Zmusiła się, by znów spojrzeć mu w oczy. Co on o niej myślał? Czyżby czuł, że coś przed nim ukrywa?
Bo przecież tak właśnie było! Miała przed nim tajemnicę, ów bezwstydny, cudownie podniecający sen.
Uff…
– Jesteś taka opalona, wyglądasz zdrowo – stwierdził z uznaniem.
Dzięki ci, Boże, nic nie zauważył!
– Zmagałam się ostatnio z twardym życiem – roześmiała się nerwowo. – Opowiem ci. Ale teraz chodźmy!
Rozdział 11
Tiril nie przypuszczała, że Móriemu wystarczy sił, by wyruszyć z nimi na południe.
Móri jednak, kiedy najadł się do syta, co nieco oporządził i oswoił ze świeżym powietrzem, oświadczył, że gotów jest do podróży.
Miał własnego konia, którym zajął się życzliwy wieśniak. Móri ucieszył się na widok Zwierzęcia, oczy, choć bilo z nich zmęczenie, zalśniły mu radością.
Radość była jeszcze większa, kiedy Nero zobaczył, kto idzie przez dziedziniec. Móri przykucnął i długo rozmawiał z psem. Tiril była przekonana, że mu dziękuje, przyjaciel bowiem zawołał później małego owczarka i jemu także coś szeptał do ucha.
Kiedy Móri w końcu się podniósł, nie było wątpliwości, że bardzo się ucieszył z tego spotkania.
– Została z ciebie sama skóra i kości – szczerze powiedziała mu Tiril.
– Wkrótce temu zaradzimy – uśmiechnął się w odpowiedzi.
Przed wyruszeniem w drogę Tiril nalegała, by zapłacić wieśniakom za życzliwą opiekę nad jej przyjacielem. Chłopce nie dawały spokoju wyrzuty sumienia, ponieważ nie chciała wpuścić Móriego do budynku mieszkalnego.
– Ale tak się bałam – wyznała. – Po prostu zabrakło mi odwagi, by trzymać go w domu. Mamy małe dzieci, a jemu coś towarzyszyło…
– Naprawdę? – zdziwiła się Tiril. – Co takiego?
– Tego powiedzieć nie potrafię, nigdy nic nie widziałam, ale miałam wrażenie, że on nie jest sam.
Tiril uspokajała ją mówiąc, że słusznie postąpiła.
– Nie chcemy zapłaty za opiekę – upierała się kobieta.
– Przecież on nic nie jadł.
– Naprawdę niewielu przyjęłoby u siebie czarnoksiężnika tak życzliwie jak wy.
– Czarnoksiężnik – szepnęła wieśniaczka. – Tak właśnie myślałam, ale nie bardzo wiedziałam, jak go zwać.
– Ale to dobry człowiek – gorąco zapewniała ją Tiril.
Móri podszedł do nich. Ogolił brodę i przyciął grzywkę, dzięki temu wyglądał bardziej po ludzku.
– Możemy jechać – oznajmił z uśmiechem.
Niedaleko w głąb Öxnadalur zdążyli dotrzeć, kiedy Tiril zorientowała się, że coś jest nie w porządku.
Z początku zastanawiała się, czy będą przejeżdżać przez Myrka, ciekawa bowiem była cmentarza, na którym pochowano diakona-upiora. Steinar wyjaśnił jednak, że musieliby nadłożyć kawał drogi. Należało wracać na zachód tą samą trasa, którą przyjechali.
Potem nie na żarty zaczęła niepokoić się o Móriego. Jak, na miłość boska, wytrzyma taką długą podróż? Wydawało się jednak, że Móri znosi trudy wędrówki samą tylko siłą woli. Wieśniaczka szczodrze zaopatrzyła ich na drogę, jakby w ramach zadośćuczynienia za to, że nie chciała wpuścić Móriego do domu, i teraz Tiril na każdym postoju skrzętnie pilnowała, czy przyjaciel je dostatecznie dużo i przyjmuje odpowiednią ilość płynów.
Stosunki między Steinarem a Mórim ułożyły się dobrze. Gdy przewodnik się zorientował, że Móri pomimo bijącego od niego autorytetu jest w rzeczywistości łagodnym, spokojnym człowiekiem, ośmielił się z nim rozmawiać. Z początku z rezerwa, dość obojętnie, lecz wkrótce wyraźnie poczuł się bezpieczniej.
Bardzo to ucieszyło Tiril. Prawdę mówiąc, jeszcze przed odnalezieniem Móriego niepokoiła się o drogę powrotną.
Jechali przez dość wąską przełęcz i właśnie wtedy Tiril, która zamykała orszak, zauważyła coś osobliwego. Popędziła konia ku Móriemu.
– Co się stało, Tiril? – spytał z uśmiechem.
– Nie jesteśmy sami – mruknęła.
Odwrócił wzrok od niej, zapatrzył się w dal.
– Wiem o tym. Miałem nadzieję, że tego nie zauważysz.
– Wieśniaczka także to wyczuła, choć niczego nie widziała.
– A ty widzisz?
– Nie.
Uśmiechnął się ze smutkiem i z czułością.
– Jak myślisz, czy Steinar też zwrócił na to uwagę. – spytał.
– Nie wiem. Chyba nie, ale możemy zapytać.
– Na razie nie – przestrzegł. – Nie ma sensu niepokoić go bez potrzeby.
– O co chodzi, Móri? – dopytywała się cicho. Wydawał się zakłopotany, najwyraźniej nie chciał odpowiedzieć.
– Przywiodłem ich z krainy zimnych cieni. Nie mogę się ich pozbyć.
– Ich? To znaczy, że jest ich więcej?
– Tak.
– Oczywiście żartujesz – zaśmiała się nerwowo.
– Niestety, nie.
Tiril zaniemówiła, ale tylko na chwilę.
– Jak oni wyglądają?
– Nie myśl o tym.
– Ale kim są?
– Tym także się nie przejmuj.
– Nie jesteś szczególnie chętny do rozmowy.
– To dla twojego dobra. Im mniej będziesz wiedziała, tym lepiej dla ciebie.
Tiril poczuła się dotknięta, ale nigdy nie potrafiła długo chować urazy. Już wkrótce jej jasny śmiech znów niósł się po przełęczy.
Z twarzy Móriego bił smutek. Wiedziała, dlaczego. Prosił ją przecież: „Pomóż mi wrócić do twej świetlistej krainy”. Gdybyż mogła odegnać cienie, które go otaczają! I te widoczne w jego oczach! Zwłaszcza te ostatnie. W istnienie pierwszych nie wierzyła.
Pod wieczór zatrzymali się na smaganym wichrem zboczu.
– Kawał drogi został dziś za nami – rzekł Steinar z uznaniem. – Jesteś twardszy, niż przypuszczałem, Móri.
– Dziękuję! To miłe słowa. A mnie potrzeba każdej odrobiny życzliwości, jaką tylko można mi ofiarować.
Po to, żeby odpędzić melancholię, pomyślała Tiril.
Uzgodnili, że będą się porozumiewać ich dawną mieszanką języków, tak by nikt nie czuł się pominięty. Tylko Móri dobrze znał i islandzki, i norweski.
Steinar zajął się przygotowaniem wieczornego posiłku. Tiril z ważną miną krzątała się po obozowisku. W pewnej chwili wybuchnęła śmiechem.
– Muszę przyznać, że w domu, w Bergen, należałam do osób, co to sprawiają wrażenie bardzo zajętych. Takie pracowite małe pszczółki, które w rzeczywistości jednak nie robią nic, pozwalając, by inni wykonywali za nich najcięższe prace.
– Chwalisz się na opak – stwierdził Móri, dokładając drew do ognia.
– Co masz na myśli?
– Chełpisz się swoimi wadami, podkreślasz je. A nie masz racji. Być może było tak w domu, bo tam źle się czułaś. Rozmawiałem jednak z wieloma dobrymi ludźmi w Bergen i oni mówili coś zupełnie innego.
Przysunęła się bliżej, oczy jej zabłysły.
– Budzisz moją ciekawość.
– Twierdzili, że nie ma bardziej ofiarnej i życzliwej bliźnim istoty.
– Mów mi tak więcej – zagruchała Tiril, nie ukrywając, jak bardzo ucieszyły ją te słowa.
Steinar włączył się do rozmowy.
– Siedzę sobie i przyglądam się wam dwojgu. Z przyjemnością patrzę, że dwoje ludzi potrafi tak się porozumieć. Gdzie, do kroćset, podział się nóż?
Móri podał mu narzędzie.
– Dobrze, że w ostatniej chwili przekląłeś – rzekł z uśmiechem. – Inaczej ta przemowa brzmiałaby zbyt anielsko.
– Pewnie masz rację. No jak, zjemy coś?
Nikt nie miał nic przeciw temu.
Kiedy się posilali, zmierzch zapadł nad pięknymi dolinami północnej Islandii. Tiril i Móri zauważyli wtedy, że Steinar raz po raz zerka przez ramię, jakby za plecami wyczuwał czyjąś obecność.
Żadne jednak nic nie powiedziało.