Выбрать главу

– Jeżdżenie w zaloty może być naprawdę męczące – zauważyła Tiril. – Dobrze, że macie te wasze dzielne, mocne koniki.

– Rzeczywiście, bez nich byłby kłopot.

Następnego dnia rano ich oczom ukazał się łańcuch górski ze szczytem Hraundrangi. Góry przypominały miasto. Większość szczytów była płaska, czworokątna jak domy. Niczym kościół nad miastem górował nad nimi pojedynczy wierzchołek. Hraundrangi istotnie przypominał kształtem kościelną wieżę z cienką, ostro zakończoną iglicą.

– Nikt nigdy nie zdoła się tam wspiąć! – wykrzyknęła na ten widok Tiril.

– Rzeczywiście, chyba raczej powinniśmy zapomnieć o skrzyni pełnej złota – uśmiechnął się Steinar.

Wstrzymał konie i rozejrzał się dokoła.

– Nie znam zbyt dobrze tych okolic, ale jeśli całkiem się nie mylę, ziemianka powinna leżeć mniej więcej tam.

Wskazał palcem kierunek.

– Wobec tego ruszamy – postanowiła natychmiast Tiril.

– Jesteś najbardziej wytrzymałą dziewczyną jaką kiedykolwiek spotkałem. Jeśli to nie miłość cię popędza, to sam już nie wiem…

– Nie – odparła Tiril cichutko. – To nie miłość. Ja nie kocham Móriego. To raczej przyjaźń, oddanie. Wdzięczność. A oddanie potrafi być równie mocne i bolesne jak miłość. Nigdy nie byłam zakochana. Ale wiem, czym jest oddanie.

Steinar nic na to nie powiedział. Dziewczyna mówiła z taką szczerością, że odczuł dla niej szacunek.

Tiril bardzo polubiła tę ich niedużą grupę: dwoje ludzi, pięć koni i pies.

Teraz jednak była spięta. Każdy nerw ciała był naprężony jak struna.

Trochę pokręcili się w kółko, wreszcie jednak dostrzegli ziemiankę, na wpół ukrytą w zielonym zboczu.

Natychmiast przyspieszyli kroku.

Wkrótce mieli już pewność: ktoś niedawno w niej mieszkał. Teraz jednak świeciła pustkami.

Tiril starała się nie okazywać rozczarowania. Wiedziała, że osoba, która ostatnio przebywała w ziemiance, był Móri. Poznała znak, jaki wyrył na kawałku węgla brunatnego. Co prawda nie widziała nigdy przedtem takiego znaku, zrozumiała jednak, że to czarnoksięska runa.

Steinar i tak dostrzegł jej zawód.

– Pojedźmy przez równinę i dalej w dolinę za tym wzniesieniem – zaproponował życzliwie. – Tam leży najbliższa zagroda. Może ktoś go widział? Rozmawiał z nim?

Tiril skinęła głową. Nie chciała dawać przewodnikowi do zrozumienia, że w to nie wierzy. Móri zawsze unikał ludzi, zdawał bowiem sobie sprawę, że jego szczególny wygląd może wzbudzać rozmaite reakcje.

Nieduży rozgniewany owczarek wybiegł im na spotkanie, zanim jeszcze dojechali do domu.

– Boże – szepnęła Tiril. – Co teraz będzie?

– Miejmy nadzieję, że to suka.

– Miejmy nadzieję, że nie ma cieczki.

Ale spotkanie dwóch psów całkowicie ich zaskoczyło. Owczarek okazał się psem, nie suką, a psy, jak wiadomo, zazdrośnie strzegą swoich rewirów. Nero także nie należał do tych, co to unikają bójek.

Spotkanie jednak miało naprawdę zdumiewający przebieg. Ani śladu wrogości, z początku sztywna ostrożność z uszami położonymi po sobie. Potem nieduży owczarek wyciągnął się na grzbiecie, dając tym samym znak, że się poddaje, a Nero życzliwie dał mu do zrozumienia, że są sobie równi.

Potem psy z zapałem przystąpiły do powitania. Podniosły oklapłe uszy i w drobnych podskokach zaczęły się obwąchiwać, głucho przy tym zawodząc.

– One ze sobą rozmawiają – szepnęła zdumiona Tiril.

– Rzeczywiście na to wygląda – uśmiechnął się przewodnik.

Psy w najlepszej komitywie pobiegły w stronę domu. Prowadził mniejszy. Całym ciałem zdawał się mówić: „Chodź, zobaczysz, jak mieszkam!”

– Dziwne – mruknęła Tiril. – Nero zwykle tak się nie zachowuje. W towarzystwie innych psów potrafi być prawdziwym urwisem.

Gdy dojechali do chaty, wyszedł z niej mężczyzna. Przywitał ich z pytaniem w oczach.

Steinar przedstawił Tiril i wyjaśnił, że przybyła tu w poszukiwaniu przyjaciela, który, z tego co wiedza, zaginął w tych okolicach.

Wieśniak zwrócił swe łagodne, spokojne oczy na dziewczynę. Tiril opisała Móriego.

Chłop odpowiedział dopiero po chwili:

– Nie sądziłem, że tacy jak on mają jakichś przyjaciół.

Tiril poczuła ukłucie w sercu.

– A więc on tu był?

– Nie.

– Ale…

– Nie „był”. On tu jest.

Tiril cała krew odpłynęła z głowy.

– Jak się czuje? Żyje?

– Ledwie, ale jeszcze żyje – wieśniak uśmiechnął się z goryczą, – Tacy jak on mają konszachty z siłami, jakich my nie znamy. Chodźcie ze mną!

Zsiedli z koni na dziedzińcu i chłop poprowadził ich do jednego z niedużych budynków, jakiejś szopy, Tiril nie wiedziała, do czego właściwie jej używano.

Na poddaszu była nieduża izdebka. Dostali się tam po drabinie.

– Żona nie zgadza się trzymać go w domu – wyjaśnił cicho mężczyzna. – Ale miał dobrą opiekę. Tylko że nie chce jeść.

Przez maleńkie okienko wpadało trochę światła. Móri siedział w najbardziej odległym kącie łóżka, skulony, plecami oparty o ścianę.

– Ach, Móri! – jęknęła Tiril.

Ledwie go poznała.

Był nieprawdopodobnie chudy. Twarz nosiła ślady wycieńczenia, pod skórą wyraźnie odznaczały się kości. Najstraszniejsze jednak wrażenie robiły oczy.

Bił z nich niezwykły, jakby białawy blask, Tiril nie potrafiła ich opisać. Zapadły się głęboko i przypominałyby oczodoły w czaszce, gdyby nie ów migotliwy, nieziemski blask, tak jasny, że zdawał się niemal biały.

– Tiril – szepnął, resztką sił wyciągając ku niej rękę.

Tiril natychmiast siadła przy nim.

– Pomóż mi, Tiril.

Otoczyła go ramionami, a on przytulił się do niej. Przez ubranie czuła, że została z niego skóra i kości.

Cicho, tak że tylko ona usłyszała, powiedział:

– Pomóż mi, moja droga przyjaciółko, bo brnę ku zagładzie. Wędrowałem po ścieżkach, nie przeznaczonych dla ludzi. Zaglądałem w otchłanie, do królestwa lodowatych wichrów i niemego strachu…

Chłop zwrócił się do Steinara:

– Sądzę, że powinniśmy zostawić ich samych. Mówią językiem, którego my nie rozumiemy.

Nie chodziło mu przy tym wyłącznie o norweski.

Steinar popatrzył na dwoje młodych i pokręcił głową.

– I to dla niego przejechała taki kawał świata! Kto zrozumie kobietę? Miało się wrażenie, że ona równa drogę, którą ma jechać, spłaszcza góry i zasypuje doliny. Nie było dla niej przeszkody. Przeprawiała się przez rzeki, siniała z zimna na deszczu, dzieliła się ze mną prostym pożywieniem, nocą owijała się w zniszczone owcze skóry, służące za siodła, a wszystko to bez słowa skargi. Oczy jej błyszczały zapałem i lękiem o niego. Jakby popędzała ją wewnętrzna siła… ale rozumiem teraz, co miała na myśli mówiąc, że nie można kochać tego mężczyzny. To, co czuje, nazwała oddaniem. Boże, zmiłuj się nade mną, w takim razie to oddanie jest po stokroć silniejsze, niż może być miłość!

Po drabinie zeszli na dół. Młodzi ludzie nie zwrócili na nich uwagi.

– Jestem teraz przy tobie – szepnęła Tiril. – Wszystko będzie dobrze. Jest też ze mną Nero, już się cieszę na to, że zobaczę, jak cię przywita.

Dostrzegła, że Móri próbuje się uśmiechnąć.

– Nero… mój stary przyjaciel.

– Wydaje mi się, że mój widok wcale cię nie dziwi?

– Myślałem, że to tylko sen, jak zwykle – odparł z uśmiechem.

Sen, jak zwykłe? Na te słowa serce Tiril zaczęło uderzać mocniej.