W domu… Jak obco zabrzmiało to słowo!
– Dziś wieczorem panienka będzie najpiękniejsza! – z zachwytem oświadczyła pokojówka. – Piękniejsza nawet niż jaśnie panienka Catherine. Tylko, moim zdaniem, powinna panienka troszkę pokrasić usta. I położyć odrobinę różu na policzki. No i nos trochę się błyszczy.
– Nie mam czym się umalować.
– Ale ja mam! Proszę poczekać, zaraz przyniosę!
Tiril oniemiała siedziała sztywno, podczas gdy dziewczyna zręcznymi ruchami nałożyła odrobinę różu na jej policzki i delikatnie podmalowała wargi. Na koniec leciutko ją przypudrowała.
– Proszę się teraz obejrzeć w lustrze, panienko!
Tiril nie wierzyła własnym oczom.
– Czy to naprawdę ja? – szepnęła.
Zdenerwowana tak, że dłonie jej się spociły, zeszła wraz z Nerem na dół do wyszynku, nie zdając sobie sprawy, jaki kontrast stanowił wielki czarny pies z jej właśnie objawioną kobiecością.
Erling i Móri już siedzieli przy stole. Zapatrzyli się na nią, kompletnie zaskoczeni, wreszcie Erling się opamiętał i wyciągnął do niej ręce.
– Moja przyszła żona – szepnął cicho i ucałował jej dłoń.
– Przyszła żona, no wiesz? – odparła kpiącym tonem, całkowicie wypadając z roli. Zwróciła się do Móriego: – Ładnie wyglądam?
Przy świecach jego oczy lśniły czarnym blaskiem. Spostrzegła, że i on postarał się wyglądać bardziej uroczyście.
Jesteś bardzo niepodobna do siebie, Tiril – powiedział niewyraźnie. – Prawie cię nie poznałem.
– Jeśli to ma być komplement, to jest świetnie zakamuflowany – uśmiechnęła się. Erling odsunął dla niej krzesło. – Oj, czuję się prawie jak dama! – zachichotała.
Był to niezwykle udany obiad, Erling miał oczy zwrócone tylko na nią i przechodził samego siebie w uprzejmej konwersacji, a mocne czerwone wino rozwiązało język Tiril.
Móri obserwował ich w milczeniu, od czasu do czasu głaszcząc bezwstydnie żebrzącego Nera. Erling i Tiril należeli teraz do innego świata, swobodnie żonglując słowami oddalili się od niego o setki mil. Tiril wiedziała, że Móri potrafi się zachowywać równie dwornie jak oni, nauczył się dobrych manier u siry Eirikura w Vogsos, ale nie dal się wciągnąć w rozmowę. Tiril nie wiedziała, jak ma odczytać mroczny blask jego oczu.
Erling niczego nie zauważał. Zalecał się do Tiril i często nawiązywał do ich rychłego małżeństwa. Słowa te radowały, ale i zawstydzały dziewczynę.
Przy jednym z dalszych stołów siedziała samotna młoda dama. Tiril już od dłuższej chwili się orientowała, że nie spuszcza wzroku z ich trójki.
Dziwna była to kobieta. Zdaniem Tiril pochodziła z dobrej rodziny, lecz postanowiła robić to, na co przyjdzie jej ochota, nie tracąc przy tym nic ze swej elegancji. Jej długie pszeniczne włosy były splecione w niezliczone cieniutkie warkoczyki, nosiła się całkiem na czarno, lecz nie był to z pewnością strój wdowy – na to suknia była zbyt wydekoltowana. Miała naszyjnik, z którego zwisało wiele ciężkich, osobliwych przedmiotów.
Dama ta sprawiała wrażenie bardzo wyrafinowanej. Owalna twarz o szlachetnych rysach, smukłe dłonie o długich palcach, prawdopodobnie również długie nogi. Nawet Tiril wyczuwała bijącą od niej zmysłowość.
Uśmiechnęła się do Tiril, z udawaną rezygnacją pokręciła głową, gestami dając do zrozumienia, iż uważa za niesprawiedliwe, że Tiril ma do towarzystwa dwóch tak przystojnych mężczyzn, podczas gdy ona siedzi sama. Tiril odpowiedziała jej uśmiechem. Erling powiódł oczami za jej wzrokiem.
– Ojej! – westchnął.
Nie wiadomo, co to miało znaczyć.
Wzrok Tiril zaczął się już mącić, Móri zaproponował więc, by udali się na spoczynek. On i Tiril mieli pokoje obok siebie, Erlinga, który zażądał większych wygód, umieszczono w przeciwległym krańcu budynku. Teraz oczywiście żałował, ale nie wypadało mu tego ujawniać.
– Odprowadzę cię do pokoju – oświadczył Tiril.
– Ale tylko do drzwi. Za bardzo jestem śpiąca na dalszą rozmowę.
Móri powiedział wszystkim dobranoc i poszedł do siebie. Erling zatrzymał się pod drzwiami pokoju Tiril. Objął łokcie dziewczyny, zmuszając ją tym samym, by położyła mu ręce na ramiona.
– Pięknie dzisiaj wyglądasz, Tiril – szepnął z czułością. – Mam na ciebie ochotę.
Te słowa ją otrzeźwiły.
– Muszę się położyć – mruknęła. – Tak mi się kręci w głowie.
Przyciągnął ją do siebie, przez moment patrzył pytająco, a potem pocałował.
Tiril tak długo wstrzymywała oddech, że w końcu musiała oderwać swoje usta od jego ust. Kiedy jednak Erling chciał powtórzyć pocałunek, odsunęła go łagodnie, lecz zdecydowanie.
– Dobranoc, Erlingu! I dziękuję za miły wieczór.
Prędko wślizgnęła się do pokoju, żeby przypadkiem nie zmienić decyzji.
Tiril odwiesiła swą piękną sukienkę, rozebrała się i zmyła szminkę. Zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Właściwie wcale nie miała takiego zamiaru, chciała leżeć i cieszyć się wspomnieniami wieczoru i pocałunku Erlinga. On jest wspaniały, mówiła sobie, jest wszystkim, czego można pragnąć.
Więcej pomyśleć nie zdążyła, bo już spała.
Sny sprowadziło na nią zapewne wino, a może cały wieczór jako taki.
Jak zaczął się sen, nie pamiętała. Nagle jednak znalazła się w jakiejś straszliwej przełęczy, w której ziemia usłana była miękkimi poduszkami. Goniły ją przerażające istoty, a może dzikie konie? Potem zjawił się jakiś człowiek i władczym głosem nakazał istotom, by odstąpiły. Tiril osunęła się na miękkie posłanie. Słyszała wycie wichru w szczelinach skalnych, lecz nie bała się go, bo zarzuciła mężczyźnie ręce na szyję, a on całował ją długo,? wielką czułością.
Ale nie był to Erling, lecz Móri. W jakiś niezwykły sposób Tiril zdawała sobie sprawę, że śni, chciała poprosić go: „Odejdź, Móri, opuść mój sen!”
Pomyślała tak tylko przez moment, bo zaraz uświadomiła sobie, jak ogromnie emocjonująca jest zamiana Erlinga na Móriego, i mocniej przycisnęła się do niego. Jej ciało zaczęło płonąć w ów niespokojny słodki i rozkoszny sposób, tak jak we śnie, który nawiedził ją na wysepce Ester. Zacisnęła uda ale on je rozchylał… Obudziła się. Tak jak poprzednio bez spełnienia. Leżała w łóżku ciężko dysząc, wsłuchana w echo własnego głosu.
Nagle otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Móri.
– Co się stało, Tiril? Krzyczałaś?
Starała się oddychać spokojnie, ale nie mogła. Ogień wciąż w niej płonął, nie umiała go zdławić.
– Coś mi się śniło – wyznała, odruchowo wyciągając do niego ręce. Móri przysiadł na łóżku.
– Cała dygoczesz, Tiril.
Oddychała szybko, drżąco.
– Pomóż mi, Móri! Miałam sen, że ty i ja… byliśmy w szczelinie, pokrytej miękkimi poduszkami. Ty… prawie…
Poczuła, że Móri drętwieje.
– Och, wybacz mi! – szepnęła zawstydzona. – Zapomnij o tym, co ci powiedziałam. Odejdź, odejdź stąd natychmiast!
– Byłaś bardzo samotna, Tiril – rzekł cicho. – Nie mogę ci pomóc tak, jak byś tego teraz chciała, bo Erling powinien dostać nietkniętą narzeczoną, ale…
– O, nie myśl o Erlingu – zniecierpliwiła się. – To on mówi o małżeństwie, nie ja. Móri, ja płonę, nie mogę nad sobą zapanować, proszę cię, odejdź!
– Już dobrze, dobrze – odpad na pozór spokojnie, lecz Tiril w jego głosie wyczuła wzburzenie. – Potrafię złagodzić twoje udręki, nie naruszając twego dziewictwa.
– Móri… – prosiła, nie chciała, by był świadkiem targających nią żądz. On jednak już wsunął dłoń pod kołdrę i dotknął jej piersi. Tiril ciężko oddychała.