Po plecach przebiegł jej dreszcz.
– Uff, ktoś przeszedł po moim grobie…
Wiedziała, że zabrzmiało to niemądrze, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że nagle znalazła się na cmentarzu…
Tiril przyniosła sakwę, Móri wyjął z niej maść.
Co to takiego? – ostrym tonem spytała Catherine. – Nie możemy pozwolić, żeby dziecko…
Móri dał jej powąchać maść. Cofnęła się, ale już się nie wtrącała. Pozwoliła mu posmarować paskudne rany. Po ruchu warg zorientowała się, że coś szepcze, ale nie słyszała słów. I tak zresztą by ich nie zrozumiała, były to bowiem islandzkie zaklęcia.
Tego jednak Catherine nie mogła wiedzieć.
Kiedy stali pochyleni nad dzieckiem, galopem nadjechał ktoś na koniu. Jeździec zsunął się z grzbietu wierzchowca i padł na ziemię.
Erling i Tiril pomogli mu wejść do środka. Ręka przybysza, obwiązana czymś przypominającym koszulę, była czerwona, bo krew przesiąkła na wylot. Nie był widać obcy baronównie.
– Och, Olafie, co też się stało? Czy doprawdy wszyscy muszą przychodzić akurat dzisiaj, kiedy wybieram się do Christianii?
Zaciąłem się w rękę siekierą – tłumaczył mężczyzna z twarzą wykrzywioną bólem. – A jak już ma się uczoną osobę za sąsiada, to u niej szuka się pomocy.
Uczoną? Chyba nie w sztuce medycznej. Tak jednak najwyraźniej uważali sąsiedzi pierwszej czarownicy Norwegii.
Móri skończył zabiegi przy dziewczynce i pogłaskał małą po policzku. Potem odwrócił się do Catherine, odwijającej bandaż z rany mężczyzny.
– Tę ranę trzeba natychmiast zamknąć – oświadczył. – Potrafisz zaklinać krew?
– Oczywiście – odparła urażona. Uczyniła kilka tajemniczych gestów nad broczącą krwią raną i wymruczała:
Tiril słyszała, że Catherine na początku siarczyście przeklinała, wzywając imię diabła, przypuszczała, że to właśnie ma zatrzymać krew.
Jeśli podobnie postępował Móri, to nie chciała brać w tym udziału. Traktowała jego zaklęcia jako miłosierny uczynek, leczenie ludzi dla ich dobra. Mówił, że nie chce mieć nic wspólnego z czarną magią. Słyszała, jak wzywa Ojca, Syna i Ducha Świętego. Ale to…?
– Doskonale. Za godzinę albo dwie przestanie krwawic.
Wtedy krwawienie ustąpi samo z siebie, pomyślała Tiril. Spostrzegła, że przyjaciele uważają tak samo. Matka z dzieckiem została, nieczęsto wszak zdarza się obserwować czarownicę przy pracy. Dziewczynka sięgnęła po grzechotkę z wysuszonych kości, Tiril dyskretnie wyjęła ją z ręki małej.
Móri uważnie popatrzył na Catherine.
– To taka wielka rana, może znasz jeszcze jakieś inne zaklęcie? Dla pewności?
Normalnie baronówna nie pozwoliłaby nikomu wtrącać się w swe czarodziejskie praktyki, Móriemu jednak nie można się było sprzeciwiać, zwłaszcza wtedy, gdy tak patrzył spod wpółprzymkniętych powiek. Skinęła więc głową i zaczęła mówić:
– Zabraniam krwi płynąć, tak jak człowiekowi, który poświadczy nieprawdę na thingu, wzbroniony jest wstęp do Królestwa Niebieskiego. W imię Trójcy, Ojca i Syna I Ducha Świętego. Amen. Nie płyń, krwi, więcej, niż powinnaś.
Ostatnie zdanie wypowiedziała trzykrotnie.
– Wkrótce powinno zadziałać – orzekła zadowolona z siebie.
Krew jednak wciąż tryskała.
Móri się nie odzywał. Podszedł do mężczyzny i koniuszkami palców powiódł wzdłuż brzegów rany. Tiril widziała już przedtem, jak to robił, ale i teraz wydawało jej się to równie fascynujące.
Móri kilkakrotnie powtórzył zabieg, szepcząc coś ledwie słyszalnie, i wkrótce rana się zamknęła. Została po niej jedynie delikatna biała kreska.
Catherine zaniemówiła. Zrozumiała, że nie ma czym się chełpić w tym towarzystwie.
Wszyscy obecni zdumieni wpatrywali się w ręce uzdrowiciela, a Móri po prostu zabrał swoją sakwę i wyszedł.
Czarownica zwróciła się do Tiriclass="underline"
– Kim…? Czym on jest?
Tiril westchnęła. Nie wiedziała, ile prawdy Móri chce ujawnić.
– Czarnoksiężnikiem – wyjaśniła w końcu. – Obecnie najpotężniejszym na świecie.
Catherine ze zdumienia otworzyła szeroko kształtne usta.
– Czarnoksiężnikiem? – pisnęła cienkim głosem. – Nie sądziłam, że tacy jeszcze żyją! Owszem, we Francji, w zeszłym stuleciu i wcześniej! Ale u nas na północy były tylko czarownice. Ja jestem ostatnią! – Z dumą podniosła głowę. – A potem patrząc Tiril prosto w oczy dodała zaczepnie; – I jestem naprawdę dobra w tym co robię.
– Nie mam co do tego wątpliwości – odparła Tiril z powagą.
Baronówna zapomniała o niej.
– Czarnoksiężnik! Prawdziwy czarnoksiężnik! I piękny jak anioł… Nie…
– Jak anioł śmierci.- podpowiedziała Tiril.
– O, tak, to jedyne określenie. Och, gdyby tak dzielić z nim łoże! Mieć z nim dziecko. Dziecko jego i moje! Cóż to byłby za malec!
Zatopiła się w marzeniach.
Tiril poczuła się bardzo nieswojo.
Matka chorej dziewczynki uprzedziła Catherine, że sąsiadka wybiera się do niej z prośbą o wróżbę, czarownica zdecydowała więc, że muszą natychmiast wyjechać. Nie chciała zawracać sobie głowy banalnym wróżeniem teraz, kiedy trafili jej się dwaj baśniowo urodziwi mężczyźni, na których mogła wypróbowywać swe wdzięki. Nie powiedziała tego wprost, lecz Tiril bez trudu ją przejrzała.
Baronówna postanowiła zabrać powóz, a wszyscy byli zdania, że powinni w nim jechać Tiril i Nero, Nero, by mógł odpocząć, Tiril – by prześladowcy jej nie zobaczyli.
Na koźle zasiadł młody woźnica, chłopak ze wsi, który żywił bezgraniczny podziw dla czarownicy i z pewnością nie raz zdarzyło mu się ją pocałować. Catherine upierała się, by jechać konno, co najwyraźniej rzadko się jej zdarzało.
Często jednak odwracała się i zmarszczywszy czoło spoglądała za siebie, jakby się jej wydawało, że towarzyszy im ktoś jeszcze. Pozostali troje dobrze wiedzieli, co jest przyczyną jej niepokoju.
Tiril siedziała w mrocznym powozie razem z Nerem i obserwowała jadącą przodem trójkę. Baronówna w środku, po jej bokach Erling i Móri. Perlisty śmiech Catherine ostrymi nożami wbijał się w serce Tiril.
Myśli Tiril były, łagodnie mówiąc, niespokojne.
Cel podróży osiągnęli tak szybko, że sami byli tym zdziwieni.
Ledwie dwie godziny zajęło baronównie odnalezienie właściwej akuszerki.
Po kolei pytali wszystkie akuszerki, czy przed dziewiętnastu laty nie przyjęły dwóch porodów niemal jednocześnie. Znali datę urodzenia Tiril, co bardzo ułatwiało poszukiwania, tak samo jak informacja, że jedną z położnic była kobieta o nazwisku Dahl.
Pierwsze trzy próby zakończyły się niepowodzeniem.
Czwarta akuszerka okazała się bardzo wiekową matroną, lecz jak wielu starych ludzi doskonale pamiętała to, co wydarzyło się przed wielu laty.
Stali w przepełnionym wątpliwymi ozdobami salonie.
– Owszem, pamiętam panią Dahl. – Zniżyła głos do szeptu. – Tę drugą także. I zamianę dzieci. – Znów zaczęła mówić głośniej. – Pani Dahl straciła dziecko i bała się powiedzieć o tym swemu mężowi. Dostała córeczkę tej drugiej. Cieszyłam się, że mogę im obu pomóc. Ten drugi poród okryty był wielką tajemnicą. Tragiczna historia!