Tiril spoglądała przez okno.
– Raniutko wyjrzałam przez zasłonkę – powiedziała – żeby sprawdzić, czy jest już jasno, i wtedy zobaczyłam na rogu jakiegoś mężczyznę. Stał odwrócony plecami i patrzył na port. Wydało mi się, że bardzo przypomina starszego z dwóch napastników, tego z kozią bródką. Ale mogłam się pomylić. Kiedy zerknęłam jeszcze raz, zniknął.
– Wieść, że wróciliście, z pewnością rozniosła się prędko, a zatem to całkiem możliwe. Musimy jak najprędzej wyruszyć. Dobrze by było jechać powozem, ale podróż trwałaby zbyt długo. Niestety, bo w powozie człowiek tak się nie kurzy.
– Pojedziemy konno – zdecydowała Tiril. – Nero przy- wyki już do biegu przy koniach. I norweskie trawiaste drogi będą przyjaźniejsze dla jego łap niż islandzkie pola lawy.
Przy słowie „łapy” przypomniała sobie nieszczęsną istotę, którą ujrzała nocą, i umilkła. Żaden z mężczyzn nie wiedział o jej przeżyciach.
A jednak nieświadom niczego Erling nawiązał do tego tematu:
– Wiem, że to, co powiem, nie pasuje do trzeźwego, mocno stąpającego po ziemi kupca, raczej będzie w waszym stylu, ale wydaje mi się, że nie pojedziemy sami, towarzyszyć nam będzie ktoś jeszcze. Wybaczcie mi, jeśli mówię niemądrze, ale zauważyłem to już wówczas, kiedy się spotkaliśmy, Móri. Czy to, co powiedziałem, jest głupie?
– Nie ty jeden tak to odczuwasz, Erlingu – rzekł Móri z powagą. – Powiedzmy tylko, że sporo przeżyłem na Islandii.
– Musiałeś mieć naprawdę różne doświadczenia – mruknął Erling.
Po twarzy Móriego przemknął jeden z jego uśmiechów – przelotny, lecz pełen smutku i śladów tajemnej wiedzy. Tiril kochała te uśmiechy. Uważała je za swoje zwycięstwo.
Ale jednocześnie Tiril dokonała odkrycia, które napełniło ją strachem:
Nagle ujrzała Erlinga Müllera w zupełnie innym świetle.
Nie, nie zapomniała swojej siostry Carli. Absolutnie nie chciała jej zranić, przestając łączyć Erlinga z jej wspomnieniem.
Popatrzyła na niego jednak swymi własnymi oczyma, nie oczyma Carli. I odkryła, że jest nie tylko bardzo przystojnym mężczyzną. Był również pociągający.
A to całkiem zmieniało postać rzeczy.
Co się ze mną dzieje? pomyślała. Kochany wierny Erling! Wybraniec Carli. Mój przyszły szwagier, którym nigdy już nie zostanie.
Stała patrząc, jak Erling rozmawia z Mórim, a policzki jej płonęły. Z Mórim, niezwykłym, nie z tego świata.
Ale Erling był rzeczywisty. Był żywym, młodym mężczyzną, mogącym stać się przedmiotem marzeń każdej kobiety.
Gdzie ona miała oczy?
Co się z nią teraz działo?
Odwróciła się gwałtownie, aby nikt nie zobaczył, jak bardzo się zaczerwieniła. Miała także wrażenie, że oczy jej aż pociemniały. I na pewno słyszeli, jak mocno bije jej serce.
Czy uczynili to towarzysze Móriego, aby go przed nią ochronić? Nie, nie miała przecież teraz przy sobie tamtego magicznego znaku, tylko ten, który ją chronił przed nimi!
W poczuciu bezsilności jęknęła cicho. Wszystko nagłe tak się skomplikowało. A przecież nie powinno, w ten. sposób sytuacja powinna stać się jaśniejsza, prostsza.
Ogarnięta niepokojem zaczęła pakować to, co mieli zabrać ze sobą w podróż. Miseczka Nera, jego smycz. Jej osobiste rzeczy, których nie było zbyt wiele…
Mój Boże, chyba jakiś mężczyzna może mi się wydać pociągający, nie muszę od razu się w nim zakochiwać! Zresztą nie kocham się w Erlingu. Ani w Mórim. W nikim!
Rzecz po rzeczy wrzucała do swej podróżnej skrzyni. Głupia, głupia, głupia Tiril!
Gdy zapadł zmierzch, wyruszyli z miasta na wschód.
Erling do ostatniej chwili nalegał, żeby wzięli powóz. Nie uchodzi jechać konno jak wędrowne rzezimieszki! Chciał utrzymać styl, do jakiego przywykł. Nienagannie ubrany na każdą okazję, zawsze gotów na spotkanie z osobą wysokiego stanu.
– Zakurzymy się – prychał.
– W powozie też nam to grozi – odparła Tiril. – Kto wie, czy nie bardziej.
– Może padać deszcz.
– Owszem, to bardzo prawdopodobne.
Móri wmieszał się w rozmowę.
– Drogi, którymi będziemy jechać, nie nadają się dla powozu.
– Doprawdy? A którędy pojedziemy?
– Przez góry. Żeby jak najprędzej dotrzeć na miejsce.
Erling zganił Tiril wzrokiem.
– Ty, jako dama, nie powinnaś…
Tiril nie mogła już dłużej tego słuchać.
– A więc zostań w domu, przeklęty snobie! A rano prawie się w tobie zakochałam! Idź do diabła!
Zapadła cisza. Twarz Móriego pozostawała jak wykuta z kamienia. Erling wpatrywał się w nią zdumiony.
– Przepraszam! Proszę, zapomnij, co powiedziałam. To nie była prawda, po prostu się rozgniewałam.
– Jedziemy konno – ustąpił Erling. W oczach pojawił mu się koci błysk zadowolenia.
Jechali bardzo szybko, bo tego popołudnia wiele się wydarzyło. Wójt pragnął spotkać się z Erlingiem, czego, rzecz jasna, Erling absolutnie sobie nie życzył. Christine znów doniosła, twierdziła, że brat spotkał się z parą uciekinierów. Erling nie chciał oszukiwać przyjaciela-wójta.
Otrzymał także liścik miłosny od Amalie Drake, w którym nawiązywała do pewnych momentów poprzedniej nocy i przypominała o umówionym wieczornym spotkaniu. Erling całkiem o tym zapomniał, poprosił więc matkę, by przekazała kochance wiadomość o jego nagłym wyjeździe do Christianii. Pragnął ostatecznie zakończyć ich krótki romans, ale o taką przysługę matki prosić nie mógł. Bał się, że może zareagować zbyt histerycznie.
Poza tym dwaj złoczyńcy zaczęli węszyć po dzielnicach wokół portu. Widziano ich kilkakrotnie. Tiril i Móri zrozumieli, że musieli wpaść na jakiś trop i mieli lepsze wiadomości niż sam wójt: domyślali się, w jakich rejonach miasta może przebywać Tiril.
Erling czekał na nich za granicami Bergen. Miał konie pod wierzch i dwa juczne; załadował na nie wszystko, co zabrał z domu Tiril, którym zarządzał pod jej nieobecność. Wziął tylko rzeczy potrzebne jej w czasie podróży. Poza tym konie niosły jego bagaż i trochę próbek towarów.
– Nie powinieneś był tego zabierać – zaprotestował Móri.
– Dlaczego nie połączyć korzyści z przyjemnością? wesoło odparł Erling.
Tiril i Móri popatrzyli po sobie. Erling najwidoczniej nie w pełni zdawał sobie sprawę z grożącego im niebezpieczeństwa.
Bagaż Móriego był ograniczony do minimum. Zmieścił się w jego sakwie podróżnej. Móri dostał nowe buty od Erlinga, jego stare miały już bardzo zdarte podeszwy.
– Gdzieś ty właściwie chodził? – spytał Erling, kiedy je zobaczył. – Sądziłem, że przede wszystkim jeździłeś wierzchem.
– Móri znalazł jakąś wymijającą odpowiedź.
Ludzi wójta się nie bali, ci, którzy opuszczali miasto, ~przestawali interesować stróżów porządku. Wszyscy troje jednak nie mogli pozbyć się wrażenia, że dwaj nieznajomi prześladowcy depczą im po piętach.
Wrażenie pozostaje jednak tylko wrażeniem. Nie mieli żadnej pewności.
Tiril, Móri i Steinar tworzyli zgraną grupę. O wiele trudniej było podróżować z Erlingiem.
Choć zawsze pozostawał lojalny wobec swych trojga przyjaciół – Tiril, Móriego i Nera, nie przywykł do trudów i niewygód. Na co dzień zmagał się z innymi sprawami: zawikłanymi negocjacjami, niezgodnymi rachunkami, ściąganiem długów, transportami, które nie dotarły na czas. Przywykł, że obsługiwali go służący, był rozpieszczany przez rodzinę i bardzo, bardzo serdecznie witany we wszystkich eleganckich kręgach. Bogatemu i przystojnemu kawalerowi z dobrej rodziny niczego się nie odmawia.
Erling upierał się, by nocowali w zajazdach. Pod gołym niebem? Czy oni poszaleli, przecież to nie uchodzi! Czy Móriemu nie przyszło do głowy, że jest z nimi młoda dama z najlepszego towarzystwa?