Zapłaciła przewodnikowi z góry za określoną liczbę dni, miała teraz sporo czasu przed wyruszeniem w powrotną drogę.
Powrót? Dokąd?
W każdym razie nie do Bergen. Na razie jeszcze nie, przynajmniej dopóki nie ucichnie burza wokół Ester i dwóch prześladowców.
Postanowiła, że pierwszym dłuższym przystankiem będzie Rejkiawik. Spodobała jej się Islandia i mieszkający tu ludzie. Teraz, kiedy pierwsze trudności językowe zostały pokonane, radziła sobie coraz lepiej. Wychwytywała parę słów w zdaniu, a reszty się domyślała.
Czasami okazywało się to dobrą metodą komunikacji, innym razem – całkiem nieskuteczną.
Ale to był ojczysty język Móriego. Bardzo ją radowało, że poznała choć trochę tę mowę. Będzie mogła go zaskoczyć…
Znów dopadły ją czarne myśli. Móri… pewnie go już nie ma.
Ale dotarła przecież do Holar i musi zrobić wszystko, co w jej mocy.
Siedziba biskupa w północnej Islandii leżała w szerokiej dolinie Hjaltadalur, za nią wznosiła się wysoka góra. Kościół, dom biskupa, Szkoła Łacińska wraz z kilkoma jeszcze innymi budynkami tworzyły miniaturowe społeczeństwo, będące jednak ośrodkiem wielkiej władzy. Obok znajdował się ogród, w którym uprawiano arcydzięgiel, piękną roślinę z intensywnie żółtymi baldachami kwiatów, z której na Islandii wytwarzano wódkę.
Tiril bała się zapuścić sama między zabudowania, Steinar więc postanowił jej towarzyszyć.
Poprosiła o chwilę rozmowy z młodym chłopcem. Otrzymała przyzwolenie. Pogoda akurat dopisywała, usiedli więc w wieczornym słońcu na ławeczce przy cmentarzu.
Dowiedzieli się, że obecny kościół – bardzo duży, lecz już zniszczony – zamierzano zburzyć, a na jego miejscu wybudować nowy, mniejszy.
Tiril zerknęła przez ramię, zastanawiając się, gdzie też mógł zostać pogrzebany Gottskalk Okrutny, przypomniała sobie jednak, co mówił Móri: zły biskup spoczął W krypcie pod podłogą kościoła.
Zdecydowała, że nie będzie wchodzić do świątyni.
Steinar pełnił rolę tłumacza, znał już bowiem sposoby Tiril na zrozumienie islandzkiego. To, co docierało do Tiril, bywało zwykle znacznie uproszczone, lecz na ogół wystarczało.
Chłopiec rzeczywiście sprawiał wrażenie chorego. Oczy miał rozszerzone strachem, podskakiwał przy każdym głośniejszym dźwięku, widać też było, że ze śmiertelnym przerażeniem spogląda na budynek kościoła.
Przewodnik spytał, jak się wiedzie Magowi-Lofturowi.
Chłopiec drgnął.
– On nie żyje – szepnął, odwracając głowę. – Zniknął. Wielkie, szare włochate ramię wciągnęło go w morską otchłań.
Tiril poczuła, że blednie.
– Kiedy to się stało?
Chłopak po zastanowieniu się podał dokładną datę.
A zatem mogło się to wydarzyć tej samej nocy, kiedy Nero przebudził mnie wyciem, a potem przyśnił mi się Móri na płaskowyżu, pomyślała Tiril. Mogło to być właśnie wtedy!
Czyżby w ten sposób przekazano jej wieści o śmierci Maga-Loftura?
Ośmieliła się wreszcie zadać najważniejsze pytanie:
– Przybyłam tu w poszukiwaniu mego przyjaciela – zaczęła. Steinar tłumaczył. – Nosi imię Móri, łatwo go rozpoznać. Ja nazywam go Aniołem Śmierci.
– Móri – jęknął przerażony chłopak. – Znam go! Był z nami w kościele!
– Co takiego?! Dlaczego nikt inny o nim nie wspominał?
– Ponieważ towarzyszył nam w tajemnicy. Tylko ja wiedziałem o jego obecności.
– A więc to nie on wskrzesił biskupa?
– Nie. Bardzo tego pragnął, lecz nie chciał stawać na drodze Magowi-Lofturowi.
– Czy Mag-Loftur wiedział o nim?
– Ależ skąd! To mogło być niebezpieczne! Loftur był nieobliczalny.
Serce Tiril o mało nie wyskoczyło z piersi, kiedy zadawała następne pytanie:
– A… gdzie jest teraz Móri?
– Nie wiem – odparł chłopiec. – Po tej strasznej nocy musiało go spotkać coś złego, tak jak Loftura. Ja uszedłem cało, bo nie znałem czarnoksięskich formuł. Nie interesowała mnie także ta przeklęta księga!
– Tak, „Rödskinna”. Nie podsuniesz nam jakiegoś pomysłu, gdzie może znajdować się Móri? A może sądzisz, że on także… nie żyje?
Chłopiec bezradnie pokręcił głową.
– Nic nie wiem. Ostatnio, kiedy rozmawiałem z Mórim, wspominał, że wybiera się do Hjaltadalsheidhi.
Heidhi – wzgórza.
Przewodnik i Tiril popatrzyli na siebie. A więc wiedzieli już, jaki będzie kolejny etap ich podróży.
– Czy nie jest to dzika, bezludna okolica?
– Straszna. Hjaltadalsheidhi przechodzą w Hörgadalsheidhi, a tam, między Öxnadalur i Hörgadalur, leży budzący grozę ostry szczyt Hraundrangi.
Oto i wszystkie nazwy z opowieści Móriego, jedna za drugą! Hraundrangi-Móri, tak przecież brzmiało imię jego ojca.
Tiril zorientowała się nagle, że mężczyźni rozmawiają właśnie o owej górze.
– Podobno na wierzchołku Hraundrangi leży skrzynia pełna złotych monet – mówił Steinar. – Ale pewnie ludzie gadają tak tylko dlatego, że na szczyt nie da się wspiąć.
Chłopiec nie był przekonany.
– Na pewno się da, bo przecież Hraundrangi-Móri, znany czarnoksiężnik, zaniósł tam tę skrzynię.
– Musiało się to wobec tego stać już wtedy, gdy zmienił się w upiora – krótko odrzekł przewodnik. – Żywy człowiek nie jest w stanie się tam dostać.
Tiril zadrżała. Wiedziała, że przydomek „Móri” oznacza właśnie upiora czarnoksiężnika, a nie żywego człowieka.
Ale Móri miał na imię Móri i był przecież…
Od tej myśli zakręciło się jej w głowie, zapanowała jednak nad sobą i zakończyła beztroskim tonem:
– W każdym razie pojedziemy na te wzgórza.
Rozdział 10
Postój w Holar dobrze zrobił biednym łapom Nera. Młodzi chłopcy, kształcący się na pastorów, życzliwie się nim zajęli – nie co dzień wszak zdarzała im się wizyta młodziutkiej panny – a psu bardzo się spodobało, że znalazł się wreszcie w centrum zainteresowania.
Tyle dni upłynęło od czasu, kiedy we śnie dowiedziałam się o tragicznej sytuacji Móriego, myślała z rozpaczą Tiril. Za długo trwają te poszukiwania.
Nawet przez chwilę nie wątpiła w prawdziwość swoich przeczuć, nigdy nie pomyślała: to był tylko sen, wszystko sama wymyśliłam.
Byli sobie z Mórim zbyt bliscy, aby mogła się pomylić, poza tym jego zdolności telepatyczne z pewnością nie miały sobie równych.
Ale od tamtej nocy nie otrzymała od niego żadnych sygnałów.
Czy to znaczyło, że nie może już się z nią porozumiewać? Czy przestał istnieć?
Z tej myśli zrodziła się kolejna, taka, od której wiało grozą. Jej przyjaciel był wszak czarnoksiężnikiem. Nosił imię Móri. Może mógł żyć dalej? Po śmierci? Albo… albo już wcześniej był upiorem. Aniołem Śmierci.
Nie, nie wolno jej tak myśleć.
Hjaltadalsheidhi. Ogromny obszar, najprawdopodobniej bezludny. Czego Móri tam szukał? Jak mieli go odnaleźć na tym pustkowiu?
Kiedy już opuszczali Holar, młody diakon przybiegł się pożegnać.
– Przypomniało mi się coś, o czym wspomniał Móri – oznajmił zdyszany. – Mówił o jakiejś starej ziemiance, w której mogą nocować podróżni i pasterze. Powinna leżeć gdzieś w okolicach Hraundrangi.
– Doskonale – ucieszył się przewodnik. – Chyba wiem, gdzie to jest. Na tak trudnym do przebycia terenie niewiele jest miejsc, w których może być usytuowana.
– Czy tam nie ma żadnych domów? – dopytywała się Tiril.
– Są nieliczne zagrody, porozrzucane po obrzeżach tego rejonu. Zorientowałaś się już chyba, jak rzadko zaludniona jest Islandia? Domy stoją w trudnym do pojęcia oddaleniu od siebie.