Nikogo innego nie znała.
Gdyby to ona zachorowała, Móri by ją wyleczył Tyle wszak potrafił.
Narysowała na dłoni znak życzenia, ten, którego ją nauczył, i odmówiła serdeczną modlitwę, wyrażając prośbę, by wyzdrowiał.
To jednak nie wystarczyło. Potrzebowała potężniejszych środków.
Ostrożnie zerknęła na podróżną sakwę Móriego. Wiedziała, gdzie przechowuje swe czarodziejskie runy, elementy tajemnej wiedzy. Leżały w oddzielnej kieszeni, widziała, jak wyjmował je stamtąd, kiedy były mu potrzebne.
Przeniosła wzrok na jego twarz, oświetloną migocącym płomykiem świecy.
Naprawdę źle wyglądał. Żółtawa bladość rozpościerała się na policzkach, pod oczami kładły się mroczne cienie. Bez wątpienia stan jego był poważny.
Nagle w pamięci pojawiło się kilka słów: „A dla tych, którzy wędrują przez dolinę cieni śmierci…”
Tam właśnie znajdował się teraz Móri.
Na próbę wsunęła rękę do worka.
Nie rób tego, Tiril, nie wolno.
Życie Móriego.
Nic o tym nie wiesz. Możesz się pomylić.
Nie wolno mi go stracić. Tak bardzo go kocham, na swój sposób. Można powiedzieć, że mam dla niego bezgraniczny szacunek. Nie jest to zwykła ziemska, cielesna miłość. On jest moim życiem, moim światłem. Moim bogiem. Dla niego przejechałam morza i lądy, nie powstrzymałam się przed niczym, byle tylko go odnaleźć, wiedziałam bowiem, że on potrzebuje mnie, właśnie mnie. Czy mam więc teraz pozwolić, żeby dwaj łajdacy, najgorsze szumowiny, zmarnowali wszystko, co wspólnie z Mórim zbudowaliśmy?
Nawet teraz, chociaż znajdował się na progu śmierci, nie było w nim słabości czy bezradności. Wciąż dawało się wyczuć jego niezwykłą osobowość, bijąca od niego aura oddziaływała na Tiril, która czuła się jak początkujący czeladnik przy swoim mistrzu.
Bo tak przecież było. I ona wyobrażała sobie, że będzie mogła go wyleczyć? Przecież aura Móriego przybrała już barwę śmierci!
Jej dłoń zaciskała się wokół osobliwych przedmiotów. Ciało przeniknęły wibracje, ogarnęła słabość. Przed oczami ukazały jej się mroczki, jakby zaraz miała stracić przytomność.
Stało się tak dlatego, że runy wykonał nadzwyczaj potężny czarnoksiężnik.
Ostrożnie wyjęła je z kieszeni sakwy.
Było ich tak wiele, że nie mieściły się w dłoniach. Ułożyła więc runy na zakurzonej podłodze, nie mogła ich dłużej trzymać, prądy, jakie wysyłały, wprawiły jej ręce w drżenie.
Kawałeczki drewna pokryte magicznymi znakami. Węgiel brunatny. Jak Móri go nazywał? Surtarbrand. Sporo ją nauczył podczas postojów na Islandii, pokazywał znaki, wyjaśniał, lecz bardzo szybko, żeby nie zdołała niczego zapamiętać. Tiril jednak odznaczała się doskonałą pamięcią, zwłaszcza wtedy, kiedy chciała się czegoś nauczyć, coś więc zostało jej w głowie. Poznała teraz czarodziejskie runy wyryte na kawałkach metalu. Na przykład Młot Tora, wyryty w miedzi pochodzącej z trzech dzwonów kościelnych. Najpotężniejszy ze wszystkich znaków magicznych, odłożyła go na bok, bo mógł się przydać. „Hartowany w ludzkiej krwi w Zielone Świątki…”
Następny znak, wyryty w ołowiu, chronił przed urokiem. Tego nie potrzebowała. I wróżebny znak, ryty srebrze, zdradzający przyszłość. Tiril nigdy nie chciała znać przyszłości. Uważała, że ciekawiej jest nie wiedzieć.
Nie, teraz potrzeba jej czegoś innego…
Może to? Materiał przypominający… Czy to skóra zwierzęcia? A tamten? Na ludzkiej skórze? Bala się zastanawiać nad tym dłużej.
Jednego ze znaków nie ośmieliła się dotknąć. Odruchowo cofnęła przed nim ręce.
Wiedziała, co to jest. Móri mówił jej, że do sporządzenia pewnych znaków trzeba użyć „trupiego strąka” – błony płodowej. Tiril odwróciła głowę, nie chciała nawet na to patrzeć. Zresztą był to znak zapobiegający śmierci na morzu, niepotrzebny teraz.
A oto Róża Miłości, przydatna, kiedy chce się kogoś skłonić do uczucia. I Pieczęć Salomona, na węglu brunatnym. I jeszcze znak dla czarownic wybierających się w podróż…
Nie, nie ma czasu na zastanawianie się nad każdą z run. I tak nie bardzo pamiętała, która do czego służy, było ich tak wiele.
Lecznicze runy… Czego teraz potrzebuje?
Co Móri mówił jej o chorobach?
Kiedy Nero poranił sobie łapy… Móri wyjął wtedy znak, na którym wyryto mnóstwo kółeczek. No cóż, Móri nie na to cierpiał.
A kiedy jej dokuczało przeziębienie?
Tak, ten byłby lepszy. Może te runy zdołają uleczyć Móriego?
Ale jak on wyglądał?
Na wszelki wypadek postanowiła odprawić bardziej uroczysty rytuał. Wybrała znaki, które, jak sądziła, mogą być przydatne, i ułożyła je na ciele Móriego i wokół niego.
Młot Tora umieściła na jednym ramieniu, na drugim – Pieczęć Salomona. Najlepiej zabezpieczyć się na wszystkich frontach. Pieczęć Marka, obdarzona potężną mocą, odsuwa chorobę, przeciwdziała osłabieniu i bólom, na pewno nie zaszkodzi. I jeszcze jeden znak przeciwdziałający chorobie i udręce, ten także postanowiła wykorzystać.
Węzeł Szczęścia Sæmunda Uczonego. To też brzmi nieźle.
Pieczęć Króla Salomona (jedna z wielu). Wyryta w węglu brunatnym chroni i sprowadza dobre sny
Pieczęć Marka, przeciwdziała chorobom.
Czy nie było czegoś, co nazywało się „Krzyż Chrystusa”? I „Pieczęć Ducha Świętego”? Nie, to znaki przeciwko rzuconym przekleństwom, w dodatku i tak nie pamiętała, jak wyglądają. Może znak przynoszący szczęście? Albo ostrzegający przed wszelkimi nieszczęściami na lądzie i na morzu? Nie, nie pasowały.
Był też jeden znak, przy którym należało wypowiedzieć jakąś długą formułę, z której niestety nie pamiętała ani słowa, nie wiedziała też, jak wygląda. Czy to któryś z tych, które wybrała?
No, tyle musi wystarczyć.
Ułożyła wybrane znaki wokół Móriego najstaranniej jak umiała, wypowiadając krótkie modlitwy, będące dość chaotyczną mieszaniną elementów wiary chrześcijańskiej i pogańskich wierzeń. Czarodziejskie runy były jednak także częścią pogańskiej wiary, nie sądziła więc, by to akurat miało zaszkodzić. Przeciwnie, lepiej zabezpieczyć się na wszystkie sposoby.
Pieczęć Kayyama. Leczy, przeciwdziała bólom, słabości i innym chorobom. Chroni także przed magią i nieszczęściami. Formuła jaką należy wypowiedzieć: „Chrystus, błogosławione dziecię, siedział przed drzwiami świątyni z pochodnią w jednej ręce, a księgą w drugiej.»Dlaczego płaczesz, mój synu?«spytała Maria Dziewica.»Jestem ranny i chory«, odrzekł Jezus.»Uleczę cię z bólu nóg i z bólu rąk, z bólu wywołanego żalem i myślami, i z każdego innego bólu«. Choroba odeszła”. Każdy, kto odmówi tę modlitwę, pozbędzie się choroby.
Węzeł Szczęścia Sæmunda Uczonego
Nieco wystraszona pogładziła Móriego po policzku, życząc mu szczęścia. Koniuszki palców dotykające jego skóry przeniknęło cudowne mrowienie.
Teraz Nero musiał już wyjść. Tiril bardzo nie chciała zostawiać Móriego, lecz jeśli ma się psa, trzeba brać pod uwagę i jego potrzeby.
Dla pewności wzięła swego wiernego czworonożnego przyjaciela na smycz. Jeszcze raz zerknęła na Móriego, lecz on wciąż leżał nieruchomo w kręgu zapalonych świec i magicznych znaków.
Przepełnił ją niezwykły szacunek, wręcz uniesienie. W Mórim tkwiła jakaś przerażająca wielkość, nawet teraz, kiedy leżał na prostym posłaniu, na podłodze w magazynie portowym. Znów ogarnęło ją uczucie, że on jest nie z tego świata, lecz z obcej mrocznej krainy cieni, że jak wilkołak, wampir czy inna nieśmiertelna istota jest niebezpieczny dla ludzi. Zaraz jednak przypomniała sobie, jak rozpaczliwie jego dłoń zacisnęła się na jej ręce, poszukując kontaktu, i zrozumiała jego samotność. Móri był tak niesłychanie skomplikowany.