Prawdą okazało się to, co powiedział Loftur: Biskupi nie mogli oprzeć się jego zaklęciom, nie posiadali bowiem potęgi i czarodziejskiej mocy Gottskalka.
Wszyscy po kolei zamieniali kilka słów z Magiem-Lofturem, ale Móri nie usłyszał, co mówili Trzej nosili korony na głowie: pierwszy, który się ukazał, ostatni i jeden w środku, prawdopodobnie Gudhmundur Arason Dobry, chociaż on nie bardzo do nich pasował.
Widać było jednak, że żaden z tych patriarchów Kościoła nie posiadł wiedzy tajemnej, i nikt chyba się tego po nich nie spodziewał. Dokładnie jak przewidział Mag-Loftur, nie powstał z grobu żaden z późniejszych biskupów. Zostali wszak pogrzebani z Pismem Świętym na piersiach, a zwyczaj ten wprowadzono stosunkowo niedawno.
Gottskalk jednak wciąż opierał się zaklęciom, chociaż Loftur starał się uczynić, co tylko w jego mocy. Do spoconego z wysiłku czoła kleiły mu się włosy. Magiczne formuły skoncentrował teraz na Gottskalku Złym. Przydałaby ci się moja pomoc i znajomość drugiej „Gråskinny”, pomyślał Móri. Ale nie mam zamiaru się w to włączać. Na tyle bowiem znam się na ludziach, że potrafię przewidzieć, co byś zrobił. Pragniesz mieć „Rödskinnę” tylko dla siebie i nie cofniesz się przed niczym!
Po ściągniętej, skupionej twarzy Maga-Loftura i monotonnie wypowiadającym zaklęcia głosie nietrudno było poznać, że może on być niebezpiecznym wrogiem.
Na wet zahartowany Móri przeraził się, słysząc, jakich zaklęć używa Loftur. Odmawiał psalmy pokutne w imię diabła, spowiadał się z dobrych uczynków – wszystko odwrotnie. Trzej biskupi w koronach stali z uniesionymi rękami możliwie najdalej od Loftura, odwróceni do niego twarzami, pozostali natomiast spoglądali na nich, mając za plecami niepokornego młodzieńca.
Światło księżyca nadawało całej scenie jeszcze bardziej niesamowity charakter, niekiedy zniekształcało widok Móriemu. Chłopak na dzwonnicy siedział cicho niby mysz pod miotłą, ale Móriemu wydawało się, że słyszy, jak bije jego serce. Poza tym słychać było jedynie zaklęcia Maga-Loftura, nabierające mocy, wygłaszane z niezłomnym uporem, złowieszczo. Głos echem odbijał się od ścian kościoła.
W ciele Móriego wrzało, przeniknęło je straszliwe drżenie. Nie zniosę więcej, nie wytrzymam, szeptał jego wewnętrzny głos.
Nagle rozległ się potworny huk i pojawiła się jeszcze jedna postać. Gottskalk Zły! Pastorał trzymał w lewej ręce, w prawej niósł wspaniałą czerwoną księgę. Nie miał krzyża na piersiach. Ze wzgardą patrzył na biskupów, do Loftura zaś, wciąż odmawiającego magiczne formuły, uśmiechnął się drwiąco. Podszedł nieco bliżej i odezwał się z kpiną w głosie:
– Dobrze odprawiona msza, synu, o wiele lepiej niż się spodziewałem. Ale mej „Rödskinny” nie dostaniesz!
Mag-Loftur zachowywał się, jakby już opętały go złe moce, a poprzednie zaklęcia wydały się niczym w porównaniu z tym, co rozpoczął teraz. Odmawiał psalmy i „Ojcze nasz” wspak, w imię diabła, posługiwał się zaklęciami, których najwidoczniej bał się użyć wcześniej.
Wówczas to Móri zrozumiał, że Mag-Loftur posunął się za daleko.
Przerwij to, dopóki jeszcze jest czas, chciał zawołać, lecz w ustach mu zaschło, a gardło nie chciało słuchać. To się źle skończy, nie widzisz?
W następnej chwili okazało się, jak prorocze były jego słowa. Mocno musiał się uchwycić futryny drzwi zakrystii.
Cały kościół zadrżał w posadach i uniósł się w powietrze jak przy trzęsieniu ziemi.
Zdrętwiałemu ze strachu chłopcu na wieży i Móriemu wydało się nagle, że Gottskalk Okrutny zbliża się do Loftura t z wielką niechęcią wyciąga ku niemu róg księgi.
Móri zobaczył, że chłopak, który już wcześniej bliski był szaleństwa ze strachu, teraz przestaje nad sobą panować i zaraz osunie się na ziemię. Mag-Loftur wyciągnął rękę po księgę, chcąc przejąć ją z rąk złego biskupa. Młodziutki diakon zrozumiał to jako umówiony sygnał i mocno złapał za sznur przywiązany do dzwonu, uwiesił się na nim i wkrótce serce dzwonu zaczęło się poruszać.
Wśród potężnego huku wszyscy biskupi zniknęli pod podłogą.
Móri nie śmiał drgnąć, skamieniał ze strachu.
Mag-Loftur przez długą chwilę stał bez ruchu, ukrywszy głowę w dłoniach. Wreszcie zszedł na dół i ruszył ku swemu młodziutkiemu towarzyszowi.
Móri wiedział, że z zakrystii nie usłyszy ich rozmowy, dlatego prześlizgnął się w głąb nawy i ukrył pod kazalnicą. Mdłości wywołane strachem nie chciały ustąpić.
– Nie poszło tak dobrze, jak pójść powinno – usłyszał słowa Maga-Loftura, skierowane do chłopca. – Ale nie winię cię za to. Powinienem czekać do świtu. Wówczas biskup oddałby mi księgę z własnej woli, bo nie śmiałby jej zatrzymać. Światło poranka i moje zaklęcia uniemożliwiłyby mu schronienie się w grobie. Inni biskupi nie pozwoliliby mu zachować „Rödskinny”. Księga byłaby moja, moja! Ale on w tej walce okazał się silniejszy ode mnie, kiedy bowiem usłyszałem jego drwiące słowa, ogarnął mnie gniew i chciałem natychmiast posiąść księgę za pomocą czarnoksięskich formuł. I co więcej: zrozumiałem, na co się porwałem, dopiero wtedy, gdy już posunąłem się tak daleko, że gdybym wymówił choć jeszcze jedno zaklęcie, cały kościół zapadłby się pod ziemię. Taki właśnie był cel złego Gottskalka. Zauważyłeś, że kościół zatrząsł się w posadach, prawda? W tym momencie popatrzyłem na twarze koronowanych biskupów i przeraziłem się, chociaż zdawałem sobie sprawę, że ty już dłużej nie wytrzymasz i dzwon się rozdzwoni. Ale „Rödskinna” była już tak blisko, sądziłem, że uda mi się ją wziąć. Jakimż byłem głupcem! Muszę ci powiedzieć, że już dotknąłem jej rogu. Ale to, co się stanie, stać się musi, mój los jest już przesądzony, tak jak i twoja nagroda. Bez względu jednak na wszystko od tej pory nie mówmy już o tym.
Móri próbował stać się jeszcze mniej widoczny, kiedy mijali go w drodze do wyjścia, chłopiec pozieleniały na twarzy, Mag-Loftur blady jak kreda. Cała jego postać wyrażała rezygnację, pogodzenie się z przekleństwem, które nań spadło.
Móri także czuł, że został naznaczony, że w jego duszy na zawsze pozostanie ślad owych straszliwych chwil, kiedy Mag-Loftur bawił się życiem i śmiercią i przez moment wszystkim trzem dane było ujrzeć rzeczy, jakich ludzkie oczy nigdy nie powinny oglądać.
Móri dowiedział się, że Loftur po tych wydarzeniach stał się małomówny. Bliski postradania zmysłów, nie śmiał nawet na chwilę pozostawać sam, poza tym gdy tylko zapadł zmrok, trzeba było przy nim natychmiast zapałać lampy. Móri szczerze mu współczuł, sam bowiem musiał borykać się z podobnymi problemami, chociaż był tylko widzem, obserwującym wszystko z ukradka.
Często słyszano, jak Mag-Loftur mruczy pod nosem: „W trzecią niedzielę następnego miesiąca czekają mnie męki piekielne”.
Innym razem młody diakon z Holar usłyszał jego szept: „Sądziłem, że zostanę najpotężniejszy, i być może tak się stało. Ale jest jeszcze ktoś, tak, jest jeszcze ktoś, nigdy więc nie będę miał pewności”.
– Sądzę, że chodziło mu o was, panie – wyznał chłopiec Móriemu.
– To bardzo możliwe – przytaknął mu Móri.
Chłopiec powiedział z powagą:
– Wszyscy trzej byliśmy świadkami czegoś, czego ludzie nigdy dotąd nie widzieli ani nie słyszeli. Mnie udało się wyjść z tego cało, bo mój umysł nie był obciążony wiedzą tajemną. Na was dwóch natomiast spadło przekleństwo złego biskupa.