Kobieta uśmiechnęła się.
– Mam swoje drogi. Jedźcie ze mną do domu, a stamtąd możemy wyruszyć dalej inną trasą.
Z wdzięcznością przystali na jej propozycję. Baronówna miała własny powóz i wkrótce wszyscy razem opuścili zajazd. Baronówna przewodziła, ale i tak Nero jak zwykle biegł pierwszy.
Tiril obawiała się nieco porannego spotkania z Mórim, ale on tylko czule się uśmiechnął, podkreślając, że łączy ich wspólna tajemnica, poza tym zachowywał się wobec niej tak jak zawsze. Tiril pocieszała się, że oboje otworzyli się przed sobą nawzajem, nie mógł więc myśleć o niej aż tak źle. Wyglądało zresztą na to, że jest przeciwnie, i bardzo ją to pokrzepiło.
Prędko zjechali z gościńca. Baronówna powiodła ich wąskimi dróżkami w głąb lasu, który tutaj, wokół jeziora Tyrifjord, rósł gęsto. Drożynka wysypana sosnowymi igłami prowadziła do niedużej chaty.
Chata to chyba zbyt proste słowo dla określenia domostwa baronówny, pomyślał Erling z uśmiechem zadowolenia. Przecież kryją się za nią pieniądze!
– Witajcie w moich skromnych progach – zapraszała dama. – Musimy trochę porozmawiać.
Gdy wkroczyli do chaty, doznali prawdziwego wstrząsu. Cóż to, na miłość boską, za przybytek! Z sufitu zwisały pęki suszonych ziół, wszędzie stały naczynia godne prawdziwej czarownicy, szafki skrywające najniezwyklejsze przedmioty.
– Zapraszam do świątyni Catherine, pierwszej czarownicy Norwegii. Jeśli potrzebna wam moja pomoc w walce z chorobą, kłopotami miłosnymi lub wrogami, jestem do waszej dyspozycji.
Tiril zobaczyła, ze Móri odwraca głowę. Z całych sił starał się powstrzymać od śmiechu. Ona sama także uważała sytuację za dość komiczną.
Erling jednak był zafascynowany.
– To ci dopiero! – rzekł z zachwytem. – Nie spodziewałem się tego, piękna baronówno.
– Jestem bardzo sławna – oświadczyła nieskromnie. Ludzie tłumnie się tu schodzą. Uzdrawiam ich, wróżę z kart, odczytuję ich losy z gwiazd. Ale siadajcie, proszę, mam pewną propozycję.
Tiril przesunęła zasuszoną głowę Indianina i wypchanego czarnego kota, który natychmiast przyciągnął uwagę Nera, i przycupnęła na brzeżku sofy.
Catherine spojrzała na nią.
– Nie sposób uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, którą widziałam wczoraj wieczorem. Teraz trudno nawet twierdzić, jakiej jesteś płci.
– Tak jest najlepiej – odparła Tiril. – Jedziemy z daleka.
Dokąd zmierzacie?
– Do Christianii.
– Ach, Christiania! Cudowne miasto! Mam tam do załatwienia parę spraw, nie lubię jednak podróżować sama. Wyruszę razem z wami.
Najwidoczniej nie brała pod uwagę, że ktoś mógłby się jej sprzeciwić.
– Bardzo mnie zainteresowaliście, wszyscy troje. I ten wielki, demoniczny pies. – Odwróciła się do Erlinga. – Słyszę, że ty, mój panie, pochodzisz z Bergen. Twój krnąbrny, wiecznie niezadowolony dialekt nie pozostawia co do tego najmniejszych wątpliwości. Widzę też, że Jesteś światowcem…
Erling skłonił się lekko. Zdumiony był, że ktoś mógł postrzegać jego dialekt jako płaczliwy, czy jak to tam ona powiedziała.
– Jestem kupcem.
– Bogatym jak krezus – uzupełniła Tiril.
– No, no, nie przesadzajmy – dobrodusznie uśmiechnął się Erling, ale jej słowa nie sprawiły mu przykrości.
– Jak miło – powiedziała Catherine. Wprost pożerała Erlinga oczyma spod ciężkich półprzymkniętych powiek.
– A co cię wiąże, panie, z tą tu Tiril?
– Zamierzałem poślubić jej siostrę, która niestety zmarła. Teraz więc opiekuję się Tiril. Jest sama, samiutka na świecie.
Baronówna przeniosła spojrzenie na dziewczynę. Tiril starała się nie patrzeć na ludzki szkielet wiszący na ścianie.
– No, z tego co widzę, nie tak całkiem sama – stwierdziła baronówna, która nawróciła się na magię. – Dwóch niezwykle interesujących i przystojnych mężczyzn i diabelski pies to wcale niemało!
Teraz przyjrzała się Móriemu.
– Ciebie, panie, nie potrafię jednak rozgryźć.
– O, to nie powinno być dla ciebie tru… – zaczęła Tiril, lecz Móri powstrzymał ją gestem.
– Pochodzę z Islandii – odparł uprzejmie, lecz z rezerwą.
– Hmmm – mruknęła Catherine. – Jest w tobie wiele demonizmu, panie. Wiele tłumionej zmysłowości, którą należałoby odkryć.
Spóźniłaś się o jeden dzień, pomyślała Tiril złośliwie, lecz właściwie nie miała nic przeciwko Catherine, trochę pompatycznej i zadufanej w sobie, lecz nie pozbawionej dobrego wychowania i poczucia humoru.
– Ale nie pochodzisz z tej samej warstwy społecznej co pozostałych dwoje. Nie, nie potrafię cię zrozumieć, Móri z Islandii. No, ale jeśli mamy podróżować razem, najwyższa pora zrezygnować ze wszystkich tytułów.
Nikt nie miał nic przeciwko temu. Rozmowa od razu stała się łatwiejsza.
– Co macie zamiar robić w Christianii? – dopytywała ssę pierwsza czarownica Norwegii. – Dlaczego ci dwaj mężczyźni was ścigają?
Erling zdradził tylko tyle, ile uznał za absolutnie konieczne.
– Szukacie więc akuszerki? Dobrze się składa, bo znam sporo ludzi w Christianii. Powinniśmy odnaleźć ją bez trudu, jeśli tylko uda mi się pociągnąć za właściwe sznurki…
Troje przyjaciół popatrzyło po sobie i uśmiechnęło się z zachwytem.
Nagle w drzwiach stanęła jakaś kobieta z maleńkim dzieckiem na ręku.
– Czy wielgachna pani byłaby tak łaskawa i zechciała obejrzeć jej nóżki? Ma taką dokuczliwą wysypkę…
– Wielmożna pani, do diabła ciężkiego, wielmożna pani! Właściwie nie mam czasu… – odparła Catherine z niesmakiem, dostrzegła jednak możliwość zabłyśnięcia przed gośćmi. – Dobrze, zaraz coś dostaniesz – powiedziała i wyszła do sąsiedniej izdebki.
Tiril pytająco popatrzyła na Móriego, lecz on tylko pokręcił głową.
Catherine wróciła.
– Masz tu kawałek słoniny, nacieraj nią nogi dziecka rano i wieczorem. A potem zrób okład z tego. To mieszanka alabastru, włosów szaleńca, srebrnego pyłu, metalu królewskiego i białego atramentu, polana oliwą. Bardzo skuteczne!
– O, serdeczne dzięki! Czy mogę zapłacić jajkami i mlekiem?
– W porządku – odparła Catherine wielkodusznie. – Ale nie teraz, bo dzisiaj wyjeżdżam. Możemy pomówić o tym później.
Móri miał minę dość sceptyczną.
– Zapomnij o jej sławie – szepnęła Tiril. – Myśl o dobru tego dziecka!
Kiwnął głową.
– Chwileczkę, Catherine – zaczął dyplomatycznie. – Powinnaś chyba obejrzeć tę wysypkę. Są przecież różne rodzaje.
– Owszem, ale mój środek zawsze jest skuteczny.
– Nie byłbym taki pewien. Pojawiła się nowa choroba skóry, prawdziwa zaraza. Musimy się przekonać, czy dziewczynka nie zapadła właśnie na nią. Przypadkiem sporo wiem o tej dolegliwości.
Catherine zawahała się przez moment, nie wyglądała na zadowoloną. W końcu wzruszyła ramionami.
– Pokaż mi jej nóżki – powiedziała. Dziewczynkę ułożono na kanapie, matka podciągnęła jej sukienkę. Tiril na widok nóżek dziecka odwróciła się z jękiem.
– Rzeczywiście wygląda to gorzej, niż myślałam – przyznała Catherine. – Czy to ta choroba, o której wspominałeś?
– Możliwe – skłamał Móri. – Sądzę, że słonina nie zadziała w tym przypadku najlepiej. Tiril, czy możesz przynieść moją sakwę?
Pomknęła do koni jak strzała, dumna, że właśnie jej zaufał.
Catherine popatrzyła w wyraziste oczy Móriego i ujrzała mroczną głębię, od której kręciło się w głowie. Musiała odwrócić wzrok.
– Jesteś balwierzem? Medykiem?
– Można tak powiedzieć – odparł Móri. Baronówna usiłowała go rozszyfrować, lecz bez skutku. Dlaczego jej zwykle uwodzicielskie sztuczki nie działają? Dlaczego nawet nie próbuje uwieść tego fascynującego mężczyzny? Co w nim takiego jest?