Tiril pociemniało w oczach, lecz zmusiła się do patrzenia na stwora. Powitała go ukłonem i powtórzyła zaproszenie do poczęstunku.
Istota wydała z siebie cichy, skrzekliwy śmiech i wbiła potworne kły w drewnianą belkę, oderwała kawałek potrząsnęła głową. Tiril odetchnęła drżąc. W oczach zakręciły jej się łzy upokorzenia. Przecież chciała tak dobrze!
Brakowało teraz tylko jednego z towarzyszy Móriego: Pustki.
– Pustka nie przyjdzie – oświadczył nauczyciel, jakby czytał w jej myślach. – Bo wokół ciebie nie ma pustki, Tiril z ludzkiego rodu. Nadajesz życiu ludzi sens i sprowadzasz radość. A teraz odłóż magiczny znak, wtedy znikniemy.
Z portu dobiegło kilka uderzeń dzwonu okrętowego, poza tym panowała niezwykła cisza, jak gdyby znajdowała się na bezludnym pustkowiu, a nie w tętniącym życiem mieście.
– Chyba całkiem nie znikniecie?
– Nie, przez cały czas krążymy wokół naszej zdobyczy: Móriego.
Tiril zebrała się na odwagę i powiedziała dokładnie to, co chciała:
– Nie podoba mi się słowo „zdobycz”. Ale proszę, abyście zostali jeszcze przez chwilę. Wiecie, że jestem gotowa uczynić wszystko dla mego przyjaciela.
– Wiemy, bez ciebie przekroczyłby granice i stał się jednym z nas.
Z sercem w gardle wpatrywała się w górującą nad nią przerażającą postać upiora czarnoksiężnika z zamierzchłych czasów.
– Czyż nie chcecie, by wykorzystywał swe niezwykłe umiejętności na tym świecie?
– Świat nic nas nie obchodzi. Nic dobrego nas na nim nie spotkało.
Tiril odetchnęła głęboko, by ukryć, jak bardzo się boi.
– Proszę więc, abyście zrobili to dla mnie. Nie mam sił, by teraz mu pomóc. Musimy wyruszyć w drogę przed upływem jednej doby, a Móri nie może się nawet podnieść. Naprawdę jesteśmy zmuszeni jechać dalej. Ale ja nigdy nie opuszczę mego przyjaciela. Bez waszej pomocy oboje zostaniemy uwięzieni i być może wkrótce umrzemy.
Staliw milczeniu. Tiril przyszła do głowy szalona myśl, że oni porozumiewają się ze sobą bez słów.
W końcu przemówił nauczyciel, jego głowa zwisała nad dziewczyną niczym głowa starego żółwia.
– Ze względu na ciebie, i twego dzielnego wiernego psa, przyjdzie ci z pomocą Zwierzę. Nidhogg w podzięce za okazaną mu dobroć także zrobi, co w jego mocy. Ja również. Za ciepło, jakie łączy ciebie i Móriego, panie nieba i mórz uczynią, co tylko będą mogły. W twym czystym, gotowym zawsze nieść pociechę sercu utracona nadzieja dostrzega światełko rozjaśniające mrok. A opiekunka Móriego gotowa jest dać mu jeszcze jedną szansę.
Tiril w podzięce skłoniła głowę. Nie zdołała ukryć uśmiechu radości i ulgi.
Potem zwróciła się do ostatniego, mężczyzny, ducha opiekuńczego Móriego.
– Ty się jeszcze nie wypowiedziałeś, panie. W życiu Móriego uczyniłeś niewiele albo wręcz nic.
Mężczyzna, który bez słowa towarzyszył Móriemu w- podróży poprzez inne wymiary, przemówił po raz pierwszy:
– Nie miałem ku temu okazji. Mój czas na ziemi upłynął, zanim jeszcze jego się rozpoczął. Ale to ja się teraz za nim wstawiłem.
Tiril padła na kolana.
– Dzięki ci, Hraundrangi-Móri – rzekła cicho. – Możesz być, panie, dumny ze swego syna.
Ujęła dłoń Móriego i siadła przy nim.
Mężczyzna uśmiechnął się.
– A więc odgadłaś to, co jemu nigdy nie przyszło do głowy. Zaopiekuj się nim, moja droga!
– Z waszą pomocą na pewno wszystko
Okaleczony wilk kulejąc podszedł do Nera i obwąchał go. Tiril obserwowała to ze strachem. Bardzo bała się o swego ulubieńca.
– Nie lękaj się, życie twego psa zostanie przedłużone – cicho powiedział nauczyciel.
– Och, naprawdę? – westchnęła uszczęśliwiona. – Serdeczne dzięki! Największym moim zmartwieniem było to, że psi żywot trwa tak krótko.
Zwierzę wróciło do niej. Patrzyli na nią wszyscy.
– Dziękuję – szepnęła. – Dziękuję, jestem taka szczęśliwa, że nie wiem, jak to wyrazić. I żegnajcie!
Wyjęła z kieszeni kawałek dębowego drewna z rysunkiem magicznego znaku i schowała go do worka Móriego.
Izdebka opustoszała.
Tiril siedziała oparta o ścianę, nie wypuszczając z ręki chłodnej dłoni przyjaciela.
Cisza wokół niej była ogromna.
To się nie zdarzyło, przekonywała samą siebie oszołomiona. Nie potrafiła zebrać myśli, przemykały przez głowę oderwane od siebie. Znów snułam pobożne życzenia. Pod wpływem fantazji Móriego stworzyłam własne.
Przez nieszczelną ścianę przecisnął się powiew wiatru, podrywając do góry kurz z podłogi. Zamigotały świece.
Ich blask przez moment padł na drewnianą belkę. Wyraźnie było widać, że całkiem niedawno ktoś odłupał z niej kawałek, jakby koń zawadził zębami o żłób.
Poczuła uścisk dłoni Móriego. Przeciągnął się.
– Tiril? Siedzisz tutaj?
Pochyliła się nad nim. Nie śmiała wierzyć własnym oczom.
– Najdroższy przyjacielu, odzyskałeś przytomność?
Usta Móriego rozciągnęły się w uśmiechu, ale nie dało się zrozumieć wypowiadanych przez niego słów.
– Co mówisz?
Powtórzył:
– Blask twoich oczu. Twoje oczy znów błyszczą, Tiril!
– To chyba nic dziwnego. Jak się czujesz?
Móri usiadł.
– Czuję się silny i zdrowy, gotowy, by podbić świat.
Dziękuję, pomyślała Tiril. Dziękuję wam, on zdoła jutro opuścić Bergen!
Zdmuchnęła świece.
– Ty może się już wyspałeś, ale ja muszę się choć trochę zdrzemnąć.
– Oczywiście. Ja też jeszcze będę spał. Czuję się taki spokojny, odprężony.
Odwrócił się na drugi bok. Tiril ułożyła się za jego plecami i naciągnęła okrycie na oboje.
Otoczyła ramieniem pierś przyjaciela, poczuła, że nie jest już tak koścista jak przedtem. Wpasowała kolana w zagłębienie jego kolan – mieściły się idealnie – i starała się ogrzać mu plecy.
– Wszystko będzie dobrze, Móri. Bylebyś tylko był zdrów, poradzimy sobie z każdym kłopotem. Ty i ja.
Neto przytulił się do niej.
Wszyscy troje – poprawiła się.
Rozdział 19
Bergen nie słynie z jasnych słonecznych dni, lecz nazajutrz powitała ich piękna pogoda.
Erling zastanawiał się, czy nie lepiej wyprawić się do Christianii statkiem. Myślał o Mórim, któremu zapewne z trudem przyjdzie znosić trudy kolejnej podróży. Przeprawa statkiem trwała co prawda dłużej, lecz była znacznie wygodniejsza. Erling lubił wygodę.
W portowym magazynie powitał go jednak zdrowy i radosny Móri.
– Co się z tobą stało? – spytał zdumiony Erling. – To chyba jakieś czary!
– Rzeczywiście można tak to ująć – tajemniczo uśmiechnęła się Tiril.
– Sam tego nie rozumiem – przyznał Móri. – Owszem, guz na głowie jeszcze pobolewa, ale to drobiazg. Nagle poczułem się całkiem zdrów. Nie pamiętam, bym czuł się tak dobrze od czasu tego nieszczęsnego eksperymentu w kościele na Islandii. Musiałem przejść jakiś kryzys.
– To wspaniale! W takim razie możemy jechać konno – stwierdził Erling. – Zadbałem o twojego wierzchowca, jest więc przygotowany do drogi. A Tiril może wziąć jednego z naszych. Tiril, czy ty właściwie umiesz jeździć konno?
– Nie pytaj – odparła nie bez goryczy. – Nauczyłam się na Islandii. A raczej dowiedziałam, co to jest.
Erling spoważniał.
Moja siostra bardzo się postarała! Wójt był u mnie i oznajmił, że widziano was w Bergen. Odparłem, że już o tym słyszałem, ale was nie widziałem. O podróży do Christianii wspominałem od dawna, nikt więc nie będzie się dziwił, jeśli wyjadę teraz.