– Samego, gdzie?
– W izdebce, w której mieszkałem. Widziałaś ją. To była straszliwa samotność. Nic się nie działo. W końcu zawołałem rozgniewany: „Czy dziś w nocy nikt nie przyjdzie”? Usłyszałem odpowiedź: „Już tu jestem”.
Móri powrócił pamięcią do nędznej izdebki na poddaszu.
Rozejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. Głos, który usłyszał, głuchy, nieprzyjemny, nie był głosem nauczyciela.
– Nic nie widzę – powiedział Móri zaczepnie.
– Owszem, popatrz tylko uważniej.
Kiedy czekał zirytowany, odkrył, że izdebka się zmieniła. Nastąpiło to tak powoli, że z początku niczego nie zauważył. Ściany się rozsunęły, pokój się powiększył.
Zapłonęło w niej niebieskawe, błękitnoszare światło.
Wszystko zniknęło. Nie mógł dostrzec powały, ściany i podłoga rozpłynęły się w powietrzu.
– Nic nie rozumiem! – krzyknął. – Czuję tylko pustkę.
– Właśnie – odparł głos. – Ja jestem pustka.
– Czy to już wszystko?
– Nie. Obszar pustki wiele w sobie kryje. Ale nie wszystkim się zajmiemy. Tylko władzą.
– Władza – powiedział Móri z ulgą. – To rozumiem. Władza to dziwne zjawisko. Dlaczego tak często się zdarza, że ci, którzy żadną miarą nie powinni jej dzierżyć, tak o nią zabiegają? I zdobywają, potrafią bowiem mamić, mają autorytet, są silni, lecz także śmiertelnie niebezpieczni, bezwzględni, egoistyczni.
– To prawda. Za kilka stuleci znajdzie się dobre określenie dla takich ludzi. To psychopaci. Obecnie nazywa się ich tyranami bądź despotami. Ale można także zabiegać o władzę w sferze duchowej. Wielu księży to ludzie żądni władzy, gardzący grzeszną społecznością, która im podlega. Są też inni, pragnący zapanować nad światem za pomocą magii…
Móriemu zaparło dech w piersiach.
– Czy już pojąłeś, jaką osiągnąłeś pustkę?
– O, tak, nigdy nie powinienem był tego robić.
– Próbowałeś zburzyć mur dzielący życie od śmierci. Popełniłeś wielki błąd.
– Mag-Loftur także.
– On nas nie obchodzi.
– Dlaczego?
– Jest stracony. Rozpadł się w proch. Został unicestwiony.
– Ale ja nie?
– Twój los wisi na włosku.
– A jeśli się nie utrzymam?
– Wówczas i ty będziesz stracony.
Móri pomyślał o losie, jaki spotkał Maga-Loftura.
– Utrzymam się.
– Tak będzie najlepiej.
– Co chcesz mi teraz pokazać?
– Pokazać? Przecież już widzisz.
– Nicość?
– Właśnie.
– To niewiele. Lecz jeśli jesteś nicością, jak możesz mi towarzyszyć w drodze przez życie? Przecież cię nie widzę.
– Ale możesz mnie wyczuć. Możesz wyczuć pustkę, Móri. Ona cię otoczy, aż zaniesiesz się krzykiem samotności.
– Nie jesteś dobry.
– Sam mnie wybrałeś.
Po chwili Móri powiedział:
– Czegoś mi wśród was brakuje, spodziewałem się, że spotkam Życie i Śmierć.
– Życie już znasz, przecież żyjesz, a w kościele w Holar znalazłeś się blisko Śmierci. Więcej o nią nie pytaj.
– Obiecuję, że tego nie zrobię.
Móri zwrócił się wprost do Tiril.
– Właśnie wtedy pojawił się mój nauczyciel. Jakby po to, by mnie pocieszyć, zabrał mnie ku światłu. Ujrzałem to, co kieruje naszym ciałem i duszą. Nie mam jednak sił, by teraz ci o tym opowiadać.
– Zmęczony jesteś? – spytała z troską.
– Tak.
– Ja też. Ramię ci nie zdrętwiało?
– Nie, leż tak, nie przesuwaj się, potrzebuję twojej bliskości.
– Dzięki ci, Móri, za te słowa! Chyba powinniśmy spróbować zasnąć. I tak niewiele już zostało z tej nocy, pewnie niedługo świt.
– Jest jeszcze wcześnie. Dziękuję, że zechciałaś mnie wysłuchać.
Sprawdziła, czy jest dobrze okryty derką, a potem zwinęła się w kłębek w jego ramionach. Ciało miał kościste, zewsząd coś ją uwierało, ale jakoś jej to nie przeszkadzało. Podniosła wzrok nad ich głowami i przesiała milczące „dobranoc” tym, którzy ich pilnowali.
A kiedy Móri usnął, Tiril, patrząc w nieme gwiazdy. szepnęła do siebie:
– On wierzy w to, co mi opowiedział. I ja, oczywiście, także, ponieważ wierzę jemu. Ale to wszystko tylko sen. Ludzie snują fantazje, wyolbrzymiają dźwięki, wydaje im się, że dostrzegają coś kątem oka. Nero przecież niczego nie zauważa. To znaczy, że oni nie istnieją, Móri stworzył ich we własnej wyobraźni, a Steinarowi i mnie udzielił się jego nastrój, tajemnicza aura wokół jego osoby.
Z tą myślą zasnęła, czując się bezpieczniej niż kiedykolwiek od dłuższego czasu.
Rozdział 16
Podróż morska do Norwegii okazała się prawdziwym koszmarem.
W Rejkiawiku musieli czekać trzy dni, zanim wreszcie trafił się statek. Mieszkali w tym czasie u gościnnego Steinara. Tiril jak umiała zajmowała się Mórim. Steinar i jego żona nakazali mu położyć się do łóżka, dużo jeść, pić i nie robić nic poza tym.
Tiril widziała, że Móri w głębi ducha buntuje się przeciw temu, zależało mu jednak na zdrowiu przynajmniej na tyle, że nie protestował.
Jego stan wyraźnie się poprawiał. Przestał już być tak upiornie chudy i blady, wyglądał coraz lepiej, potrafił się nawet śmiać, chociaż Tiril wiedziała, że anioł śmierci jeszcze nie całkiem wypuścił go z objęć. To ona zanosiła mu jedzenie i sprawdzała, jak się czuje. Żona Steinara. gdy proszono ją, by poszła do Móriego, tylko zaciskała zęby i kręciła głową, zdecydowanie protestując. Steinar mruknął kiedyś do Tiriclass="underline" „Moja żona wyczuwa tak jak my, że on nie jest sam”.
W końcu nadeszła chwila rozstania z Islandią. Okazało się, że popłyną tym samym statkiem, który przywiózł tu Móriego. Tiril prędko się zorientowała, że poprzednio miała znacznie więcej szczęścia. Ten statek był o wiele mniej wygodny, przeznaczony do transportu towarów, brakło na nim oddzielnej kajuty dla ewentualnych dam. Niestety, nie istniało stałe połączenie Bergen i Islandią, trzeba więc było wykorzystać okazję. I tak dopisało im szczęście, zdarzało się bowiem, zwłaszcza zimą, że na statek trzeba było czekać kilka tygodni.
Tiril musiała sypiać w jednym pomieszczeniu z załogą, w długiej, wąskiej kajucie. Właściwie w ogóle nie było dla niej miejsca, ale po naradzie z szyprem jakoś się znalazło.
O jakiejkolwiek wygodzie trudno mówić, lecz ani Tiril, ani Móri nie narzekali. Przydzielono im jedną koję, Móri postanowił leżeć z brzegu, by chronić Tiril przed grubiańskimi zaczepkami marynarzy.
– Nie wszyscy są tacy źli – twierdził szyper. Pamiętał Móriego z podróży w tamtą stronę i zaakceptował jego inność. – Większość to starsi marynarze, wiedzą, jak należy się przyzwoicie zachować. Ale mamy niestety dwóch gorszego rodzaju, przed zabraniem jednego z nich długo się wzbraniałem. To przestępca, skazany na wygnanie z Islandii. Jest Norwegiem i musi wracać do kraju. Towarzyszy mu stróż prawa, ale ten z kolei ciągle jest pijany, obawiam się więc, że nie dopilnuje należycie swego podopiecznego. Panienka może mieć kłopoty.
– Będę nad nią czuwał – zapewnił Móri.
Szyper przyjrzał mu się badawczo. Zmrużył oczy i rzekł powoli:
– Zmieniłeś się od ostatniego czasu. Nie mam nic złego na myśli, ale…
– Towarzyszy mi coś dziwnego, prawda?
– No właśnie! – wykrzyknął kapitan.
– Nie warto się tym przejmować – uspokoił go Móri najbardziej beztroskim tonem, na jaki go było stać. – Ciężko chorowałem, co pewnie po mnie widać.
– Oczywiście!
– Byłem bliski śmierci – mówiąc to Móri się roześmiał.
– Myślę, że można nawet powiedzieć, że znalazłem się tak blisko doliny cieni śmierci, że wciąż nie jestem w stanie się od nich uwolnić.