Выбрать главу

Usiłując rozpalić ogień za pomocą suchej hubki, którą przezornie ze sobą zabrała, Ester rzucała wiązanki siarczystych przekleństw. Nadmorskie osty, gdyby rozumiały jej słowa, zwiędłyby z przerażenia.

Co jakiś czas rozlegał się wystrzał z działa.

– To może być wielki statek! – wołała Ester. – Co najmniej galeon. Trójmasztowiec. No, nareszcie ogień chwycił, udało się! Teraz prędko, na drugą stronę wyspy, musimy zgasić tamto ognisko! Szybko, nie mamy czasu do stracenia!

Tiril nie była obeznana ze znakami nawigacyjnymi, nie rozumiała ich znaczenia. Biegła w ślad za świetnie znającą teren Ester, zdumiewająco lekko poruszającą się po skałach. Na samej górze wiatr je przewracał, nie pozostawało więc nic innego, jak położyć się na ziemi i przeczekać gwałtowny atak sztormu.

– Spóźnimy się, spóźnimy! – jęczała Ester.

Tiril także się zorientowała, że wystrzały z działa rozlegają się bliżej. Zobaczyli nasz ogień, pomyślała. Uratowałyśmy ich!

Płomienie nowego ogniska kładły się prawie płasko na wietrze. Iskry sypały się na morze.

Byle tylko nie zgasło, niepokoiła się Tiril.

Nero nie odstępował ich ani na krok, uradowany, że wolno mu biegać po wyspie w tak interesującą pogodę.

– Dlaczego musimy zgasić to dawne ognisko? – zawołała Tiril.

– Nie pojmujesz? To dopiero głupia gęś! – wrzasnęła Ester, ale Tiril wcale się nie przejęła ostrymi słowami rybaczki. Przywykła już do nich, wiedziała, że nie dyktuje ich złość, po prostu Ester nie umiała wyrażać się inaczej.

Usiłowała zrozumieć, dlaczego stary ogień trzeba zgasić, lecz wicher rozwiewał wszelkie myśli.

Dotarły na południowy kraniec wyspy i Ester natychmiast zaczęła rozwalać stos kamieni, na których płonęły węgle pod osłoną niedużej nadbudówki. Tiril przemokła już do suchej nitki, ale nie miała czasu się skarżyć. Ze, wszystkich sił starała się pomóc Ester.

– Statek się zbliża! – zawołała. – Słyszę, jak trzeszczy kadłub.

– Do diabła! – wrzasnęła Ester. – No, nareszcie! A teraz depcz węgle, prędko, trzeba je zgasić! Udało się!

Z nocnych ciemności zaczęło się wyłaniać coś wielkiego. Pozostawało tylko niewyraźnym cieniem, ale widać było, że jest ogromne.

– To barkentyna! – zawołała Ester. – Hura! Jesteśmy bogate!

Na pokładzie zapłonęło jakieś światło i morze zalśniło mroczną zielenią. Nagle od strony statku dobiegło wołanie:

– Przysięgam, kapitanie, przed chwilą widziałem tu ognisko, wpłynęliśmy za daleko na północ.

– Bzdury, znam te wody. Ustawić się pod wiatr!

– Nie! – wrzasnął ktoś trzeci. – Zmienić kurs! Na prawą burtę! Na prawą!

Boże, oni płyną prosto na nas, pomyślała Tiril. Odruchowo uskoczyła w bok. Nero uczynił to samo, ale Ester pomimo podmuchów wiatru trzymała się prosto i zanosiła głośnym śmiechem.

Z barkentyny dobiegały wydawane głośno rozkazy. Zaiskrzyło i zaskrzypiało, gdy wielki statek usiłował zrobić zwrot. Wzniósł się nagle nad Tiril jak góra, drewno zazgrzytało o skały. Załoga zaniosła się krzykiem strachu i gniewu, zatrzeszczał kadłub, przechylając się pod niebezpiecznym kątem…

Barkentyna znalazła się poza pasem szkierów.

– Udało nam się – szepnęła Tiril. – Uratowaliśmy ich!

Ester jednak jej nie słyszała, może i lepiej dla Tiril, bo rybaczka była zupełnie innego zdania.

– Do kroćset! – wrzeszczała. – Przepłynęli obok, jak to możliwe! Do stu tysięcy piorunów, oby ich diabli…

I tak dalej w tym samym stylu przez kilka minut. Zdumiewające, żadne z przekleństw się nie powtórzyło!

Do Tiril wreszcie dotarło, czego dotyczy cała ta tyrada za późno zgasiły mniejsze ognisko.

Zamiarem Ester było tak nakierować statek, aby roztrzaskał się o wysokie skały wznoszące się na brzegu, pośrodku wyspy. Wszyscy kapitanowie wiedzieli, że ogień płonie na jej południowym krańcu i wobec tego należy trzymać kurs na południe. Gdy zamiast tego zapalono ognisko na północnym krańcu wyspy, a statek obrał kurs na lewą burtę, musiał wpaść na skały. Prosto w objęcia śmierci.

Powlokły się do domu, Ester przeklinała i popłakiwała. Właśnie wtedy Tiril z przerażającą jasnością uświadomiła sobie bolesną prawdę.

Już wiedziała, że zamknięta izdebka, tak pilnie strzeżona przez Ester, kryje w sobie kosztowne rzeczy z wraków statków, które rybaczka zwabiła na skały, a potem splądrowała.

Z rozpaczą w sercu zastanawiała się, ilu ludzi znalazło tu swoją śmierć.

Piractwo z lądu…

Kiedyś, dawno temu, o tym słyszała.

Dość powszechne zajęcie wzdłuż wybrzeży.

Żniwa w szalejącej burzy.

Rozdział 7

W duszy Tiril coś pękło.

Przyjaźń z Ester dawała jej wiele radości. Przekonanie, że wszyscy ludzie są z gruntu dobrzy, nawet jeśli wywodzą się z najniższych warstw społecznych, ogrzewało jej serce. Ester stanowiła żywy przykład potwierdzający teorię Tiril. Pomimo że była wulgarna i nie dało jej się nazwać wzorową chrześcijanką czy ozdobą rodu ludzkiego, serce miała ze złota.

Piractwa jednak Tiril nie mogła tolerować.

Dziewczynę, która była tak pełna miłości dla bliźnich, raz po raz strącano z chmur na ziemię i odzierano ze złudzeń, aż w końcu całą swą miłość skierowała na zwierzęta.

Przy Ester odzyskała równowagę i dawną wiarę w człowieka.

Teraz radość życia Tiril znów się załamała.

Zniszczenie statków, przedmiotów materialnych, nie miało dla niej takiego znaczenia, choć jakakolwiek forma kradzieży była jej obca. Ester żyła w biedzie, należało zrozumieć jej pragnienie posiadania jakiegoś dobytku.

Natomiast z myślą, że na statkach, które Ester przywiodła na zagładę, zginęli ludzie, dziewczyna nie umiała się pogodzić. Po prostu nie umiała.

Nie mogła przestać lubić Ester – przyjaciół wszak akceptuje się wraz ze wszystkimi ich wadami – ale śmiertelnie się bała, że kolejne statki zabłądzą na te wody.

Ester długo była niepocieszona.

– Taka wspaniała barkentyna! I nie wcelowała, przepłynęła obok.

Raz Tiril odważyła się powiedzieć:

– Chyba stało się lepiej. Na pokładzie mogli być niewinni ludzie, dzieci, kobiety, pies…

Wiedziała, że sprzeciwianie się Ester może okazać się niebezpieczne.

– Do kroćset, nie obchodzi mnie, kto jest na pokładzie! Są tak obrzydliwie bogaci, że nic im nie zaszkodzi, jeśli stracą niektóre rzeczy. I tak im nie zabraknie!

Cóż za pokrętna argumentacja! Ze statku, który rozbił tych skałach, nikt nie mógł się uratować.

– Czy nikt nigdy nie przeżył? – Tiril długo się powstrzymywała przed zadaniem tego pytania.

Ester wybuchnęła gromkim śmiechem.

– Owszem, leżeli podtopieni na brzegu. Ale niezbyt długo.

Tiril z trudem przełknęła ślinę. Postanowienie, że opuści wyspę, stawało się coraz mocniejsze.

– Nigdy nie zostałaś odkryta?

– Nie, po to przecież walę ich w łeb. Morze przyjmie wiele śmieci.

– A potem sprzedajesz wyłowione z wraku rzeczy?

– Kiedy jest to konieczne. Sąsiad się tym zajmuje. Oboje jesteśmy teraz dość bogaci. I wiedz, Tiril, że jeśli mnie by się coś stało, wszystko, co moje, będzie należeć do ciebie. Chociaż ja na razie nie zamierzam żegnać się z tym światem.

Po tej rozmowie Tiril miała tylko jedno pragnienie: wydostać się z wyspy. Ale to nie było takie łatwe.

Podejmowała próby, prosiła Ester, by pozwoliła jej wrócić na stały ląd. Gospodyni jednak za każdym razem znajdowała jakąś wymówkę. Twierdziła, że nadciąga burza, która nigdy jakoś nie nadchodziła. Albo nagle czuła się chora i nie chciała zostawać sama. Z czasem Tiriclass="underline" zorientowała się, że rybaczka ma żelazne zdrowie. Innym razem musiały koniecznie wybrać się na połów, bo akurat nadarzył się odpowiedni moment, by nałapać dużo ryb.