Выбрать главу

Oboje westchnęli znużeni jego narzekaniem.

– Erlingu, ty także spróbuj nas zrozumieć – powiedziała Tiril. – Na Islandii nie ma zajazdów. Tutaj także nie. Może są jakieś w pobliżu Bergen, może bliżej Christianii. Ale w drodze? Będziemy jechać przez puszcze i górskie płaskowyże. Nie martw się, Erlingu, nie jestem laleczką z porcelany, dobrze o tym wiesz. Uważasz, że nie umiem zachować godności w otoczeniu surowej przyrody?

– Tiril naprawdę to potrafi – poparł ją Móri. – Ona nie stanowi dla nas żadnego problemu. W przeciwieństwie do ciebie, Erlingu.

Wówczas Erling zrozumiał, że to on utraci godność, jeśli wciąż będzie się upierał przy swych wymaganiach. Uśmiechnął się do przyjaciół i skinął głową.

– Ja też sobie poradzę. Ale jeśli akurat będziemy mijać zajazd…

– To oczywiście się w nim zatrzymamy – dokończył Móri. – Jasne! Pamiętaj tylko, że jeśli ktokolwiek jedzie naszym śladem, to przede wszystkim będzie nas szukał po zajazdach.

– Rozumiem.

Od tej pory z całych sił starał się udawać, że jest zahartowanym podróżnikiem, by w ten sposób zyskać sobie uznanie Tiril.

A za nimi pospieszały milczące niewidzialne istoty, które Erling odczuwał jako nieprzyjemny powiew na karku, a które pozostała dwójka w pełni zaakceptowała.

Zjechali w doliny ciągnące się na wschód od Hardangervidda i wtedy coś zaczęło się dziać. Podczas przeprawy przez góry pogoda im dopisywała, mieli o wiele więcej szczęścia niż Móri i Tiril na Islandii. Erling co prawda trząsł się z zimna na chłodnym wietrze i uważał, że warunki noclegowe są gorsze niż przypuszczał, skończenie prymitywne, lecz ponieważ nikt inny nie narzekał, on także zachowywał komentarze dla siebie.

Zauważył, że Tiril zaczęła patrzeć na niego inaczej. Jej stosunek do niego wyraźnie się zmienił od czasów obojętności, jaką okazywała mu w Bergen. Uznał to za oszałamiające zwycięstwo. Nigdy jeszcze nie czuł się tak szczęśliwy jak podczas tej podróży i nie przestawał zabiegać o względy dziewczyny.

Tiril z początku przyjmowała jego podziw ze zdumieniem, które potem przerodziło się w zachwyt. Jakież to emocjonujące, zwłaszcza że Erling także nie był jej obojętny.

Móri pozostawał milczący. Szukał towarzystwa Nera, zajmował się końmi i bez słowa wykonywał przydzielone mu zadania.

W jednej z dolin, której nazwy żadne z nich nie znało, bo po prostu kierowali się według słońca, Tiril zwróciła uwagę na Móriego stojącego przy koniach. Zauważyła, że kiedy rozmawiała z Erlingiem, Móri od czasu do czasu zerkał na nich ukradkiem.

Poczuła ukłucie w sercu. Zdała sobie nagle sprawę, że przez ostatnie dni zaniedbała swego przyjaciela. Ale z Erlingiem tak wspaniale się rozmawiało, zawsze był przy niej (prawdę mówiąc, to przez jego starania Móri musiał jechać albo z tyłu, albo z przodu) i nigdy nie brakowało im tematu do rozmowy. Tiril wypytywała o starych znajomych z Bergen, o życie towarzyskie, z którego już dawno się wycofała. On powtarzał jej ploteczki i opisywał drobne skandale, dużo się śmiali.

Móri odwrócił się plecami. Rozsiodływał konia.

– Wybacz mi, Erlingu, muszę pomówić z Mórim – przerwała mu Tiril w pół zdania.

Podbiegła do koni.

– Czy mogę ci pomóc, Móri?

Drgnął, nie słyszał, że nadchodzi.

– Nie trzeba, poradzę sobie sam.

A jednak zaczęła mu pomagać. Płacz ściskał ją w gardle. Jak też ona się zachowała!.

– Czujesz się już całkiem zdrów?

– 0, tak! A ty? Dobrze się miewasz?

– To bardzo ciekawa wyprawa. Z Erlingiem tak przyjemnie się gawędzi.

– Lubisz go?

– Bardzo! A ty nie?

– Owszem.

Zabrzmiało to prawie tak, jakby miał zamiar dodać „niestety”.

– Mamy wielu wspólnych znajomych – próbowała się usprawiedliwiać Tiril. – I wiesz co? On chce się ze mną ożenić. Pragnął tego chyba już od dawna, ale ja do tej pory nie traktowałam go poważnie. Uważałam, że bardzo się od siebie różnimy.

– Ale teraz traktujesz go poważnie?

– Tak, łączy nas o wiele więcej, niż sądziłam. I zrozum, zawsze uważałam, że jestem nikim. A on mówi, że mnie podziwia! Ze mam niezwykłą osobowość. Takich rzeczy przyjemnie się słucha, Móri, zwłaszcza komuś, kto był w rodzinie szarą myszką.

– Wielu uważa cię za osobę wyjątkową.

Nie słuchała uważnie jego słów.

– Co, twoim zdaniem, powinnam zrobić, Móri? Czy, mam się zgodzić? Nie czuję się jeszcze w pełni dojrzała, ale zdaję sobie sprawę, że Erling może dać mi wszystko, czego pragnie dziewczyna.

– To zależy wyłącznie od twoich uczuć, Tiril – odparł Móri, w skupieniu zdejmując siodło z kolejnego konia.

– Moja matka zawsze powtarzała, że jeśli chodzi o małżeństwo, nie należy kierować się uczuciami. Trzeba słuchać rozsądku, inaczej może się to źle skończyć.

– Ty też tak sądzisz?

Tiril westchnęła.

– Nie wiem, Móri. Wiem jedynie, że bardzo lubię Erlinga.

– No, to wszystko w porządku.

Czyż nie była to zachęcająca odpowiedź? Tylko dlaczego poczuła się nagle odepchnięta?

Taka biedna, taka… samotna?

Tej nocy przestało im dopisywać szczęście.

– Lato było ciepłe, nie musieli więc rozpalać ognia, aby się ogrzać. Noce były też stosunkowo jasne. Rozbili obóz na porośniętej miękką trawą płaskiej części zbocza.

Nawet tutaj Erling upierał się na oddzielaniu damskiej części obozowiska od męskiej. Wiedział wprawdzie, że Tiril nocowała razem z Mórim w magazynie portowym, lecz Móri był wtedy bardzo chory i nie stanowił żadnego zagrożenia. Nigdy zresztą nie uważał, by Tiril coś z jego strony groziło. Osoba taka jak Móri nikomu nie kojarzyła się z erotyzmem.

Nie miał pojęcia o ich noclegach na Islandii, o tym, jak blisko siebie wówczas byli, a już na pewno nie o cielesnej bliskości.

Nie spodobałoby się to Erlingowi.

Koniec końców, Tiril musiała sypiać teraz osobno, mając do towarzystwa i ochrony jedynie Nera.

Pospali może godzinę, gdy nagle z gardła psa dobyło się głębokie, przytłumione warczenie.

Tiril natychmiast usiadła, co rzecz jasna ~kłoniło Nera do jeszcze większej czujności. Jak szalony zaczął ujadać, wskazując na rosnące nie opodal zarośla.

Mężczyźni zaraz poderwali się na równe nogi.

– Co się stało, Tiril? – ściszonym głosem zawołał Erling.

– Nie wiem – odparła niepewnie. – Nero coś usłyszał.

Widzieli, że pies stoi zwrócony w stronę lasu.

Erling przy koniach już szukał swego pistoletu.

– Kto tu jest? – zawołał.

Nie było odpowiedzi.

– Prawdopodobnie tylko lis – stwierdził Móri.

– Nie – zaprotestowała Tiril. – Nero inaczej reaguje na mniejsze zwierzęta. I na drapieżniki. Albo był to łoś, albo człowiek.

Zarośla jałowca na tle trawiastego zbocza wydawały się całkiem czarne. Niebo na wschodzie szarzało, rysowały się na nim ciemne sylwetki koni.

Erling znalazł pistolet, lecz nie wiedział, gdzie szukać prochu.

– Nie mamy czasu do stracenia – mruknął. – Będę musiał ich postraszyć nie naładowaną bronią.

Wraz z Mórim poszli do Nera, który wciąż stał zwrócony w stronę zagajnika.

W następnej chwili Tiril poczuła wciskający jej się do ust knebel. Ramiona wygięto jej na plecy. Napastnicy widocznie przekradli się bokiem i zaatakowali ją od tyłu.

Poczuła, że ktoś ją podnosi i taszczy przez równinę do lasu. Przekonanie, że człowiek, któremu usta zatka się szmatą, nie może wydobyć z siebie żadnego dźwięku, jest całkiem błędne. Tiril wydała przez nos krzyk ostrzeżenia – wprawdzie zduszony, lecz dość głośny.