Erling ledwie śmiał spojrzeć.
Nie wypada może mówić, ale na widok napuchniętego trupa obaj odetchnęli z ulgą.
Ubrane w czerń obrzmiałe zwłoki zdecydowanie nie były ciałem Tiril.
– To musi być on – mruknął Erling. – Człowiek, którego szukamy.
– Z pewnością. – Wójt podszedł o kilka kroków bliżej. – Długo leżał w morzu.
– Tak, tak, a w takich okolicznościach nie wygląda się apetycznie. Ale oto utraciliśmy źródło informacji.
– I tak, i nie. Teraz mam prawo przeszukać jego tak zwane archiwum. Czy zechce pan towarzyszyć mi przy przeglądaniu tych papierów? Nie mogłem się do tego zabrać, dopóki traktowano go jako zaginionego. Ale teraz?
– Oczywiście! Być może uda nam się znaleźć coś, co naprowadzi nas na ślad, kim naprawdę była Tiril. To znaczy, kim jest! Ale, och! Proszę spojrzeć na szyję tego człowieka!
– Już to zauważyłem. Ma poderżnięte gardło. Nic dziwnego, że tak okropnie wygląda. Gdy wrzucono go do wody, miał w sobie niewiele krwi. No cóż, zajmę się najpierw tym, a potem może się spotkamy, powiedzmy za dwie godziny?
Erling przygnębiony odwrócił się od odrażającego widoku.
– Zaczekam u siebie w biurze.
Odszedł, a wójt przystąpił do wypełniania swych nieprzyjemnych obowiązków.
Tajne archiwum lichwiarza okazało się nie uporządkowanym zbiorem pokrętnych dokumentów. Wójt od czasu do czasu wydawał okrzyki zdumienia: „To ci dopiero, i on tutaj jest? I ten także? Najwidoczniej miał jakieś swoje ciemne sprawki. Jakaś dama… Wpadła w finansowe tarapaty. Ojoj! To by było coś dla miejscowych plotkarek! A tu mamy samego… No, trzeba trzymać język za zębami. Temu łajdakowi udało się pochwycić w sieci wielu zacnych obywateli i obywatelek naszego miasta.
Wreszcie stwierdził:
– I cóż za horrendalny procent! Nic dziwnego, że musiał pożegnać się z życiem!
– To chyba jasne, kto go zamordował – odparł Erling. – Czy znalazł pan coś na temat konsula Dahla?
– Na razie jeszcze nie. Zaraz, zaraz, dawno coś powinno mi wpaść w ręce, bo przecież „d”" to jedna z pierwszych liter, ja tymczasem dotarłem już do „m”. Trzeba się cofnąć.
O Dahlu nic nie było.
– Może pod jakąś inną literą? – sugerował Erling. – Coś mogło zostać zapisane pod prawdziwym nazwiskiem Tiril.
– A jak ono brzmi?
Erling westchnął.
– Tego nie wiem. Ale szukajmy dalej.
To było długie popołudnie. Odkryli wiele brudów: sprawy, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego, dowody kłopotów finansowych ludzi, w których wypłacalność nikt nie śmiał wątpić, listy z pogróżkami napisane przez tych, którym pozostała jedynie pozłacana fasada. Erling był naprawdę wstrząśnięty marną sytuacją finansową części swych najlepszych nawet klientów. W archiwum znalazły się listy kobiet błagających o zwrot zastawu, małżonków stopniowo nabierających podejrzeń, listy mokre od łez, listy pozwalające wyjaśnić dotąd nie zrozumiałe samobójstwa…
Ten lichwiarz zasłużył sobie na śmierć, obaj byli co do tego zgodni, kiedy, zakurzeni i brudni, musieli się wreszcie poddać.
Przejrzeli wszystkie papiery, lecz o konsulu Dahlu ani o Tiril nie było tam ani jednej wzmianki.
– Jakiś ślad musiał tu zostać – upierał się Erling.
– Ale czyż Tiril nie mówiła, że konsul zdołał zapłacić wszystko, co był winien temu łajdakowi?
– Owszem, ale nie wyobrażam sobie, żeby lichwiarz wyrzucił cokolwiek, co mogłoby mu się przydać w przyszłości.
– Wobec tego pozostaje jedno wytłumaczenie: ktoś się tu włamał i skradł papiery.
Erling pokiwał głową.
– W każdym razie wiemy, że konsul Dahl wierzył, iż sam może się posłużyć szantażem wobec matki Tiril lub kogoś występującego w jej imieniu. Pewnie wyszkolił się u tego oszusta. Ale Dahl nie powinien był się o to nigdy pokusić.
– To prawda. Mieszanie uczuć z pieniędzmi to niebezpieczna gra. A teraz proponuję rozmówić się z tym urzędniczyną.
Urzędnik, obraz nędzy i rozpaczy, siedział przerażony w głównym kantorze. Włamanie? Nie… Chociaż… Jesienią… Musiał przecież wymienić zamek w drzwiach, bo klucz tak trudno było wsunąć do dziurki. Ale czy to można nazwać włamaniem?
– Może pan być pewien, że ktoś przybył tu w niecnych zamiarach i uszkodził przy tym zamek. No cóż, nic tu po nas.
Następnego dnia Erling dokonał w swym biurze odkrycia, które nim do głębi wstrząsnęło.
Szukał właśnie jakichś dokumentów w jednej z szaf, gdy na najniższej półce spostrzegł nieduży, zwinięty w rolkę kawałek kory brzozowej.
– Co to jest? – zwrócił się do siostry, która często bywała w kantorze, ponieważ pomagała mu w rachunkach.
– Co takiego? Ach, o to ci chodzi. Co to może być? Pozwól mi się zastanowić! Już wiem, przyniósł to jakiś chłopak, prostak najgorszego rodzaju. Powiedział, że to dla ciebie. To, oczywiście, od którejś z twoich licznych wielbicielek. Położyłam to tam, bo nie chciałam tego ani wyrzucać, ani też zawracać ci głowy natrętnym plebejuszem.
Erling zdążył już odwiązać rzemyk otaczający zwój kory i usiłował go teraz rozprostować. Kora ze starości wyschła i zesztywniała.
– Coś tu napisane, ale prawie nieczytelne…
Z wzbierającym przerażeniem, pomieszanym z radością i gniewem, przeczytał:
Miewam się dobrze, lecz boję się wracać do domu. Nie szukaj mnie, tylko daj znać, co się tam dzieje. Przyjadę, kiedy powiadomisz mnie, że jestem bezpieczna. Wybacz mi moje zniknięcie. Nie mogłam postąpić inaczej.
Tiril.
Erling o mało nie rozpłakał się z rozpaczy.
– Mów! Czy chłopiec prosił o odpowiedź?
– Co takiego? Tak, prosił, ale jak już mówiłam: nie chciałam ci zawracać głowy takimi głupstwami. Wrócił zresztą kilka tygodni później, ale wtedy wyrzuciłam go za drzwi. Kiedyś trzeba w końcu położyć kres takiej natarczywości! Ależ, co się z tobą dzieje?
Nigdy jeszcze nie widziała brata tak rozgniewanego.
– Christine – wyszeptał zdrętwiałymi ustami ze łzami w oczach. – Czy wiesz, coś ty zrobiła? To był list od Tiril!
– Czy to źle? Teraz przynajmniej wiesz, że ona żyje.
– Owszem, ale gdzie jest? I czy żyje jeszcze teraz? Kiedy chłopiec był tu ostatnio? Myślisz, że jeszcze wróci?
– Chy-chyba nie, mógł się przestraszyć – wyjąkała Christine. – Byłam wobec niego dość surowa.
Erling poderwał się rozzłoszczony.
– Jak mogłaś postąpić tak bezmyślnie? Czy ktoś inny widział chłopaka?
– Skąd mam to wiedzieć po tak długim czasie? Erlingu, przepraszam, jeśli uczyniłam coś nie po twojej myśli, ale chciałam tylko twojego…
Nie słuchał dłużej, już wybiegł, by wypytać pracowników. Poruszał się prawie na oślep, bo łzy zalały mu oczy.
Móri, powtarzał sobie w duchu, Móri, powinieneś tu być, tak cię potrzebuję. 0, dlaczego przyczyniłem się do tego, byś opuścił Norwegię?
Erling zdawał sobie jednak sprawę, że to nie on popchnął Móriego do wyjazdu. Móri sam był zdecydowany jechać, by odszukać osławioną „Rödskinnę”.
Christine zrezygnowana spoglądała za bratem. Nie mogła go zrozumieć. Przystojniejszego mężczyzny próżno by szukać ze świecą w całym Bergen. Wysoki, postawny, zawsze elegancko ubrany. Jasne włosy lokami spływały aż do ramion, ciemnoniebieskie, budzące zaufanie oczy przyda- wały uroku szlachetnej twarzy. Sympatyczny, życzliwy i dobry. Bogaty młody człowiek, posiadający władzę, którą z latami mógł jedynie pomnażać.
Erling miał naprawdę wszystko, czego można sobie życzyć. A gonił za jakimś zerem, za tą Tiril Dahl, która nigdy nie zdobyła.liczącej się pozycji w towarzystwie. Na cóż mu ona? Przedtem miał zamiar poślubić Carlę, siostrę Tiril. To jeszcze dało się zrozumieć. Carla bowiem była czarującą, śliczną i uległą dziewczyną. Ale Tiril?