Выбрать главу

– Och, nie, nie! – jęknął.

Kiedyś być może było to dostojne i zgrabne zwierzę. Teraz wyglądało jak uosobienie przerażenia; okaleczone, zbite, ze śladami znęcania się nad nim. Nie dało się poznać, jaki gatunek zwierzęcia kiedyś reprezentowało. Może to pies, może jeden z kotów, a może jeleń?

– Nie musisz mi tego mówić – rzekł Móri. – To symbol sposobu, w jaki ludzie traktują zwierzęta.

– Masz rację.

– A Tiril tak kocha zwierzęta – wyrwało się Móriemu z głębi serca.

(Tiril, usłyszawszy to, uśmiechnęła się, lecz w oczach zakręciły jej się łzy.)

– Na tę wyprawę nie chcę wyruszać – oświadczył Móri swemu nauczycielowi.

– Musisz!

Urwał.

– Tiril, nie chcę mówić o tej nocy. Nie tobie. Nie chcę też wracać do tych wspomnień ze względu na siebie.

– Ja też nie chcę o tym słuchać – przyznała. – Opowiedz, co cię spotkało kolejnej nocy. Przypuszczam jednak, że rano, kiedy się obudziłeś, zwierzę siedziało w twojej izbie?

– Tak

– I jest teraz z nami?

– Jest.

Tiril odwróciła głowę w stronę, z której wyczuwała obecność milczących towarzyszy podróży.

– Masz moje najgłębsze współczucie, nieszczęsna istoto – załkała. – Nie potrafię się pogodzić z ludzkim okrucieństwem.

Móri obdarzył ją przelotnym uściskiem.

– Ludzka zdolność niszczenia i rujnowania jest bezgraniczna. Nawet tym kompletnie pozbawionym fantazji przychodzą do głowy różnorakie pomysły.

– Obawiam się, że masz rację. Ale czy nie istnieje nic pięknego?

– Owszem. Ty – uśmiechnął się.

– To bardzo miłe z twojej strony. – Tiril pokraśniała z radości.

– Są także dobrzy ludzie, Tiril. Z gruntu dobrzy. Dowiedziałem się także o tym, ale dopiero później. Na początku przewodnicy zajmowali się przede wszystkim nauczaniem mnie magii i wiedzy tajemnej.

– Po islandzku zwanych „galder”. Czy uczyli cię tylko czarnej magii? Tej służącej wyłącznie złu?

– Nie, starali się, bym poznał podstawy wszystkiego. Pokazali mi, co się znajduje we wszechświecie, zarówno tym materialnym, jak i duchowym, tak abym wiedział, na czym mam się opierać. Przekazali mi wiedzę. Mądrość. Moją sprawą jest, abym wykorzystał ją we właściwy sposób.

Umilkł. Tiril wiedziała, o czym myśli. Na cóż mu była wiedza tak straszna, że nie starczało sił, by z nią żyć?

Zerknęła w bok na jego nauczycieli, lecz tylko domyślała się ich obecności.

– Czy Nero ich nie wyczuwa? – spytała.

– Wydaje się, że nie. W każdym razie nie bardzo. To lepiej, niedobrze, gdyby się ich przestraszył. Ich wiedza skierowana jest do ludzi. Przede wszystkim do mnie. Ale i ty, i Steinar wyczuwacie ich bliskość.

– Żałujesz?

– Całej tej historii z „Rödskinną”? Gorzko!

– Opowiadaj dalej!

– Dobrze. Na czym to ja skończyłem? W jakiej kolejności się pojawiali? Już wiem!

Dzień po spotkaniu z udręczonym zwierzęciem Móri nie był w stanie nic przełknąć. Starał się myśleć o czym innym, lecz płacz bezustannie dławił go w gardle.

Oby następnej nocy nic już się nie zdarzyło! błagał w duchu.

Jego prośby nie zostały jednak wysłuchane.

Następnej nocy, gdy zjawił się nauczyciel, Móri zebrał wszystkie siły. Przetrwa jeszcze jedną podróż, choć na samą myśl robiło mu się słabo.

We śnie – wprawdzie coraz bardziej wątpił, czy to tylko sny, raczej coś bardziej konkretnego – schodzili w dół po schodach. Wykute w kamieniu stopnie okazały się wąskie i nierówne, idąc za swym strasznym mistrzem musiał się przytrzymywać wilgotnych ścian.

Istota, która spotkała ich na dole, wyglądała tak okropnie, że można by nią straszyć dzieci. Nawet zahartowany Móri ledwie zniósł jej widok Był to mężczyzna, w każdym razie miał ludzką postać, ale blady niby roślina wyrosła w piwnicy bez światła. Twarz o pionowo ułożonych oczach jakby rozpływała mu się ku dołowi, nos i broda miały nadmierną długość, a zęby, żółtawe i nierówne, wystawały mu z nie domkniętych ust. Dolna szczęka opierała się na piersi.

Niebywale długą ręką dał znać Móriemu, by szedł za nim.

Przez te zęby na pewno nie może mówić, pomyślał Móri, niechętnie wędrując za swym przewodnikiem przez mroczne ziemne korytarze.

Płynął czas, a oni posuwali się w milczeniu. Mijali cmentarze, na których warstwami grzebano ludzi kolejnych epok, od prastarych czasów do współczesności. Oglądali miasta dawno zapadłe pod ziemię i nowe, zbudowane na ruinach, widzieli zagubione królestwa…

– Kim jesteś? – spytał wreszcie Móri.

– Zwą mnie Nidhogg – odparła istota. – Mówią, że jestem smokiem, który podgryza korzenie drzewa świata. Kiedy korzenie zostaną przegryzione, świat legnie w gruzach. Jak widzisz, Móri z ludzkiego rodu, wcale nie jestem smokiem. Ale w pewnym sensie mają rację. Bo ja reprezentuję ludzi, którzy podgryzają korzenie drzewa życia.

Tiril przerwała Móriemu:

– Ale co to jest za istota, nie bardzo rozumiem?

Móri westchnął. Z trudem przychodziło mu uchylenie rąbka tajemnicy, ujawnienie koszmaru, jaki przeżył.

– Pokazał mi wszystko, co znajduje się pod ziemią, i w jaki sposób ludzie traktują ukryte tam zasoby.

– Ale przecież pod ziemią nic nie ma. Kilka kopalni. Ziemi i gór nie zdołano zniszczyć.

– Mówił, że na razie nie jest jeszcze tak źle, bogactwa ziemi eksploatuje się dopiero w kilku miejscach na świecie. Ale w przyszłości będzie gorzej, o wiele, wiele gorzej. Ziemia zazna cierpień przez nieopanowaną chciwość człowieka. To właśnie miał na myśli, mówiąc o podgryzaniu korzeni drzewa życia.

– Czy te istoty potrafiły patrzeć w przyszłość?

– Oczywiście! Dowiedziałem się o tym później. Ale tej nocy zabrano mnie na bardzo piękną wyprawę przez wnętrze ziemi. Wędrowaliśmy przez baśniowej urody groty pełne stalaktytów, przez jaskinie oświetlane blaskiem skrzących się kamieni, zielonych szmaragdów, lśniących diamentów, fioletowych ametystów, ciemnoczerwonych rubinów, złotego bursztynu, wyrzuconego na brzeg Bałtyku, pochodzącego z zatopionych dawno temu lasów sosnowych. Szafirów niebieskich jak twoje oczy…

– Och, jak pięknie powiedziałeś! Mów tak dalej!

Móri roześmiał się.

– Czy można rzec, że pod ziemią jest nieziemsko pięknie?

Tiril także się uśmiechnęła.

– Widzieliśmy podziemne rzeki, których istnienia nikt się nie domyśla – podjął Móri. – Wyschnięte koryta rzeczne, odsłaniające kolejne pokłady kamieni szlachetnych… Dobrze, że ludzie nie wiedzą o tych bogactwach. Kiedy jednak powiedziałem o tym memu towarzyszowi, on rzekł coś, co mnie zdumiało; „W przyszłości ludzie nie będą pożądać drogocennych kamieni, pięknych grot czy zatopionych miast, lecz czegoś całkiem innego. Z czasem ziemia stanie się tak wyniszczona…” Nie, nie chcę o tym mówić, Tiril. To przerażające.

– Rozumiem już, co miał na myśli, mówiąc o Nidhoggu podgryzającym drzewo świata. To drzewo… Czy w mitologii skandynawskiej nie nazywano go Yggdrasill?

– Tak, właśnie tak. Wiesz, czasami zastanawiam się, czy nasi przodkowie nie wiedzieli więcej, niż nam się wydaje.

– Czy ludzie nigdy nie zmądrzeją?

– Nie. Kolejne pokolenia chcą chyba powtarzać błędy rodziców.

Chłodny wiatr omiótł miejsce, w którym Steinar zwykłe obozował w czasie podróży. Tiril nie przypuszczała, że powiew dotrze aż tutaj.

Potem jednak przyszło jej do głowy, że nie jest to zwyczajny wiatr. Dmuchnęło lodowatym chłodem, jakby prostą z królestwa śmierci.

Czyżby od ich strasznych towarzyszy?

Przysunęła się bliżej Móriego, chcąc poczuć jego ciepło.