontu, rozdzierając automatyczne czołgi i roboty na strzępy.
Automaty ginęły, bohatersko broniąc każdego skrawka jałowej pustyni. Bombowce Della zostały zmiecione z niebios przez upadłe anioły pod dowództwem Marchociasa, którego skrzydła gryfa rozdzierały powietrze z potworną siłą niczym tornado.
Cienka linia obrony była wciąż utrzymywana przez zdruzgotane niemal doszczętnie roboty, heroicznie stawiające opór gigantycznym istotom, które uderzając w nie roztrzaskiwały na strzępy ich pancerze, siejąc zgrozę w sercach milionów telewidzów, obserwujących w swych domach na całym świecie ów straszliwy spektakl. Roboty walczyły mężnie jak nieustraszeni ludzie, jak bohaterowie, do końca usiłując odepchnąć i zmiażdżyć przemożne siły zła.
Astaroth dzikim wrzaskiem wydał komendę; Behemoth, usłyszawszy ją, ruszył naprzód, wstrząsając pustynię każdym swym krokiem. Bael, na czele ustawionego w klin wojska szatanów, ruszył do szarży na rozsypującą się już niemal lewą flankę robotów generała Fetterera. Obserwatorom wydało się, że słyszą rozpaczliwy jęk metalu, zawodzenie elektronów w agonii, spowodowane przez nieodparty atak.
W odległości półtora tysiąca kilometrów od linii frontu najwyższy generał Fetterer drżał, a na jego czoło wystąpiły grube krople potu. Jednak ten doświadczony dowódca wciąż beznamiętnie naciskał guziki i popychał dźwignie, sterujące mechanicznym wojskiem.
Doborowy korpus pod jego dowództwem nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. Całkowicie, wydawałoby się, zniszczone roboty podnosiły się chwiejnie i ruszały do dalszej walki. Strzaskane, stratowane, zniszczone przez wyjące hordy diabłów automaty zdołały jednak utrzymać linię obrony. Wtedy piąty korpus, złożony z samych doświadczonych w walce weteranów, przypuścił kontratak, przebijając się przez siły nieprzyjaciela.
W odległości półtora tysiąca kilometrów za linią frontu generałowie prowadzili teraz zdalnie operację oczyszczania terenu z resztek sił przeciwnika.
— Bitwa została wygrana — wyszeptał najwyższy generał Fetterer, odwracając się od ekranów. — Gratuluję wam, panowie.
Generałowie uśmiechnęli się ze znużeniem.
Spojrzeli na siebie nawzajem, a potem, jak jeden mąż, wydali spontaniczny, triumfalny okrzyk. Zwyciężyły siły dobra, wojska Szatana zaś zostały nieodwołalnie pokonane!
Jednakże na ekranach zaczęło się dziać coś dziwnego.
— Czy to… czy to… — zaczął generał McFee, potem jednak głos uwiązł mu w gardle.
Bowiem na polu bitwy pojawił się Bóg, przechadzając się teraz wśród stosów powyginanego i roztrzaskanego metalu.
Generałowie milczeli.
Pan Zastępów dotknął jednego z pogiętych kadłubów.
Wtedy, ponad dymiącą jeszcze pustynią, automaty zaczęły się poruszać. Ich pogięty, porysowany potężnymi bliznami, stopiony metal zaczął w oczach prostować się i lśnić.
Roboty stanęły ponownie na nogach.
— MacFee — wyszeptał najwyższy generał Fetterer — niech pan spróbuje coś zrobić swoimi urządzeniami kontrolnymi. Niech one uklękną, albo coś w tym rodzaju.
Generał spróbował, okazało się jednak, że automaty nie reagują.
Wtedy korpusy robotów zaczęły unosić się w powietrze. Wokół nich byli Aniołowie Pana, a automatyczne czołgi, bombowce i mechaniczni żołnierze unosili się w światłość, coraz wyżej i wyżej.
— On je zbawia! — wykrzyknął histerycznie Ongin. — On zbawia roboty!
— To pomyłka! — odezwał się Fetterer. — Szybko! Proszę wysłać posłańca do… nie! Na Zbawienie stawimy się osobiście!
I stało się, że błyskawicznie przygotowano dla nich powietrzny statek i szybko jak wiatr pomknęli na pobojowisko. Było już jednak za późno, bowiem wielka bitwa skończyła się, roboty zniknęły, a Pan i Jego Zastępy odlecieli w światłość.