Выбрать главу

– Więc nie będzie odszkodowania.

– Tak. Jeśli Rennartowie mieli wspólnotę majątkową, jego żona nie ma potrzeby przyśpieszać sprawy.

Myron skinął głową. Logiczne. Pozostała wszakże jedna dokuczliwa wątpliwość.

– Napijesz się czegoś? – spytał.

Odmówiła, kręcąc głową.

– Zaraz wrócę.

Myron wziął puszkę yoo-hoo. Win zadbał, żeby w namiocie Locke-Horne’ów nie zabrakło tego napoju. Monitor telewizyjny w górnym rogu namiotu pokazywał aktualną tablicę wyników. Jack zaliczył przed chwilą piętnasty dołek. Zgodnie z wyznaczoną normą. Tak samo Crispin. Wyglądało więc na to, że jeśli Jack się raptem nie załamie, jutrzejszą finałową rundę zacznie z wielką przewagą.

– Możemy porozmawiać? – spytała Esperanza, kiedy przy niej usiadł.

– Wal.

– Chodzi o moje studia prawnicze.

– Dobrze.

– Unikałeś tego tematu – wypomniała.

– O czym ty mówisz? Przecież to ja chcę pójść na rozdanie dyplomów, pamiętasz?

– Ja nie o tym. – Zaczęła międlić w palcach papierowe opakowanie słomki. – Mówię o tym, co stanie się po dyplomie. Wkrótce będę dyplomowaną prawniczką. Moja rola w agencji powinna się zmienić.

– Zgadzam się. Myron skinął głową.

– Po pierwsze, chcę mieć własny pokój.

– Nie mamy tyle miejsca.

– Salka konferencyjna jest za duża – odparła. – Można obciąć trochę z niej, trochę z recepcji. Nie będzie wielki, ale wystarczy.

Myron wolno skinął głową.

– Rozważymy takie rozwiązanie.

– To dla mnie ważne, Myron.

– Dobrze, to jest do zrobienia.

– Po drugie, nie chcę podwyżki.

– Nie?

– Nie.

– Dziwna metoda negocjacji, ale sugestywna. Choćbym nie wiem jak bardzo chciał ci dać podwyżkę, nie dostaniesz złamanego centa. Poddaję się.

– Znów to robisz, Myron.

– Co?

– Żartujesz sobie, kiedy ja mówię poważnie. Nie lubisz zmian. Wiem o tym. Właśnie dlatego do niedawna mieszkałeś z rodzicami. I wciąż chodzisz z Jessicą, choć powinieneś o niej zapomnieć dawno temu.

– Zrób coś dla mnie – odparł ze znużeniem. – Oszczędź mi tych amatorskich analiz.

– Ja tylko stwierdzam fakty. Nie lubisz zmian.

– A kto lubi zmiany? Kocham Jessicę. Dobrze wiesz.

– Tak, tak, kochasz ją – potwierdziła z lekceważeniem. – Masz rację, nie powinnam poruszać tego tematu.

– To dobrze. Skończyliśmy?

– Nie. – Esperanza przestała bawić się opakowaniem słomki, skrzyżowała nogi i splotła ręce na kolanach. – Ta rozmowa nie jest dla mnie łatwa.

– Chcesz o tym pogadać innym razem?

Przewróciła oczami.

– Nie, nie chcę o tym pogadać innym razem. Chcę, żebyś mnie wysłuchał. Wysłuchał naprawdę.

Myron nie odpowiedział, pochylił się do przodu.

– Nie żądam podwyżki, bo nie chcę pracować dla nikogo. Mój ojciec tyrał całe życie, wysługując się różnym durniom, a matka sprzątała cudze domy. – Esperanza przełknęła ślinę i wzięła oddech. – Nie myślę podzielić ich losu. Nie chcę dłużej pracować dla nikogo.

– W tym i dla mnie?

– Powiedziałam: dla nikogo. – Pokręciła głową. – Chryste, ty czasem po prostu nie słuchasz.

Myron otworzył usta i na chwilę je zamknął.

– W takim razie nie rozumiem, do czego zmierzasz.

– Chcę być współwłaścicielką – oświadczyła.

Zrobił zdziwioną minę.

– Współwłaścicielką RepSport MB?

– Nie, skądże, AT amp;T. Jasne, że MB!

– Ale agencja nazywa się MB. M jak Myron. B jak Bolitar. A ty się nazywasz Esperanza Diaz. Nie mogę zmienić jej nazwy na MBED. Jak to brzmi?

Spojrzała mu prosto w oczy.

– Znowu to robisz – powiedziała. – A ja chcę z tobą porozmawiać poważnie.

– Akurat teraz? Akurat w chwili, gdy oberwałem w łeb łyżką do opon…

– W ramię.

– Wszystko jedno. Przecież wiesz, ile dla mnie znaczysz…

– Nie chodzi o naszą przyjaźń – weszła mu w słowo. – W tej chwili nie obchodzi mnie, ile dla ciebie znaczę. Obchodzi mnie za to, ile znaczę dla RepSport MB.

– Dla MB znaczysz wiele. Strasznie dużo. Zamilkł.

– Ale?

– Ale nic. Po prostu mnie zaskoczyłaś. Dopiero co napadł mnie gang neofaszystów. Wiesz, jak to wpływa na psychikę kogoś mojego pochodzenia? Poza tym staram się rozwiązać sprawę ewentualnego porwania. Wiem, że zmiany są konieczne. Planowałem zwiększyć zakres twoich obowiązków, powierzyć ci więcej spraw do negocjacji, wynająć kogoś nowego. Ale partnerstwo… to całkiem inna para gumiaków.

– To znaczy? – spytała nieustępliwie.

– To znaczy, że chciałbym to przemyśleć. Jak wyobrażasz sobie nasze partnerstwo? Ile chcesz procent? Chcesz się wkupić, odpracować wkład czy jak? Takie rzeczy wymagają uzgodnienia, a w tej chwili nie ma na to czasu.

– Dobrze. – Esperanza wstała. – Pokręcę się po holu dla graczy. Może uda mi się nawiązać rozmowę z którąś z żon.

– Dobry pomysł.

– Na razie.

Odwróciła się, żeby odejść.

– Esperanza? Spojrzała na niego.

– Nie gniewasz się na mnie, co?

– Nie gniewam.

– Coś wymyślimy – powiedział.

Skinęła głową.

– Dobrze.

– Nie zapomnij. Godzinę po zawodach spotykamy się z Tadem Crispinem. Przy sklepie z akcesoriami.

– Chcesz, żebym przy tym była?

– Tak.

Wzruszyła ramionami.

– W porządku.

Myron usiadł wygodniej, przyglądając się jej, jak odchodzi. Pięknie. Tylko tego mu brakowało – najlepszej przyjaciółki na świecie jako partnerki w interesach. To nigdy nie wypalało. Pieniądze psuły przyjaźnie – był to jeden z życiowych pewników. Próbowali spółki jego ojciec i stryj, trudno o bliższych sobie ludzi, a wynikła z tego katastrofa. Tata w końcu odkupił udziały stryjka Morrisa, ale bracia nie odzywali się potem do siebie przez cztery lata. On i Win, zachowując wspólne zainteresowania i cele, pilnie przestrzegali odrębności interesów. Zdawało to egzamin, bo nie mieszali się nawzajem do swoich spraw i nie dzielili pieniędzmi. Z Esperanzą wszystko układało się znakomicie, dlatego że łączył ich stosunek szef-podwładna. Ściśle określone role. Niemniej dobrze rozumiał, że należy dać jej taką szansę. Zasłużyła sobie na nią. Była nie tylko bardzo ważną pracownicą agencji. Była jej częścią.

Co robić?

Usadowił się w fotelu i napił yoo-hoo, czekając na jakiś pomysł. Na szczęście nie musiał długo myśleć, bo ktoś klepnął go w ramię.

Rozdział 17

– Witam.

Odwrócił się i ujrzał Lindę Coldren. W małej chustce na głowie i w ciemnych okularach przeciwsłonecznych. Jak Greta Garbo w roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym. Otworzyła torebkę.

– Mam przez nią łączność z telefonem w domu – szepnęła, wskazując na komórkę w torebce.

– Mogę się przysiąść?

– Proszę.

Usiadła naprzeciwko. Duże okulary nie były w stanie ukryć zaczerwienienia wokół oczu. Nos też miała podrażniony od obfitości chusteczek ligninowych.