Ale był jej przyjacielem. Ta myśl ogrzała jej serce.
Na schodach panowały ciemności, a Nerowi bardzo się spieszyło, ciągnął mocno. Tiril, żeby nie stracić równowagi, musiała przytrzymać się ściany.
Coś uderzyło ją w udo. Pomacała w kieszeni spódnicy.
Jedna z czarnoksięskich run Móriego najwidoczniej wsunęła się do kieszeni, kiedy nie chciały jej się pomieścić w dłoniach.
Wzięła znak do ręki, poczuła pod palcami przyjemną gładkość drewna. Musi pamiętać, żeby po powrocie odłożyć go na miejsce wraz z innymi.
Nero spieszył do najbliższego rogu i zaraz zaczął badać, jakie psy były tu już przed nim i zostawiały swoje wizytówki. Tiril w tym czasie delikatnie przesuwała palcami po wyrytym w drewnie znaku.
Poznała rysunek…
Nie mogła jednak sobie przypomnieć, co to za znak. Wiedziała co prawda, że jest ważny, bo dość długo o nim rozmawiali. Móri mówił podniesionym głosem… Nie, nie pamiętała.
– No, Nero, już wystarczy, idziemy do domu – oświadczyła.
Pies jednak ani myślał wracać. Pociągnął ją w głąb zaułka. Tiril zapierała się obcasami, nie dała jednak rady. Nero był silniejszy.
Bała się, że zobaczy ich ktoś, kto będzie wiedział, że dziewczyna z dużym czarnym psem jest poszukiwana.
Co prawda było już bardzo późno, o tej porze nikt się tu nie kręcił.
Byle tylko Móri zdołał się oderwać od wymyślonych przez siebie istot z bezdennych otchłani, które go nie odstępowały. Gorąco współczuła przyjacielowi, choć rozumiała te koszmary, przecież sama uległa wpływowi jego słów. Nie tylko zresztą ona, tak samo Steinar, Erling i wielu innych.
Czyż nie rozumiał, czyż inni nie mogli pojąć, że to Móri miał tak silną, potężną osobowość, że wydawało się, iż nie jest sam? Przeniósł swoje sny na rzeczywistość i nie potrafił już odróżnić marzenia sennego od prawdy. Posiadał też taką zdolność sugestii, że inni odczuwali to samo co on.
Poważnie się obawiała o jego zdrowie psychiczne. Towarzysze z innego świata? Wytwory wyobraźni. Owszem, Tiril wierzyła w nadnaturalne zdolności Móriego, w jego znajomość wiedzy tajemnej. Ale musi być w tym jakiś umiar!
Do licha! Próbowała się zatrzymać, ale Nero nie pozwolił.
W lichym świetle latarni ulicznej zobaczyła, że ulicę tuż przed nimi przecięła dama w staroświeckim stroju. Nero parł naprzód, jakby jej nie zauważył, aż wreszcie wyczuł jakiś nader interesujący zapach i gwałtownie zawrócił, nie zwracając uwagi na kobietę, z którą niemal się zderzył, ani na Tiril, którą szarpnął tak, że straciła równowagę.
Tiril oczekiwała, że zaraz spadną na nią gniewne słowa o niewychowanym psie, lecz kobieta spokojnie skierowała się do drzwi jednego z domów. Zniknęła w środku.
Ale…
Serce Tiril podskoczyło w piersi.
Kobieta przeszła przez drzwi, nie otwierając ich!
Wtedy dopiero Tiril zdała sobie sprawę, który z magicznych znaków ściskała w palcach.
Znak umożliwiający widzenie duchów.
Wystarczy, by człowiek, który pragnie ujrzeć upiory i zjawy, miał go przy sobie i wyobraził sobie wyryty na nim rysunek.
Tego właśnie znaku Móri nie pozwalał Tiril wziąć do ręki!
Rozdział 18
Tiril prowadząc Nera po schodach miała wrażenie, że ledwie żyje. Nie mogła opanować dygotu. Serce biło jej mocno i szybko.
A więc była w stanie widzieć duchy! Nigdy właściwie tego nie pragnęła, w dzieciństwie, a nawet później, trochę bała się ciemności. Pocieszała się tylko tym, że na pewno utraci tę zdolność, kiedy odłoży na miejsce ów straszny magiczny znak.
Rozejrzała się, ale nikogo nie dostrzegła. Dzięki Bogu, dom był przecież stary i wiele mogło się tu wydarzyć.
Móri leżał jak przedtem. Tiril wiedziała, że do jednego ze znaków przypisana jest długa formuła, jakaś historia o Jezusie i Maryi. Co z tego, skoro nie mogła jej sobie przypomnieć? Młotem Tora także należało się posługiwać wraz z zaklęciem, ale miała nadzieję, że i bez tego runy zadziałają.
Najwidoczniej się pomyliła.
Uklękła przy swym niezwykłym przyjacielu. Ujęła go za rękę, by przekazać mu choć trochę swej siły. Dłoń Móriego była lodowato zimna, ale ręce zawsze miał chłodne, i widziała przecież, że oddycha.
Ogarnęła ją czarna rozpacz.
Zapomniała o kobiecie, o której zamierzała mu opowiedzieć, o tym, że chciała się przyznać do zabrania jednego z jego magicznych znaków, i przeżyciu tego, przed czym tak bardzo chciał ją uchronić. Zapomniała o podnieceniu wywołanym tym, co widziała. I o postanowieniu, że przekona go, iż wszystkie jego wizje podziemnego świata były jedynie wytworami wyobraźni, że musi przestać o nich mówić, bo inaczej ludzie zaczną myśleć, że oszalał.
Zamiast tego pogrążyła się w bezdennej rozpaczy.
Następnego wieczoru mieli przecież wyjechać! Erling wszystko przygotował, musieli uciekać z Bergen.
Jedno spojrzenie rzucone na Móriego wystarczyło, by stwierdzić, że podróż absolutnie nie wchodzi w rachubę. Móri nigdzie nie mógł jechać.
Konno? Przez wiele dni? Przecież on nie jest w stanie podnieść się z posłania!
– O, Móri, Móri, najdroższy przyjacielu! – jęknęła.
Płacz ściskał ją za gardło, nie potrafiła znaleźć wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji.
A jeśli Erling będzie nalegał na wyjazd? Czy mają zostawić Móriego samego? Czy Erling może przypuszczać, że ona opuści przyjaciela w potrzebie?
Pogładziła go po czole opalonym islandzkim słońcem. Skóra była wilgotna od potu, lepiły się do niej ciemne włosy.
Za wszelką cenę musi pohamować płacz.
Powinna była być przygotowana na taki rozwój wydarzeń, niestety nie przyszło jej to do głowy.
Nagle kątem oka coś dostrzegła. To Nero, powiedziała sobie w duchu. Ale Nero jest przecież czarny.
Rzeczywiście było to zwierzę. A raczej coś, co kiedyś było zwierzęciem.
W pierwszej chwili przeraziła się tak bardzo, że dech zaparło jej w piersiach, a potem wybuchnęła płaczem.
– Och, nie, to niemożliwe – szeptała wielka przyjaciółka żywych stworzeń. – Co oni z tobą zrobili?
Istota, która kiedyś mogła być psem, lecz równie dobrze innym zwierzęciem, kulejąc, na trzech nogach podeszła do posłania i ułożyła się pomiędzy Tiril a. Mórim, w ulubionym miejscu Nera. Teraz jednak Nero spokojnie spał pod drzwiami, pilnował, by nie wtargnął żaden nieprzyjaciel. Nie brał pod uwagę, że obcy mogą przybyć z wnętrza pomieszczenia.
Tiril usiłowała się zorientować, czy ma do czynienia z psem, czy może z wielkim kotem, lecz kości zwierzęcia były odsłonięte, a łapy tak zmaltretowane, że trudno było je rozpoznać. Zwierzę spoglądało na nią jednym okropnym okiem. Tiril wyciągnęła rękę i delikatnie pogłaskała stworzenie po łbie. Musiała bardzo uważać i znaleźć fragment, na którym sierść była gęściejsza, bo w wielu miejscach wystawało spod niej poszarpane ciało. Teraz nawet już nie próbowała powstrzymać się od płaczu.
– Biedny, biedny przyjacielu! Jaką krzywdę potrafią ludzie wyrządzić zwierzętom! Tylko dlatego, że jesteśmy silniejsi i potrzebujemy kogoś, na kim można się wyżyć? Żeby jeszcze mocniej poczuć, że jesteśmy panami? Co mogę dla ciebie zrobić? Mam trochę jedzenia…
Znalazła resztki kolacji Nera, które zachowała na śniadanie dla ulubieńca. Położyła je przed udręczonym zwierzęciem z nadzieją, że nie jest to przedstawiciel roślinożerców. Naprawdę nie dawało się określić gatunku, jaki reprezentował.