Delikatnie ujął jej głowę w dłonie i przyglądał się jej uważnie. Tiril niemal przestraszył jego wygląd. Tak niebywale się zmienił. A mimo wszystko był to Móri, przerażająco piękny.
– Blask twoich oczu – szepnął. – Nigdy go nie zapomniałem. Widziałem go, jakbyś stała przede mną. Kiedy na mnie patrzyłaś, twoje oczy lśniły blaskiem czegoś nieskończenie pięknego. Nie potrafię tego nazwać. Nie wiesz, ile dla mnie znaczył ten blask. Dzięki niemu wiedziałem, że istnieje ktoś, kto obdarza mnie zaufaniem, okazuje, że jestem potrzebny…
Znów przyciągnął ją do siebie, przytulił policzek do jej policzka.
– A ja z tego zrezygnowałem. Z powodu żałosnego opętania, z targającej mną żądzy zdobycia władzy, wiedzy tajemnej i znajomości czarnoksięskich formuł. To mogło kosztować mnie życie, Tiril!
Teraz też niedaleko ci do śmierci, pomyślała Tiril. Balansujesz na krawędzi!
– Mag-Loftur nie żyje – powiedziała cicho.
Dreszcz grozy wstrząsnął jego ciałem.
– Byłaś tam? Byłaś w Holar?
– Tak.
– Jak mnie tu znalazłaś?
– Wiedziałam, że znajdujesz się w pobliżu jakiegoś płaskowyżu. Potem usłyszałam nazwę Hraundrangi, a przecież twój ojciec nazywał się Hraundrangi-Móri.
– To prawda. Wyruszyłem tutaj, bo przyszedł mi do głowy niemądry pomysł, że być może on zdoła mi pomóc. Niestety, nie spotkałem żadnego upiora o tym imieniu.
– Najwyraźniej zupełnie nieźle potrafimy odczytywać swoje myśli – roześmiała się Tiril ucieszona. – Tak, Móri, wyruszyłam twoim śladem. Już tamtej nocy, kiedy wydawało mi się, że Nero odebrał od ciebie sygnał. Czy tak było naprawdę?
– Nero uratował mi życie. Zdołał nawiązać kontakt – nie pytaj mnie, w jaki sposób – z pieskiem z tej zagrody.
Tiril roześmiała się nieco bezradnie.
– Szkoda, że nie widziałeś, jak się witały. One się znały!
– Muszę natychmiast przywitać się z Nerem. Właściciel owczarka uwolnił mnie spod lawiny. W ostatniej chwili.
– Ale rany w twej duszy jeszcze się nie zagoiły?
– Nie. Te światy, które oglądałem, Tiril! Nie mogę wrócić do światła. Wokół mnie panuje taki mrok, twój świat od mojego odgradzają teraz całe epoki. Pomóż mi dostać się z powrotem do twej świetlistej krainy, Tiril, zapadam się w otchłań!
– Na pewno sobie z tym poradzisz – starała się dodać mu otuchy, lecz jej drżący głos świadczył o tym, że nie do końca w to wierzy. – Wiesz, Mag-Loftur czynnie uczestniczył w tym, co się stało, zrozumiałe więc, że w następstwie swych nieodpowiedzialnych poczynań został wciągnięty do otchłani. Ale ty przecież niczego nie zrobiłeś.
– Dobrze wiesz, jakie było moje pragnienie. Gdyby on mnie nie uprzedził, na pewno uczyniłbym to samo.
Wyczerpany osunął się na łóżko. Nawet mówienie przychodziło mu z trudem.
– Tiril, dowiedziałem się trochę o tym, co nas otacza. Wiem już, że istnieją inne światy. Inne wymiary. Otchłanie. Chcę ci także powiedzieć, że każdy człowiek ma swego opiekuna, wyższą istotę, która towarzyszy mu przez życie.
– Ja także?
– Oczywiście! Wiem, kto jest twoim opiekunem. Widziałem go raz u twego boku, nie zdawałem sobie wówczas sprawy, co to ma znaczyć. Teraz już wiem.
– Opowiedz mi o tym!
– Nie teraz. Widzisz, Tiril… Wtedy, w kościele, wkroczyłem na obszary Śmierci. Nigdy nie powinienem był się tam zapuszczać. Później, kiedy wędrowałem po mrocznych zboczach, których nie oświetla słońce, mój opiekun nie mógł mi towarzyszyć. Wykorzystując czarnoksięskie formuły w zakazanych strefach naraziłem się na przekleństwo czarnej magii. Tak jak Mag-Loftur otworzyłem się na ciemne moce, na wszelkie zło czyhające w nieznanych sferach. I nie mam już nikogo, kto by mnie chronił.
– Ja cię będę strzec.
– Ty? Dzięki ci, najmilsza, ale to może się skończyć tylko źle. To ja wciągnę cię w mroczne królestwa, do których nikt nie powinien zaglądać.
Myśli Móriego pobiegły gdzieś daleko. Po jego oczach Tiril poznała, że powrócił do straszliwego świata, znanego tylko jemu.
– Błędne ogniki – szepnął.
– O co ci chodzi?
– Wszystko to błędne ogniki. Ludzkie sny. Ich krótki czas na ziemi. Wszystko migoce i znika. Uścisnęła go jeszcze raz i wstała.
– Może najpierw skoncentrujemy się na tym, co doczesne? Musisz jeść, Móri!
– Tak, teraz będę jadł.
– Doskonale! Wrócisz z nami? Mam zamiar osiąść w Rejkiawiku.
– Pojadę z tobą – oświadczył i miękko jak kot zsunął się z łóżka. – Ale ty musisz wrócić do Norwegii.
– Nie mogę. Ścigają mnie. Zarówno żądni krwi mordercy, jak i samo prawo.
Móri stanął prosto. Pomimo swej przeraźliwej chudości wydał się nagle niesamowicie silny.
– Być może owej strasznej nocy w kościele, a zwłaszcza podczas błędnych wędrówek po zakamarkach umysłu, przywiodłem swoją duszę do zguby. Lecz moja magiczna siła, czarnoksięska moc, stała się o wiele potężniejsza.
– Czy to zasługa „Rödskinny”? – cicho spytała Tiril, choć bardzo tego nie chciała.
– Chyba nie. Nowe umiejętności objawiły się dopiero później, właśnie podczas tych podróży, szaleńczych gonitw poprzez nieznane krainy. A ty znów dałaś mi odwagę, by żyć. Pragnę teraz jechać wraz z tobą do Norwegii. Oboje będziemy ścigani, pasujemy więc do siebie, jedno może pomagać drugiemu. Ty pomożesz mi wrócić do światła, a ja tobie w odnalezieniu twych korzeni. I raz na zawsze położymy kres prześladowaniom!
Chciała protestować, powiedzieć, że czeka ją sroga kara za piractwo, a za jego głowę wyznaczono już cenę, ale świadoma woli życia, jaka właśnie się w nim zbudziła, milczała.
Był nieprawdopodobnie, nieziemsko wprost piękny. Chociaż określenie „nieziemsko” było niewłaściwe, kojarzyło się raczej z istotami niebiańskimi, z którymi Móri nie miał nic wspólnego. I ona, i on dobrze o tym wiedzieli. Czasami dostrzegała w jego oczach smutek właśnie z tego powodu. Już lepsze byłoby słowo „pozaziemski”. Z początku wydał jej się taki zmieniony, a to za sprawą zapuszczonej brody, czarnej wpadającej w granat, przywodzącej na myśl jezuitę. Ciemne włosy nadal opadały mu na ramiona, grzywka urosła tak, że skrywała czoło. \Skóra, która zawsze miała odcień ciemnozłotawej kości słoniowej, napięła się na kościach policzkowych, dodatkowo uwydatniając kształt zgrabnego nosa i ust. Cała twarz uderzała swą niezwykłą szlachetności% jak gdyby stworzył ją Fidiasz lub Michał Anioł.
Ale najbardziej wyraziste w niej były oczy. Nikt na świecie nie miał takich oczu jak Móri. Potrafiły wydawać się młode i niewinne, innym razem spoglądały tak, jakby chodził po ziemi przez tysiąc lat.
Ujął dziewczynę pod brodę i przyglądał się jej badawczo. Tiril niemal zakręciło się w głowie od patrzenia w te niezwykłe oczy, które tyle widziały.
Byle tylko nie odgadł, o czym śniła tamtej nocy! O nim! Musiała spuścić wzrok.
Teraz nie mogła pojąć, jak odważyła się na tak śmiały sen! O Mórim? To przecież czyste szaleństwo!
Przez głowę przemknęło jej jak błyskawica wspomnienie tego, co poczuła wtedy na swoich plecach, na biodrach. Odruchowo wstrzymała oddech, widziała pytanie w jego wzroku.
Nie, ten sen nie powinien był w ogóle się pojawiać. Erling miał rację: Móri nie został stworzony do miłości, a jeszcze mniej do zmysłowych uciech. To dla niego całkowicie obce obszary. Nie mieścił się w nich. Owszem, można żywić dlań podziw, można się go bać, szanować jego niezmienny autorytet i doceniać ukryte zdolności… To wszystko dało się wyobrazić. Mógł się stać dominującą osobą w czyimś życiu. Ale nie kochankiem!
A jednak o tym właśnie śniła!
Zdumiewające.