Выбрать главу

Ester przekazała dalej list Tiril do Erlinga. Opowiadając o tym, przestraszyła i jednocześnie ucieszyła dziewczynę.

– Syn sąsiada, kiedy u nich byłam, wspomniał, że w mieście Bergen, tęsknią za piękną córką konsula – oznajmiła.

– Musiało chodzić o Carlę – westchnęła Tiril. – Pomyśleć tylko, że ją pamiętają!

– Najwidoczniej nie chodziło o Carlę, co to, to nie. Może Carla chodziła do portu i rozmawiała z ludźmi? Wiele usłyszałam o pannie konsulównie, i to same tylko dobre słowa! Wszyscy wychwalali pod niebiosa zaginioną dziewczynę, wprost niedobrze się robiło na myśl o tym, jaka musiała być wspaniała.

Ester powiedziała to z kwaśną miną, żeby Tiril przypadkiem nie wpadła w samouwielbienie.

– Naprawdę? – cichutko szepnęła Tiril, kraśniejąc z zażenowania.

– Owszem, i wszyscy biedacy tęsknili za tą Tiril Dahl, bo przynosiła im jedzenie, ubranie i pieniądze, opiekowała się chorymi i niedołężnymi, a bezpańskie psy karmiła kotletami schabowymi.

– Wcale tego nie robiłam!

– No, no, już ja dobrze wiem, co z ciebie za jedna. Jak można tak chować światło pod statkiem!

Tiril nawet nie starała się poprawić dziwacznego wyrażenia przyjaciółki.

– Nie mówiłaś chyba nikomu o tym, że jestem tutaj?

– Aż taka głupia nie jestem. Taką bryłkę szczerego złota zatrzymam, oczywiście, dla siebie.

Tiril uśmiechnęła się.

– Nie można powiedzieć, żebyś się na mnie wzbogaciła!

– Owszem, wyobraź sobie, że tak – odparła Ester, z gniewem patrząc jej w oczy. – Mam najlepsze towarzystwo, o jakim może marzyć samotna i okropna baba. Tak to już jest.

Ester opowiadała jej czasami o swym wcześniejszym życiu. Urodziła się jako najmłodsza z rodzeństwa, odziedziczyła wyspę wraz z domem, łodzią i ogniskami, wychowała się na morzu i innego świata nie znała.

Sprawiała wrażenie zadowolonej z takiego życia. Jeśli czegoś jej brakowało – poczucia bliskości, czułości, miłości – i tak nigdy o tym nie wspominała. A Tiril nie chciała pytać. Były to sprawy zbyt intymne, a pytania mogły tylko zranić.

Potem nadciągnęły jesienne sztormy.

W Ester nagle jakby wstąpiło życie. Oczy lśniły jej niemal diabelskim blaskiem, wykazywała gorączkową aktywność, głównie w związku z ogniskami. Stos drewna na południowym krańcu wyspy palił się nieprzerwanie dzień i noc, ogień płonął tu w zaciszu, mógł też być podtrzymywany węglem drzewnym, nie musiały więc biegać nocą i do niego dokładać. Wielkiego ogniska na północnym brzegu nigdy nie zapalano. Ester mętnie wyjaśniała, że trzyma je w rezerwie; nie miała ochoty odpowiadać na podobne pytania. Ale oczy jej świeciły.

I tak wszystko, co mówiła, Tiril przyjmowała za dobrą monetę. Przynajmniej do tej nocy, kiedy poznała sens starego wyrażenia: „żniwa w szalejącej burzy”.

Rozdział 3

Erling Müller stał przy oknie w swoim gabinecie i spoglądał na port.

Jego myśli, jak zwykle, krążyły wokół Tiril. Szukał jej od tygodni, lecz dziewczyna jakby zapadła się pod ziemię.

Mimo wszystko jednak nie wierzył, że Tiril nie żyje, nie on jeden bowiem jej poszukiwał. Dwaj tajemniczy mężczyźni ostrożnie rozpytywali o nią wszędzie, także w jego biurze, oczywiście podczas jego nieobecności.

Westchnął ciężko. Upłynęło już tyle czasu…

Czuł się w pewnym sensie odpowiedzialny za Tiril. Nie miała przecież nikogo innego, kto by się o nią troszczył.

Móri był na Islandii i szukał tej przeklętej „Rödskinny”. Erling zarazem cieszył się i smucił, że nie ma go właśnie teraz w Bergen. Cieszył się, bo Móri był wszak groźnym rywalem w walce o względy Tiril, a martwił, ponieważ przydałaby mu się pomoc tajemniczego czarnoksiężnika w poszukiwaniach zaginionej.

Erling miał świadomość, że uczynił wszystko, co w jego mocy, aby pomóc Tiril. Osobiście dopilnował spraw związanych z pogrzebem jej przybranych rodziców. Była to nieprzyjemna uroczystość, wygłoszono wiele napuszonych mów o wspaniałości i wielkości konsula Dahla, o tym, ile znaczył dla miasta. Erling ledwie zdołał opanować gniew na wspomnienie dwóch młodych dziewcząt, których życie zrujnował Dahl.

Na cmentarzu, kiedy trumny składano do grobu, Erling dostrzegł dwóch mężczyzn, wyglądem odpowiadających opisowi złoczyńców, przekazanemu mu przez Tiril. Starszy z nich miał kozią bródkę, drugi był młodszy i właściwie niczym się nie wyróżniał. Stali daleko, w cieniu kościoła, a Erling nie mógł do nich podejść, bo nie chciał przerywać mowy pastora. Później zniknęli mu z oczu; z pewnością szukali Tiril na pogrzebie.

Erling udał się do wójta i opowiedział mu o mężczyznach, twierdząc, że to oni zamordowali konsula i jego żonę, usiłowali też zabić Tiril.

– To nonsens! – zaoponował wójt. – Wiemy przecież, że zrobił to jakiś człowiek znający się na czarach, wyglądający jak śmierć we własnej osobie.

– To absolutnie niemożliwe – zapewnił go Erling tak przygnębiony, że wójt wreszcie mu uwierzył. – Czarnoksiężnik był przyjacielem Tiril i jej jedyną ochroną przez pewien czas, kiedy konsul ją napastował.

Wójt zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat, chociaż z początku głęboko urażony zawołał, że nie wolno źle mówić o zmarłych. Erling wyjaśnił mu więc, co wie o całej sprawie, która, jego zdaniem, miała związek z Tiril i jej prawdziwym pochodzeniem.

– No cóż, i tak musimy dopaść tego czarnoksiężnika – mruknął wójt. – Nie może chodzić wolno i straszyć ludzi do szaleństwa.

– O nim można zapomnieć. Nie ma go już w Norwegii.

– Ach, tak? Wobec tego chcę poznać całą historię sióstr Dahl!

– Chętnie ją opowiem. Bardzo będę sobie cenił współpracę z panem, bo trzymam stronę Tiril, lecz jestem, trzeba przyznać, dość w tym osamotniony. Tych dwóch mężczyzn, z których jeden nosi imię Georg, najchętniej zobaczyłbym za kratkami, i to jak najprędzej.

Erling przedstawił wójtowi zawiłe układy rodzinne Dahlów. Pani Dahl poślubiła żołnierza i miała z nim córkę, Carlę. Po śmierci owego żołnierza powtórnie wyszła za mąż, za Dahla. Ich dziecko zmarło podczas porodu. Tak się złożyło, że akuszerka właśnie wtedy miała u siebie noworodka, który przyszedł na świat w najgłębszej tajemnicy. Tym dzieckiem była Tiril. Dahlowie wzięli ją do siebie i przez te wszystkie lata dostawali pieniądze od nieznanej matki dziewczynki. Dahl otrzymał tytuł konsula, ich sytuacja materialna znacznie się poprawiła.

– Do tej pory wszystko toczyło się w miarę gładko – ciągnął Erling. – Potem jednak Dahl zaczął napastować małą Carlę, księżniczkę z bajki.

– Tak, Carla rzeczywiście była czarującym, wprost uroczym dzieckiem – pokiwał głową wójt, ale już następne słowa zdradziły, jak kiepsko zna się na ludziach. – Natomiast jeśli chodzi o tę drugą, to nie była powodem do dumy.

Twarz Erlinga spochmurniała.

– Moim zdaniem, z kogo jak z kogo, ale z Tiril można być naprawdę dumnym. Dajmy jednak temu spokój. Z tego, co mi mówiła, konsul zaczął wykorzystywać Carlę bardzo wcześnie. Tiril nie potrafiła ustalić dokładnie, przypuszczała jednak, że zaczął, kiedy siostra miała sześć lat.

– Do kroćset! – wykrzyknął wójt z oburzeniem. – I pomyśleć, że utrzymywało się kontakty z takim łajdakiem!

– Przypuszczam, że Carla bardzo chciała mnie poślubić – rzekł Erling, utkwiwszy wzrok gdzieś w niezmierzonej dali. – Tiril o tym wspominała. Ale jak można wyjść za mąż z takim obciążeniem jak Carli? Rozumiem, że to popchnęło ją do samobójstwa.

– Hm – mruknął wójt, pobielały na twarzy.