Prawda natomiast była taka, że Ester, która zawsze żyła samotnie, nagle odkryła, ile radości można czerpać z czyjegoś towarzystwa.
Tiril próbowała też po prostu zabrać swoją łódź i odpłynąć w tajemnicy, chociaż żal jej było Ester i nie chciała sprawiać jej przykrości. Niestety, w łodzi nie znalazła wioseł. Szukała ich na całej wyspie, wreszcie zrozumiała, że muszą być zamknięte w sekretnej izdebce w chacie.
Była więc więźniem. Więźniem na maleńkim szkierze na morzu.
Na nic się nie zdała kolejna próba nawiązania kontaktu z Erlingiem. Odpowiedź nie nadchodziła, wieści przepadły nie wiadomo gdzie po drodze. Może Ester nie przekazała ich już synowi sąsiada?
A może Erling dostał list i nie miał ochoty odpowiadać?
Przykro było o tym myśleć, tak bardzo bolało.
Zapomniana przez świat. Skazana na życie na pustkowiu.
Prawdę powiedziawszy, Tiril zaczęła przypuszczać, że życie w zagrożeniu, ukrywanie się przed parą morderców, byłoby lepsze.
Nastała zima, spokojniejsza niż Ester miała nadzieję, a Tiril się obawiała.
Sztormy ucichły.
Kiedy wraz z wiosną nadeszły jaśniejsze dni i Tiril przeniosła się z powrotem do szopy nad brzegiem, wydarzyło się coś niezwykłego.
Przyśnił jej się jeden z „tych” snów.
Tym razem okazał się jeszcze bardziej intensywny, prawdopodobnie dlatego, że Tiril można już było nazwać dorosłą, poza tym żyła w izolacji od świata.
Śniło jej się, że jest w szopie, to zresztą nie odbiegało od prawdy. Ale we śnie siedziała oparta plecami o ścianę.
Nera nie było przy niej, to dobrze, bo na pewno zacząłby się dziwić.
Podciągnęła kolana i rozłożyła je na boki. Czekała na coś, nie bardzo wiedziała na co, a może raczej nie chciała tego nazwać.
W podbrzuszu czuła pulsujące gorąco. Dłonie pragnęły się tam opuścić, lecz nie śmiały.
Nawet we śnie zachowała dziecięcą skromność i strach przed zbliżeniem się do intymnych sfer ludzkiego życia. Jej przybrany ojciec narobił wiele złego, pokazał jej najbardziej odrażające strony erotyki.
Jęknęła cicho. Usiadła trochę inaczej, wygodniej. Gorąco się potęgowało, stawało boleśnie słodkie.
Otworzyły się drzwi. Tiril, nie podnosząc oczu, wiedziała, kto w nich stanął.
Przykucnął przed nią. Ujął w dłonie jej twarz.
– Tęskniłaś za mną, Tiril?
– Tak – szepnęła. – Tak, tak! Potrzebuję cię.
– Wiem o tym, ale nie mogę ci pomóc. Nie zostałem stworzony do takiej miłości.
Użaliła się przez sen, załkała.
On ostrożnie przesunął ręce w dół. Jakby na próbę.
– Tak – szepnęła jeszcze raz.
Patrzył jej teraz w oczy. Badawczo.
Potem, nie pamiętała, jak do tego doszło, znalazł się za nią. Teraz on siedział oparty plecami o ścianę, a ona wtuliła się w jego kolana.
Była to cudowna pozycja. Czuła bijące od niego ciepło. Miała na sobie tylko koszulę, on podciągnął płótno, delikatnym ruchem powiódł wzdłuż jej ud, po ich wewnętrznej stronie, ku miejscu, którego sama nigdy nie śmiała dotknąć.
Koniuszki palców na jej skórze drgały delikatnie, wysyłając fale ciepła, które koncentrowały się w jednym punkcie. Nie zbliżał się jednak do niego, dłonie pozostały na udach, tylko ona próbowała jeszcze bardziej ułatwić mu dostęp.
Jęknęła głośno, mocno zaciskając usta, prosząc go bez słów, by dłużej już jej nie dręczył.
Poczuła wtedy na plecach coś twardego, pulsującego, przerażającego. Fala podniecenia gwałtownie w niej wezbrała, mocno poruszyła ciałem i…
Tiril się obudziła. Leżała na swoim posłaniu, jedwabną, kołdrę zrzuciła na podłogę. Była w szopie sama, tylko Nero spał na swoim posterunku pod drzwiami.
Ciało Tiril płonęło. Czuła intensywne pulsowanie w podbrzuszu, lepką wilgoć.
– Nie – szepnęła, jakby chciała się przed czymś ustrzec. – O Boże, nie!
Na nic się to jednak nie zdało. Ścisnęła mocno nogi, złączyła uda, przekręciła się na brzuch i zaczęła ocierać o materac.
– Och, nie, nie wytrzymam – szeptała. – Ratunku, co mam zrobić?
Nigdy nie przeżyła czegoś podobnego. Wiedziała jednak, dlaczego tym razem wszystko stało się takie bolesne, dręczące, nieznośne. To dlatego, że we śnie przyznała się do prawdy. Tym razem nie pojawiły się w nim jakieś niewyraźne niegroźne istoty. To był…
Kiedy ponownie o nim pomyślała, potrzeba zaspokojenia stała się już tak intensywna, że bez zastanowienia i bez wstydu dłonie pomknęły tam, gdzie od dawna już pragnęły dotrzeć.
Ujrzała przed sobą jego oczy, które się do niej uśmiechały, a przecież był tak daleko, nie znał jej myśli, nie wiedział o tym, co robi w tajemnicy. Dłonie poruszały się z prymitywną pewnością musiała zagryźć wargi, by nie wykrzyczeć swej bolesnej udręki i nie obudzić Nera…
Osiągnęła wreszcie szczyt, jakiego nigdy nie znała. Uczucie tak silne, tak palące, gwałtowne do tego stopnia, że miała wrażenie, iż zmysły nie nadążają.
Długo leżała nie mogąc uspokoić oddechu. Miała pustkę w głowie, pustkę w ciele, ale tak było jej dobrze.
W końcu zaczęła się śmiać do siebie. Od dawna już nie czuła się taka swobodna, wolna.
Wyobraziła sobie, że i on, bez względu na to, gdzie się znajduje, odczuwa to samo. Co robi mężczyzna, kiedy jest sam i najdzie go ochota?
Wiedziała już, jak się mają sprawy. Ester szczegółowo jej wyjaśniła, jak praktycznie urządzeni są mężczyźni. Wystarczy, że trzymają ten swój ulubiony przyrząd i bawią się nim, dopóki nie osiągną zadowolenia.
Kiedy Ester jej o tym powiedziała, Tiril wpadła w gniew i uciekła. Miała dość obrzydliwej szczerości swej przyjaciółki.
Teraz przypomniała sobie jej słowa. I kiedy zasypiała, na ustach miała uśmiech. Tego wieczoru nic więcej już się nie wydarzyło.
Zanim jednak nastał świt, czekało ją coś jeszcze…
Był środek nocy, wiosennej nocy, jasnej, czarodziejskiej, pełnej tajemnic. Mgliste światło ostrożnie wślizgnęło się do szopy, ale pogrążona we śnie Tiril tego nie widziała. Fale leniwie uderzały o,brzeg, ptaki zbudziły się i z krzykiem krążyły nad wodą w poszukiwaniu pożywienia. Już niedługo wstające słońce miało odbijać się w gładkiej tafli morza, lecz na razie królował półmrok.
Nagle Nero poderwał się z histerycznym, zawodzącym szczekaniem, wyciągając szyję i unosząc pysk.
Zaczął szczekać na wydechu i zabrakło mu powietrza w płucach. Przeciągłe wycie gwałtownie się urwało.
Tiril natychmiast zeskoczyła z posłania.
– Co się stało, Nero? Usłyszałeś coś?
Ale pies nie ruszył do drzwi jak zawsze robił, kiedy zaniepokoił go jakiś dźwięk z zewnątrz. Siedział na środku szopy i oszołomiony nasłuchiwał czegoś jakby dobiegającego z jego wnętrza.
A potem z gardła wyrwało mu się przeraźliwe zawodzenie. Wył przeciągle, milkł i zaczynał od nowa. Coraz głośniej, jak gdyby kogoś wzywał.
Tiril nigdy jeszcze nie słyszała czegoś podobnego.
– Ależ, Nero! Co to ma znaczyć!
Nie przypuszczała, by pies mógł zachowywać się w taki sposób. Wydał jej się straszny, jakby coś go opętało, przypominał oszalałego człowieka.
– Co się stało, piesku?
Nero umilkł i popatrzył na nią ze smutkiem, rozżalony, ponieważ go nie rozumiała.
Tiril także się zasmuciła.
– Tak bardzo chciałabym wiedzieć, o co ci chodzi, Nero. Spróbujmy tak, jak zawsze.
Mieli swój własny język. Tiril nieraz szeptała psu do ucha, by porozmawiał „ze swymi przyjaciółmi z innego świata” i przekazał im jej prośbę o pomoc, a Nero odpowiadał, obwąchując jej oczy. „Przyjaciół Nera” Tiril wymyśliła, taką znalazła pociechę w swej samotności. Prosiła go na przykład o przekazanie wieści o niebezpieczeństwie grożącym statkom na skalistej wysepce i od tej pory żaden statek już się tu nie zabłąkał.