Chłopak, bardzo młody, najwyraźniej żywił podziw zarówno dla Maga-Loftura, jak i dla Móriego.
– Wielce byłem temu niechętny – oświadczył Móriemu. – Ale Loftur zagroził mi śmiercią, jeśli odmówię.
– Uf, powinienem być na twoim miejscu, chłopcze – westchnął Móri. – Chociaż… Mag-Loftur pewnie by się na to nie zgodził. Przypuszczam, że nie życzy sobie rywali.
– O, z całą pewnością – stwierdził chłopiec z najgłębszym przekonaniem. – On jest niebezpieczny. Z jego oczu bije zło. Pragnie tylko jednego, a mianowicie dostać w swoje ręce tę księgę!
– Kiedy zamierza wskrzesić biskupa Gottskalka?
– Dziś wieczorem.
Móri odetchnął głęboko. A więc nie ma czasu do stracenia. I żadnej możliwości, by uprzedzić Maga-Loftura.
– Powtórz mi teraz słowo w słowo, co on ci powiedział – poprosił chłopaka przygnębiony. Wiedział, że z jego oczu bije teraz taki sam fanatyzm, jak z oczu Loftura, starał się więc nie patrzeć na chłopca.
Młodzieniaszek usiłował przypomnieć sobie wszystko po kolei. Bez skrupułów zdradzał Maga-Loftura, który zawsze traktował go nieuprzejmie, z góry. Ten piękny mężczyzna był o wiele milszy, choć i on chwilami go przerażał.
– Spytałem Loftura, na co mu się mogę przydać, jako że niewiele wiem o czarnej magii. Odparł, że muszę jedynie stać w dzwonnicy kościoła, trzymać w rękach sznur dzwonu, nie ruszać się z miejsca i zacząć bić w dzwon, gdy tylko otrzymam sygnał. Potem oznajmił: „Zamierzam ci dokładnie wyjaśnić, co mam zamiar zrobić. Tacy, którzy poznali czary i zaklęcia jak ja, mogą używać ich wyłącznie do złych celów…”
– To nieprawda – mruknął Móri. – Lecz jeśli on zaprzedał się złu, nie może inaczej wykorzystać swych umiejętności, po części więc miał rację. Mów dalej!
– Powiedział: „Ale jeśli ktoś posiadł dostateczną wiedzę, diabeł nie zdobędzie nad nim władzy, przeciwnie, będzie musiał służyć czarownikowi, nie otrzymując nic w zamian. Podobnie jak w dwunastym wieku Zły służył Sæmundowi Uczonemu, najpotężniejszemu czarnoksiężnikowi Islandii, jaki dotychczas żył. I każdy, kto posiadł odpowiednią wiedzę, może zdecydować, do jakich celów, dobrych czy złych, będzie używać swych umiejętności. Wiedzy takiej nie można obecnie nabyć, jako że nastał koniec Czarnej Szkoły i biskup Gottskalk Zły został pogrzebany wraz z»Rödskinną«. Sam więc chyba rozumiesz, muszę dostać tę księgę. Muszę ją mieć, aby diabeł wstąpił do mnie na służbę”.
Chłopiec zaczerpnął oddechu. Twarz Móriego pozostawała kamienna, nie chciał zdradzić, jak bardzo wzburzyły go słowa Maga-Loftura. Ten człowiek miał zamiar posunąć się dalej niż sam Móri!
– Z rosnącym przerażeniem słuchałem Maga-Loftura. „Mam zamiar wskrzesić z martwych złego Gottskalka i zaklęciami zmusić go do przekazania mi księgi. Powstaną: także wszyscy dawniejsi biskupi, oni bowiem nie potrafią przeciwstawić się sile zaklęcia w takim samym stopniu jak Gottskalk. Zmuszę ich, by odkryli przede mną wszystko, czego nauczyli się za życia. Nie sprawi mi to żadnego trudu, bo w ich twarzach wyczytam, czy wiedzą coś o czarach, czy też nie. Biskupów z późniejszych czasów nie mogę wywołać, ponieważ wszyscy zostali pogrzebani z Pismem świętym na piersi. Pamiętaj, na czym polega twoja rola, i słuchaj, co ci powiem. Nie wolno ci zadzwonić ani za wcześnie, ani za późno, od tego zależy moje życie, i doczesne, i wieczne. Później wynagrodzę cię tak, że nie będziesz miał sobie równych”. To właśnie mi powiedział.
Móri przez chwilę zastanawiał się nad tym, co usłyszał, a w końcu oznajmił:
– Chciałbym, abyś zrobił to, o co cię poproszono, ale ja też muszę w tym uczestniczyć. Czy jest jakieś miejsce w kościele, gdzie mógłbym się ukryć? O ile dobrze zrozumiałem, biskupi zostali pochowani pod podłogą świątyni?
Móri wrócił myślą do czasów dzieciństwa, kiedy to w swej naiwności, aby zdobyć „Rödskinnę”, próbował odkopać grób biskupa na cmentarzu. Było to, oczywiście, niemożliwe, po pierwsze dlatego, że Gottskalk Zły spoczął nie na cmentarzu, lecz pod podłogą prezbiterium, a po drugie dlatego, że po dwustu latach w grobie i ciało biskupa, i jego księga obróciły się w proch.
Usiłował przywołać w pamięci, jak wygląda kościół – w Holar, ale chłopak uprzedził go, mówiąc, że Móri może się ukryć za drzwiami do zakrystii Kiedy uchyli je odrobinę, będzie miał widok na całą nawę.
Móriemu spodobała się ta propozycja.
– Kiedy wyznaczyliście sobie spotkanie?
– Mag-Loftur i ja mamy wstać zaraz po ogłoszeniu ciszy nocnej i iść do kościoła.
– Zadbaj o to, aby tylne drzwi były otwarte wcześniej, tak bym mógł wejść do środka.
Chłopak kiwnął głową.
– Prawdę mówiąc, ogromnie się cieszę, że i wy będziecie tam, panie. Inaczej chyba by mi zabrakło odwagi.
– Nie, odwagi ci nie brakuje – uspokoił go Móri z uśmiechem.
Rozdział 5
Noc była jasna, księżycowa, kościół stał skąpany w świetle. Wysoką, stromą górę za Holar pokrywał lód i śnieg, odbity w bieli blask księżyca sprawiał wrażenie jeszcze chłodniejszego. Dolina leżała pogrążona w ciszy, nigdzie nie widać było najmniejszych oznak życia. Móri wślizgnął się do świątyni, uchylił drzwi do zakrystii i powiódł wzrokiem w stronę chóru, gdzie wśród cieni kryły się święte szafy i prastare krypty.
Długo czekał, ale wreszcie zobaczył, jak chłopiec zajmuje wyznaczone miejsce w dzwonnicy, a inny, wysoki, chudy jak szczapa młodzieniec przechodzi obok drzwi do zakrystii i kieruje się w stronę kazalnicy.
Mag-Loftur.
On oszalał, pomyślał Móri. Ma zamiar zaklinać z ambony!
W świetle księżyca ledwie mógł dostrzec rysy młodego człowieka, pociągłą ascetyczną twarz o oczach płonących fanatycznym blaskiem.
Móri zadrżał. Oto spotkał kogoś równego sobie. Kogoś, kogo tak jak jego dręczy nieprzeparte pragnienie zawładnięcia wszelkimi siłami magicznymi.
Mag-Loftur rozpoczął zaklinanie.
Naprawdę zna się na rzeczy, pomyślał Móri. Na niektórych dziedzinach nawet lepiej ode mnie. Na innych mniej, bo nie czytał drugiej „Gråskinny”.
No cóż, doskonale, wykona za mnie czarną robotę, pomyślał Móri cynicznie. Kiedy już nie będzie miał sil, dokończę to, co on zaczął. A jeśli uda mu się zdobyć „Rödskinnę”… Będziemy negocjować później.
Dobrze, że Tiril nie widziała w tym momencie twarzy Móriego. Niesamowita atmosfera panująca w kościele potęgowała jeszcze żądzę posiadania tajemnej wiedzy.
Nagle drgnął gwałtownie i poczuł, że ogarniają go mdłości.
W kościele coś się działo. Coś nieprawdopodobnego, niemożliwego do objęcia umysłem.
W jasnym świetle księżyca wpadającym przez okna z podłogi kościoła wyłonił się mężczyzna o poważnej, lecz życzliwej twarzy. Na głowie nosił koronę. Móri z bijącym sercem zgadywał, że jest to najpierwszy ze wszystkich biskupów, Jon Ogmundsson. Móri zerknął na dzwonnicę i dostrzegł pobielałą jak kreda twarz chłopca i ogromne, przerażone oczy. Tak młody chłopiec nie powinien być świadkiem tego rodzaju wydarzeń, pomyślał. Sam czuł się słabo, a przecież był zahartowany po tym, co musiał przejść jako czeladnik czarownika.
Nagle rozległ się niezwykły głuchy głos, to biskup przemówił do Loftura:
– Zaniechaj tego, na co się porywasz, zuchwalcze, póki jeszcze jest na to czas. Spadną na ciebie słowa mego brata, Gvenda, jeśli zakłócisz mu spoczynek!
Mag-Loftur nie zwracał jednak na niego uwagi i wciąż wypowiadał zaklęcia. On oszalał, powtarzał Móri w duchu. Czyżbym i ja był w równym stopniu opętany?
Wolał się nad tym nie zastanawiać.
Nie wiedział, czy śni, czy też ma omamy wywołane gorączką. Obrazy przesuwały się przed jego oczami, które jakby nie chciały zobaczyć tego, co widziały Wszyscy biskupi Holar z zamierzchłej przeszłości powstali ze swoich grobów w takiej kolejności, w jakiej żyli. Ubrani byli w białe szaty, każdy na piersi nosił krzyż, a w dłoni trzymał pastorał.