Выбрать главу

Wtedy właśnie zrozumiał, gdzie jest. To przecież były złe moce, przebywające w wymiarach otaczających świat ludzi, od dawna szukające możliwości, by do niego wtargnąć.

A on, Móri, dawał im nagle doskonałą sposobność, stanowił ogniwo łączące owe dwa światy! Otworzył się dla mocy, nad którymi nie panował!

Znalazły się teraz bliżej. W każdej chwili mogły się przedrzeć i przy jego pomocy wpłynąć strumieniem do świata ludzi.

Czy nie ma nikogo, kto by mi pomógł? O, wszystkie dobre duchy, przybądźcie mi na ratunek!

Kobieta, jego duch opiekuńczy, nie mogła mu towarzyszyć. A gdy mężczyzna zrozumiał, jakiej biedy sobie Móri napytał, także odwrócił się do niego plecami. Po prostu musiał się poddać.

Móri wiedział, że dzięki znajomości czarnej magii pomógł wielu ludziom. Ale czy nie robił tego głównie po to, by sprawdzić, ile potrafi osiągnąć? Jak wielkim jest czarownikiem?

Czy nigdy nie zrobił nic bez egoistycznych pobudek? Czy nie było człowieka, który mógłby się za nim wstawić?

Tiril i Nera zdradził, opuścił ich, pozostawił samych w przerażającym świecie, kiedy tak bardzo potrzebowali jego pomocy i wsparcia. Rządziło nim pragnienie zdobycia „Rödskinny”, zasłużenia na miano najlepszego na świecie. Pozostawił ich zrozpaczonych i zawiedzionych.

A przecież właśnie wobec nich żywił najgorętsze uczucia w swym dorosłym życiu.

– Tiril – szepnął, śmiertelnie zmęczony po szaleńczym pościgu. – Tiril, wybacz mi! Nero, przekaż jej, że żałuję! Że niczego bardziej nie pragnę niż jej dobra! I że tak bardzo was teraz obojga potrzebuję.

Nagle stopy nie znalazły już oparcia. Bezradnie zaczął opadać w dół, koziołkując w powietrzu zanurzał się w wieczność.

Krzyki i hałas ucichły.

Jego ciałem targnął wstrząs. Zobaczył, że znajduje się z powrotem w małej, niebieskiej grocie, gdzie cały ten koszmar się rozpoczął.

Znów zapanowała martwa cisza.

Rozdział 14

Grota przypominała jego izdebkę…

Leżał na pryczy. Z ławy podniosła się jakaś postać.

Oczy zaczęły przyzwyczajać się do błękitnego mroku, rozróżniał szczegóły. Stół z jedzeniem. Jego wierzchnie okrycie.

Istota, która mu towarzyszyła, nie była ani sympatyczna, ani ładna. Więcej dostrzec nie mógł.

– Gdzie jestem? – szepnął.

– Na zewnątrz.

– Na zewnątrz czego? Kościoła w Holar?

– Jesteś poza światem.

– To wiem. Jak się tu znalazłem?

– Sam tego chciałeś.

– Nie, wcale nie! Zostałem tu ściągnięty.

– 0, nie. Gdyby tak było, znajdowałbyś się w znacznie lepszym położeniu. A czyż nie pragnąłeś poznać wszystkich tajemnic życia i śmierci, czasu i przestrzeni?

– Owszem, ale…

– Miałeś zbyt mało siły. Nie byłeś Wergiliuszem ani Sæmundem Uczonym, ani nawet Gottskalkiem Złym. On źle skończył, chociaż zaszedł dalej niż ty. Marny los spotkał także Maga-Loftura.

– Gdzie… gdzie więc trafiłem?

– W pół drogi. Nauczyłeś się zaklinać, lecz tylko w części. Tu nauczysz się więcej, ale pamiętaj, za każdym razem, gdy posłużysz się czarami, by czynić dobro, ściągniesz nieszczęście na kogoś innego. Na tym między innymi będzie polegała kara za to, że wyprawiłeś się na obszary, nad którymi nie panujesz.

– Nie zależy mi już, by zostać najpotężniejszym czarnoksiężnikiem na świecie.

– Już nim jesteś.

– A Mag-Loftur?

– On posunął się za daleko. Ty nie dość daleko.

– Mówisz niejasno. Chcesz powiedzieć, że Mag-Loftur…?

– Zapomnij o nim. On został ukarany.

– To znaczy, że już nie istnieje. Wydaje mi się jednak, że moja kara będzie sroższa.

– Może. Zależy, jak się na to patrzy. Byłeś tylko obserwatorem, ale umiejętności miałeś wystarczające. Ciesz się, że nie były większe!

– Jak mogą się stać większe?

– Wyruszysz w podróż kształcącą.

– Dzięki, rezygnuję z niej.

– Za późno. Już dokonałeś wyboru.

Potem sen przestał być wyraźny, rozproszył się w zwykłe, nie powiązane ze sobą marzenia senne, i w końcu Móri się obudził, mokry od potu.

– Ale to przecież tylko sen – wtrąciła Tiril, wsłuchana w opowieść.

– Doprawdy? – uniósł się Móri. – Doprawdy? Kiedy się obudziłem, na ławie w mojej izdebce u wieśniaka siedział mężczyzna, straszny, ten sam, którego widziałem we śnie. Był jeszcze wyraźniejszy. Na jego widok zrobiło mi się słabo.

Tiril odruchowo rozejrzała się dokoła.

– Czy on tu…

– Owszem, towarzyszy nam.

– Ale kim on jest?

– Moim nauczycielem. Nie pytaj o jego imię, nie znam go.

Tiril westchnęła.

– Przypuszczam, że to nie koniec twej opowieści?

– Nie, jeszcze nie.

– Mów więc dalej.

– Następnej nocy… Przybył po mnie.

– Czyli że z kościołem już koniec? I z otchłanią, która otwarła się pod tobą na płaskowyżu?

– Tak. Zabrał mnie do pustki, do duchowej nicości, otaczającej nasze dusze, nie ciała. Nazywam ją wymiarami. To doskonałe określenie, znaczące wszystko i nic. Otaczają nas wymiary, których nie znamy, Tiril. Kiedy uszliśmy, a raczej poszybowaliśmy kawałek, nastąpiła „zmiana warty”. Mój nauczyciel przekazał mnie kolejnej istocie…

Móri kontynuował swą opowieść:

Z wielkim zdumieniem i lękiem przyglądał się nowe- mu mężczyźnie, jeśli to stworzenie w ogóle można nazwać mężczyzną…

– Pragniesz poznać tajemnice ziemi – powiedziała istota, uśmiechając się złowrogo. – Chodź więc ze mną!

Ponieważ Móri się wahał, uśmiechnęła się ponownie i z sarkazmem rzekła:

– Uważasz, że jestem okropny? Kiedyś byłem bardzo piękny. Niestety, miałem do czynienia z ludźmi.

– Kim jesteś?

– Kiedyś byłem nadzieją. Nadzieją ludzi na raj na ziemi. Teraz jestem straconą nadzieją. Po tej nocy i ty staniesz się podobny do mnie.

– Nie! Nie chcę!

– Sam wybrałeś drogę, poszukując wiedzy poza obszarami przeznaczonymi dla człowieka.

Móri wciąż się wahał.

– Kim był ten, który przyszedł wczorajszej nocy?

– Twój nauczyciel? On reprezentuje zdolność ludzi do uczenia się, przede wszystkim na własnych błędach.

– Czy on także był kiedyś piękny?

– Bardzo.

– To znaczy, że ludzie nie potrafili uczyć się na własnych błędach?

– A ty uważasz, że jest inaczej?

– Nie.

– Chodź już!

Tej nocy Móri unosił się nad ziemią, płynął w powietrzu od kraju do kraju, od wybrzeża do wybrzeża. Przewodnik postanowił pokazać mu, że we wszystkich częściach świata trwają wojny. Tragikomiczne wojny, w których armie wygrywają lub przegrywają, ale gdy tylko zdołają wylizać się z ran, natychmiast wszczynają wojnę w innym miejscu.

Była to ogromnie przygnębiająca podróż.

Gdy obudził się następnego ranka, na ławie w izdebce siedziały dwie odrażające postacie: nauczyciel i przewodnik, uosobienie straconych nadziei.

Wieczorem z całych sił starał się nie zasnąć, nie chciał przeżywać już nic więcej. Sen jednak nadciągnął chyłkiem, jak gdyby Móri poddany został działaniu usypiających olejków eterycznych.

W tym śnie znajdował się na ziemi, pod gołym niebem, nauczyciel przygotowywał go na ciężkie doświadczenia.

– Masz dowiedzieć się wszystkiego o ludziach, planetach i niebiosach wokół nas. Tej nocy ujrzysz zaledwie drobny okruch.

Móriemu dech zaparło w piersiach. Coś się do nich zbliżało.