– To nie będzie długo trwało – uspokajał ją szeptem.
– Jesteś prawie na granicy. Kiedy człowiek długo jest sam, często nawiedzają go takie sny.
Tak próbował ją pocieszać.
– Czy ty też miałeś takie sny? – spytała, wiedząc, że nie otrzyma odpowiedzi. Móri ubrany był w swoją pelerynę. Poprosił, by zrobiła mu miejsce, wówczas jemu byłoby łatwiej. Tiril przysunęła się do ściany.
– Nie bój się, nie zhańbię cię – mówił, przesuwając dłoń jej biodro i niżej na wewnętrzną stronę ud.
Tiril jęknęła udręczona, powzięła pewne podejrzenia.
– Móri… czy już to kiedyś robiłeś?
– Nie – odparł. – Lecz wiele można się nauczyć z rozmów innych chłopców.
Och, Boże, pomyślała Tiril, zaciskając powieki, kiedy jego palce zbliżyły się do punktu, który kiedyś sama odnalazła.
– Móri, tak się wstydzę, ale chcę być bliżej twojej dłoni.
– Nie wolno ci się wstydzić – prosił. Usłyszała, że teraz jego głos drży już całkiem wyraźnie. Drżały także jego palce, gdy położył dłoń na najbardziej wrażliwym miejscu jej ciała.
– Aaach! – westchnęła. Nie mogła się opanować, mocniej przycisnęła się do jego ręki. – To ogień piekielny, Móri! Czy ty nic w ogóle nie czujesz?
Zawahał się przez chwilę, ale zrozumiał, jakie to dla niej ważne, i ujął ją za rękę.
– Zobacz!
Przyłożył dłoń Tiril do swego ciała. Przez pelerynę poczuła pulsujące gorąco.
– Och, Móri – szepnęła bez tchu.
Gorączkowo odsuwała materiał, dotykała jego ciała, w końcu palce znalazły to, czego szukały. Poruszył się, pokazując jej, co ma robić. Nie przestawał przy tym jej pieścić.
Tiril pociemniało w oczach. Jej usta szukały jego ust. Miała wrażenie, że leci wprost w otchłań, w której króluje śmierć, gdzie obserwowały ich przerażające istoty, ogarniało je podniecenie i same się zaspokajały. Przycisnęła usta do jego warg, by stłumić krzyk nieznośnej rozkoszy, i kiedy nadszedł moment spełnienia, wsunęła się cała pod niego. Móri przestał już nad sobą panować, ułożył się na niej z jękiem niewypowiedzianego cierpienia i gdy już miał w nią wtargnąć, osiągnął szczyt.
Dziewictwo Tiril było uratowane. Leżeli obok siebie zdyszani i oszołomieni, ale nieopisanie szczęśliwi.
– Nie przypuszczałam, że jesteś do tego zdolny – szepnęła w końcu Tiril. – Ciebie nikt nie łączy z takimi sprawami, chociaż na wyspie przyśnił mi się o tobie niezwykle podniecający sen.
Móri uśmiechnął się ze smutkiem.
– Są chyba tego dwa powody. Przede wszystkim sam uciekam od tego rodzaju myśli, aby w pełni skupić się na mym wykształceniu.
– Ale czy to ma być przeszkodą? Z tego co zrozumiałam, to Mag-Loftur i inni diakoni pożądali kobiet.
– Taki był mój własny wybór. Drugi powód mojej wstrzemięźliwości jest bardziej skomplikowany. Rezygnowałem z wszelkich kontaktów fizycznych, bo sam czułem, że coś mnie od nich odgradza. Sądziłem, że niemożliwe jest, abym cokolwiek odczuwał. Dopiero teraz. A to przede wszystkim dlatego, że ty byłaś ze mną.
Tiril od tych słów zalała kolejna fala gorąca.
– Ale chyba miałeś sny?
– Tak – przyznał. – Lecz rzadko. I nie łączyły się z żadną konkretną osobą.
– Powiedziałeś, że coś cię od tego odgradza? Chyba wiem, co masz na myśli.
W ciemności wyczuła, że popatrzył na nią zdziwiony.
– Widzisz, Móri… Nie wiem, od czego zacząć, to tak trudno wyjaśnić. Muszę ci zadać pytanie, które już ode mnie słyszałeś, ale nie odpowiedziałeś na nie. Twój ojciec zwał się Hraundrangi-Móri.
– Tak.
– Podobno „Móri” to przydomek upiora czarnoksiężnika. I podobno jakiś upiór pomagał twej matce, kiedy przyszedłeś na świat. Teraz pytam poważnie: czy twój ojciec już nie żył, kiedy zostałeś poczęty?
Odpowiedział pytaniem:
– Dlaczego chcesz to wiedzieć?
– Dlatego, że przez chwilę, kiedy oboje doświadczyliśmy rozkoszy, miałam wrażenie, że ciśnięto mnie wprost do królestwa śmierci. Że… że trzymam w ramionach upiora. I że dlatego kojarzysz się raczej ze śmiercią niż z ziemską erotyką.
Móri przez długą chwilę milczał.
– Najlepiej będzie, jak poznasz prawdę – rzekł wreszcie. Hraundrangi-Móri – nie nosił przydomka „Móri” za życia, nie znam jego prawdziwego imienia – był ścigany za swe czarnoksięskie praktyki. Zakochał się w Heldze, mojej matce, która była córką i wnuczką czarownika. Rodzice schronili się w jakiejś ziemiance i spoczęli w swych ramionach. Właśnie wtedy wpadli tam prześladowcy i wypuszczona strzała trafiła mego ojca w plecy. Prosto w serce. W ciało Helgi trysnęło nasienie martwego człowieka.
– Jakaż tragiczna historia! – jęknęła Tiril.
– Owszem – uśmiechnął się Móri. – Lecz także szalona. Mój ojciec po śmierci zaczął się ukazywać i nadano mu imię Hraundrangi-Móri To on pomagał przy moich narodzinach.
Tiril milczała, delikatnie wierzchem dłoni gładziła Móriego po policzku.
– Móri…
– Tak?
– Spotkałam twego ojca. Ty także.
Po patrzył na nią zdziwiony.
– Twój duch opiekuńczy, mężczyzna. To był twój ojciec.
Móri podniósł głowę, zaskoczony oddychał ciężko.
– Tak, to by się mogło zgadzać. Ale skąd ty to wiesz?
– Opowiem ci kiedy indziej. Teraz ogarnął mnie taki błogi spokój, spróbujmy zasnąć.
– Dobrze. Pójdę do siebie.
Na chwilę przytrzymała jego dłoń.
– Dziękuję, Móri!
– To ja ci dziękuję, Tiril. To była najpiękniejsza chwila mojego życia. Czułem, że jestem tak blisko ciebie.
– Ja też o tym myślałam. Tak pięknie to przyjąłeś, Móri… Nie mów nic Erlingowi. On mógłby zniszczyć to, co łączy nas dwoje.
– Wiem. Nic mu nie powiemy. Dobranoc, najmilsza!
Pochylił się i ucałował ją w czoło. Ten pocałunek był o wiele piękniejszy niż ów ognisty, który Erling wcześniej wycisnął jej na wargach.
Tiril wydawało się, że od tamtej chwili upłynęło już wiele czasu. Tamto wydarzyło się w jej dzieciństwie.,Teraz była kobietą. Kobietą jednego mężczyzny. Niczyją inną.
Rozdział 21
Nazajutrz przy śniadaniu czekała ich niespodzianka. Zasiedli w jadalni, by rozkoszować się ostatnimi chwilami w luksusie, zanim znów przyjdzie im stawić czoło przeciwnościom losu. Nagle do ich stolika podeszła elegancka dama. Erling natychmiast się poderwał i podsunął jej krzesło. Przyjęła to z dostojną godnością.
Mogła być mniej więcej o rok starsza od Tiril Zaczęła mówić bez zbędnych wstępów:
– Pozwólcie, że się przedstawię. Jestem Catherine, baronówna, nazwisko nie jest ważne. Lubię, żeby plebejusze zwracali się do mnie „wielmożna pani” albo „jaśnie pani”, ale was nie będę do tego zmuszać. Wczoraj wieczorem przypadkiem podsłuchałam rozmowę dwóch mężczyzn. Przez okno usłyszałam, jak rozmawiają w męskim ustępie. Żeby nie przedłużać tej historii, powiem prosto z mostu: planowali na dzisiaj rano napad z ukrycia, w Krokkleiva. Zrozumiałam, że chodziło im o was. Wspominali o dziewczynie imieniem Tiril…
– Zgadza się, to ja – kiwnęła głową Tiril. – I prawdą jest, że mnie ścigają.
– Czy oni cię widzieli, pani? – spytał Erling przedstawiwszy uprzednio całą trójkę. Widać było, że panna Catherine bardzo mu się spodobała. Na pewno przez te długie nogi, pomyślała Tiril z goryczą.
– Widziałam ich tylko od tyłu, szli do koni. W oczy rzuciły mi się jedynie naprędce pocerowane spodnie.
– To oni – stwierdził Móri. – Dziękujemy za ostrzeżenie! Ale jak wobec tego dostaniemy się do Christianii?