– Drogi przyjacielu, strasznie wyglądasz! – wykrzyknął niezbyt taktownie, serdecznie przywitawszy się z Mórim.
Tiril wyjaśniała z zapałem:
– Móri wczoraj wieczorem został uderzony w głowę. Na statku, którym przypłynęliśmy. Pewnie jeszcze nie doszedł do siebie.
– Powinieneś leżeć – stwierdził Erling, a Tiril natychmiast mu przytaknęła.
Przez chwilę rozważali sytuację. Erling od razu wykazał chęć służenia im pomocą, co więcej: mógł zrobić sobie teraz wolne i dzięki temu towarzyszyć im do Christianii.
Wszyscy pragnęli tam pojechać, by rozwiązać zagadkę pochodzenia Tiril, no i opuścić Bergen, gdzie czyhali na nich wrogowie.
We trójkę stali szczęśliwi w kantorze – uradowani ponownym spotkaniem, czekającym ich wyjazdem, dzięki któremu może uda im się dotrzeć do prawdziwych rodziców Tiril, i tym, że wszystko mniej więcej się ułożyło. Nero podskakiwał, i on także chciał wziąć udział w ogólnej radości.
Opowiedzieli Erlingowi o Christine, która w takim pośpiechu opuściła biuro.
– Niedobrze – westchnął Erling. – Moja siostra jest najbardziej małostkową osobą, jaką znam. To do niej podobne – jako wzorowa obywatelka i przyjaciółka prawa i porządku natychmiast pobiegnie do wójta. A więc mego planu nie da się zrealizować. Miałem zamiar umieścić was w twoim rodzinnym domu, Tiril, bo nikt nie wpadłby na pomysł, że właśnie tam należy cię szukać. Teraz jednak wójt pobiegnie tam nie zwlekając.
Tiril tylko się z tego cieszyła. Nie miała najmniejszej ochoty wracać do domu, z którym łączyło się wspomnienie tylu przykrych przeżyć.
– Tu zostać nie możecie – głośno myślał Erling. – U mnie w domu także, to szaleństwo. A domek w Laksevåg jest obserwowany…
– Przez kogo? – zainteresowała się Tiril.
– Przez dwie różne strony wójta i twoich prześladowców.
– Niemożliwe, aby wciąż mnie ścigali!
– Nie wiem, Tiril – odparł Erling z powagą. – Na Islandii nie zabawiłaś długo, a widziano ich tuż przed twoim wyjazdem.
– Ojej! – zadrżała przerażona.
– Już wiem! Wśród rozlicznych kramów i magazynów rodziny Müllerów na przystani Bryggen jeden należy do mnie. Kupiłem go jakieś dwa tygodnie temu i tak szczęśliwie się składa, że moja siostra nic o tym nie wie. Spróbuję was od razu tam przemycić, może zdążymy, zanim Christine przyprowadzi mego przyjaciela wójta.
– Doskonale – ucieszył się Móri.
– A ty, mój drogi – oświadczył Erling surowo – natychmiast się położysz. Jesteś blady jak chusta, chłopcze! Z uderzeniem w tył głowy nie ma żartów!
Nigdy jeszcze Tiril nie słyszała, by ktokolwiek nazywał Móriego chłopcem. Z powagą jednak skinęła głową i obiecała, że sama tego dopilnuje.
Erling, kochany, wierny Erling przyniósł pościel i jedzenie do starego składu portowego, jednego z niewielu, jakie się zachowały po fatalnym pożarze w 1702 roku. Budynek był dość wysoki, podzielono go jednak na wiele kramów i magazynów. Erling był właścicielem zaledwie niewielkiej jego części. Prowadziło do niej wejście z zabudowanego zaułka tuż przy kei. Kroki idących echem odbijały się od starych grubych desek i solidnych ścian z bali. Pomieszczenie należące do Erlinga znajdowało się na piętrze.
W pewnym momencie Erling wywołał Tiril na schody.
– Tiril, czy ty i Móri…?
– Co takiego? – spytała naiwnie.
Zniecierpliwił się. Nie bardzo wiedział, jak ma się wyrazić.
– Chodzi mi o to, czy… czy zawarliście umowę? Czy jesteście parą?
– Ach, to masz na myśli! Nie, drogi Erlingu, dobrze wiesz, że nie można zostać narzeczoną Móriego. Jesteśmy bardzo, bardzo dobrymi przyjaciółmi.
Usłyszała głębokie westchnienie ulgi.
– Wobec tego wszystko w porządku. Jutro wieczorem musimy stąd wyjechać. Załatwię sprawę pieniędzy. Czy mam wziąć trochę dla ciebie?
– Wszystkie!
– No, to będzie… Może i tak. Masz wprawdzie w Bergen sporo nieruchomości, ale na podróż przyda ci się gotówka, nie chcę, żebyś miała wobec mnie dług wdzięczności, chociaż chętnie za ciebie zapłacę.
– Jesteś mądrym człowiekiem, Erlingu – rzekła z powagą. – Cieszę się, że znów cię widzę.
Szukał czegoś w jej oczach, lecz na próżno. Odszedł.
Kiedy Tiril wróciła, Móri posłał jej pytające spojrzenie, lecz w odpowiedzi usłyszał tylko wesołe: „A więc znów zamieszkamy razem! Coraz bardziej się do siebie przyzwyczajamy!”
Jedynie Tiril nie była świadoma, że jest jednym z rogów klasycznego trójkąta.
Tiril napisała serdeczny list, który Erling zaniósł do więzienia. Właściwie prosiła go, by wykradł Ester, aby wraz z nimi mogła opuścić Bergen, lecz tym razem Erling stanowczo zaprotestował. Przestępstwa popełnione przez kobietę były zbyt poważne, by dla niej postępował wbrew prawu.
Stanęło więc na liście. Znalazły się w nim szczere wyrazy wdzięczności, słowa tęsknoty i otuchy, opowiadanie o pobycie na Islandii. Ester po przeczytaniu go w oczach zakręciły się łzy.
Jeszcze raz przypomniała Erlingowi, że Tiril ma odziedziczyć po niej wszystko, co znajduje się w zamkniętej izdebce w chacie na wyspie. Erling w imieniu Tiril gorąco podziękował, nie wspominając Ester ani słowem, że cały jej majątek skonfiskowała korona.
Ester przeszła atak serca. Strażnik więzienny powiedział Erlingowi, że kolejnego najprawdopodobniej nie przetrzyma. Może i lepiej, w ten sposób uniknie szubienicy albo ścięcia. Wyrok już dawno powinien być wykonany, lecz jak na razie z tym zwlekano. Jasne było, że niewiele już życia zostało skazanej.
Erling nie bardzo wiedział, ile z tego ma powtórzyć Tiril. Postanowił wstrzymać się jeszcze przez jakiś czas.
W drodze do domu zatrzymał się na Bryggen i podniósł wzrok na magazyn. Miał ochotę zobaczyć się z Tiril.
Lepiej jednak nie ściągać na nich uwagi.
Wrócił więc do biura. Będzie musiał poradzić sobie z nader usłużną siostrą i ewentualnie wójtem.
No cóż, jakoś to będzie. Jeszcze jeden dzień i wszyscy razem wyruszą z Bergen.
Pod wieczór do Tiril z przeraźliwą jasnością dotarło, że Móri nie jest zdrów. Nie mógł leżeć na plecach, bo rana na głowie sprawiała mu ból. Przekręcił się na bok i rozpaczliwym uściskiem trzymał Tiril za rękę. Wstrząs mózgu wywołał niemalże ślepotę, nawiedzały go omamy z koszmaru, jaki przeżył na Islandii.
Wszystko, czego udało się dokonać Tiril, wydawało się zrujnowane.
Oczywiście wcale tak nie było, bo przecież gdyby na Islandii i podczas podróży powrotnej nie pielęgnowała go tak troskliwie, nie przeżyłby urazu. Teraz był przynajmniej nieco silniejszy.
Światło wpadało do izdebki przez nieduże otwory. Zaczynało się już ściemniać, więc Tiril zapaliła świece w przyniesionych przez Erlinga świecznikach. Okienka zasłoniła kawałkami materiału, aby nikt się nie zorientował, że w starym magazynie ktoś przebywa.
Niedługo będzie musiała wyprowadzić Nera na wieczorny spacer, bała się jednak zostawiać Móriego samego.
Tak długo już się nie ruszał.
Śpi? Czy też…?
Dotknęła piersi przyjaciela. Dzięki ci, dobry Boże, oddycha!
Ale stan, w jakim się znajdował, nie był snem. Zwilżyła czoło chorego wilgotną szmatką. Móri nie zareagował, nawet powieki mu nie drgnęły.
Był nieprzytomny.
Mój Boże, nie poradzę sobie z tym, muszę sprowadzić pomoc!
Ale kogo?
Kogo wołano, gdy zachorował ktoś w dzielnicach ubogich? W kim pokładano nadzieję, komu ufano jako osobie znającej się na leczeniu?
Tiril.
Kogóż więc miała sprowadzić?
Do domu Erlinga iść nie mogła, była tam jego matka, przede wszystkim siostra. Medykowi nie wierzyła, przyjaźnił się z wójtem.