Zatrzymał się przy ich stoliku. Siedziały tam cztery dziewczyny. A może pięć, a nawet sześć. Trudno powiedzieć. Zdawały się z sobą zlewać w niewyraźną plątaninę włosów, czarnej szminki, szponów godnych zbrodniczego doktora Fu Mandżu, kolczyków, kółek w nosie, papierosowego dymu, za obcisłych topów wiązanych na szyi, nagich brzuchów i gumy balonowej.
Pierwsze podniosło wzrok dziewczę siedzące w środku, z fryzurą jak Elsa Lancaster w Narzeczonej Frankensteina i z podobną do psiej, nabijaną ćwiekami obrożą na szyi. Inne poszły za jej przykładem.
– Siemka – powitała go Elsa.
Myron użył najsympatyczniejszego z krzywych uśmiechów, typu Harrison Ford w Odnaleźć siebie.
– Pozwolicie, że zadam wam kilka pytań? – zagadnął.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia. Poczuł, że się czerwieni, choć nie wiedział dlaczego. Stuknęły się łokciami. Żadna nie odpowiedziała.
– Długo tutaj siedzicie?
– To jakaś ankieta w sprawie galerii?
– Nie – zaprzeczył.
– Gitnie. Bo te ankiety to fajans, co nie?
– Aha.
– Z takimi to: „Spadaj na drzewo, Poliestrowe Sztany, bo wezmę na glany”.
– Aha – powtórzył Myron i spytał: – Pamiętacie, jak długo tu siedzicie?
– Ja nie. A ty, Amber?
– Do Szpary żeśmy przyszły o czwartej, tak?
– No, do Szpary. Superwyprzedaż.
– Ekstra. Fajną bluzkę kupiłaś, Trish.
– Normalnie ful wypas, co nie, Mindy?
– Dokładnie. Ekstra.
– Dochodzi ósma – powiedział Myron. – Siedzicie tu od godziny?
– Wszyscy w domu? Lekutko.
– Bo to jest nasze miejsce, no nie?
– Normalnie tutaj nikt prócz nas nie siada.
– Raz tylko chciały nam się wciąć wredne fajansiary.
– Ale więcej się nie pokazały.
Zamilkły, utkwiwszy oczy w Myronie. Domyślił się, że odpowiedź na jego poprzednie pytanie brzmi „tak”, więc zaryzykował następne.
– Widziałyście, żeby ktoś korzystał z tego automatu?
– A pan co, z policji?
– Co ty!
– W życiu.
– I jeszcze dłużej.
– Za fajny na policjanta.
– Taaa? A Jimmy Smits nie jest fajny?
– W telewizji, głupia pipo! Nie w życiu! W prawdziwym życiu nie ma fajnych glin!
– No, a Brad? Nie jest w pytę fajny? Normalnie się w nim bujasz, sieroto.
– No, co ty! A poza tym nie jest gliną, tylko ochroniarzem w sklepie Florsheima.
– Ale jest po byku.
– Zadziabisty.
– Ekstrakoleś!
– Leci na Shari.
– Fuuuj! Shari?!
– Nie cierpię jej, kurde!
– Ja też. Gdzie ona się obsprawią? W butiku Dziwki To My?
– Dokładnie.
– „Halo, Telepogotowie Adidas? Mówi Shari”.
Zachichotały.
Myron rozejrzał się za tłumaczem.
– Nie jestem z policji – powiedział.
– A nie mówiłam?
– Fanzolisz.
– Ale mam bardzo ważną sprawę. Sprawę życia i śmierci. Muszę wiedzieć, czy przed trzema kwadransami ktoś dzwonił z tego automatu, tego z prawej. Pamiętacie?
– Chwila! – Dziewczę imieniem Amber odstawiło krzesło. – Odsuńcie się, siory, bo zaraz puszczę pawia jak stąd do Alaski.
– Wyglądał jak Klaun Paskuda z Simpsonów.
– Groza!
– Totalna groza!
– Dokładnie!
– Puścił oko do Amber!
– Co ty!
– Dokładnie. Fuuuj!
– Pośpieszny do Rygi!
– Ale ta zdzira Shari by mu obciągnęła.
– Co najmniej.
Zachichotały.
– Widziałyście kogoś?
– Straszny luj!
– Totalna paskuda!
– Taki „Te, pierzesz se kiedyś pióra?”.
– Taki „Te, kradniesz kolońską w stacji paliw?”.
Znów zachichotały.
– Możecie go opisać? – poprosił Myron.
– Dżinsy normalnie z dyskontu.
– Robocze glany. Na pewno nie timberlandy.
– Zgrywał wielkiego skina, no nie?
– Zgrywał skina?
– A jak, glaca, syfiasta broda. I ten taki tatuaż na łapie.
– Jaki?
– No ten, wie pan. – Dziewczyna nakreśliła coś palcem w powietrzu. – Taki porąbany krzyż, z dawnych czasów.
– Masz na myśli swastykę?
– Jak ją zwał, tak zwał. Wyglądam na studentkę historii?
– A ile normalnie miał lat? – spytał Myron. Powiedział „normalnie”! Groziło mu, że jeżeli zabawi tu trochę dłużej, w końcu sobie coś przekłuje. Dokładnie.
– Stary.
– Zgredzisko.
– Co najmniej dwadzieścia.
– Wzrost? – spytał Myron. – Waga?
– Metr osiemdziesiąt.
– No, metr osiemdziesiąt, co nie?
– Kościsty.
– Żeby tylko.
– Normalnie zero tyłka.
– Decha.
– Był ktoś z nim?
– Co pan!
– Z nim?!
– W życiu!
– Kto by chciał chodzić z takim lujem?
– Był przy tym automacie z pół godziny.
– Napalił się na Mindy.
– Wcale że nie!
– Momencik. Był tam pół godziny? – spytał Myron.
– Tak długo to nie.
– Ale dłuższy czas.
– Z piętnaście minut. Amber zawsze, kurde, przesadza.
– Zejdź ze mnie, Trish, dobra?! Daj se siana!
– Coś jeszcze? – spytał Myron.
– Pager.
– Racja, pager. Kto by w ogóle chciał dzwonić do takiego luja!
– Trzymał go przy słuchawce.
Pewnie nie był to pager. Prędzej minimagnetofon – tłumaczyłoby to krzyk w słuchawce. Albo zmieniacz głosu. Zmieniacze też były niewielkie.
Myron podziękował dziewczętom i wręczył im wizytówki z numerem swojej komórki. Jedna z nich przeczytała ją i zrobiła minę.
– Pan ma na imię Myron? Powaga? – spytała.
– Tak.
Wszystkie zamarły i wpatrzyły się w niego.
– Wiem, wiem. Jest ekstrafajansiarskie – dodał. Kiedy wracał do samochodu, dopadła go dręcząca myśl.
Porywacz wspomniał przez telefon o „żółtej dziwce”. Skądś wiedział, że Esme Fong przyjechała do Coldrenów. Pytanie skąd?
Nasuwały się dwie możliwości. Pierwsza: w domu był podsłuch.
Nieprawdopodobne. Gdyby rezydencja Coldrenów była na podsłuchu lub pod innym elektronicznym dozorem, porywacz wiedziałby również o jego zaangażowaniu w sprawę.
Druga: któryś z porywaczy śledził dom.
Takie wyjaśnienie wydawało się najlogiczniejsze. Myron zastanawiał się chwilę. Jeśli ktoś obserwował dom zaledwie przed godziną, przypuszczalnie nadal ukrywał się za jakimś drzewem lub krzakiem. Gdyby go niepostrzeżenie wypatrzył, mógł jego tropem dotrzeć do Chada Coldrena.
Warto było zaryzykować?
A jak, dokładnie.
Rozdział 9
Znów podał nazwisko Wina i zajechał na parking w Merion. Rozejrzał się, lecz nie dostrzegł jaguara przyjaciela. Po zaparkowaniu sprawdził, czy nie ma strażników. Nie było żadnego. Wszyscy pilnowali wjazdu. Ułatwiało to sprawę.
Przestąpił białą linę odgradzającą widzów od graczy i ruszył przez pole golfowe. Zapadł zmrok, ale światła w domach po drugiej stronie drogi wystarczająco oświetlały murawę. Wbrew swej sławie Merion było małym polem. Oddzielona dwoma torami od parkingu, Golf House Road znajdowała się niecałe sto metrów dalej.