Wzięła głęboki oddech. Potem drugi.
– Jack Coldren poinformował mnie, że zabiera Wina na lekcję golfa. Nie zabrał. A może skończyli znacznie wcześniej, niż się spodziewałam. W każdym razie nie było go z Winem. Z Winem był ojciec. Z jakiegoś powodu Win i jego ojciec zaszli do stajni. Byłam tam. Nie sama. A konkretnie z instruktorem, który uczył Wina jeździć konno.
Urwała. Myron czekał.
– Mam tłumaczyć, co się stało?
Pokręcił przecząco głową.
– Żadne dziecko nie powinno widzieć tego, co wtedy zobaczył Win. A co gorsza, na pewno nie miny własnego ojca.
Myrona zaszczypały oczy.
– Na tym oczywiście się nie skończyło. Nie chcę wchodzić w szczegóły. W każdym razie Win się więcej do mnie nie odezwał. Nigdy również nie wybaczył ojcu. Tak, własnemu ojcu. Myśli pan, że nienawidzi tylko mnie, a kocha Windsora Drugiego. Nieprawda. Jego też obwinia. Uważa, że jest słaby, bo do tego dopuścił. Kompletna bzdura, ale co poradzić.
Myron potrząsnął głową. Nie chciał tego dłużej słuchać. Pragnął uciec i odnaleźć Wina. Przytulić go, potrząsnąć nim, sprawić, żeby o tym zapomniał. Zauważył, z jaką zagubioną miną przyjaciel patrzył wczoraj rano na stajnie.
Mój Boże. Win.
– Dlaczego pani mi to wszystko mówi? – spytał nadspodziewanie ostrym tonem.
– Ponieważ umieram – odparła.
Oparł się bezwładnie o samochód. Znów poczuł, jak mu pęka serce.
– Jeszcze raz wyrażę się wprost – dodała nazbyt spokojnym głosem. – Nowotwór dotarł do wątroby. Ma jedenaście centymetrów. Od niesprawnych nerek i wątroby puchnie mi brzuch. – To wyjaśniało jej strój: za dużą koszulę wyłożoną na obszerne spodnie. – Zostały mi nie tyle miesiące, co tygodnie. A być może mniej.
– Są na to terapie – rzekł bez przekonania. – Zabiegi. Zbyła go, kręcąc głową.
– Nie jestem głupia. Nie mam złudzeń co do wzruszającego pogodzenia się z synem. Nie dojdzie do tego. Znam Wina. Ale martwi mnie jeszcze coś. Kiedy umrę, on nie wypłacze się z przeszłości. Już z nią zostanie. Nie wiem, co Win zrobi w tej sytuacji. Pewnie nic. Chcę jednak, żeby wiedział, żeby zadecydował. To jego ostatnia szansa. Bardzo wątpię, czy z niej skorzysta. Choć powinien.
Po tych słowach odwróciła się i odeszła. Myron patrzył za nią. Gdy zniknęła mu z oczu, złapał taksówkę. Usiadł z tyłu.
– Dokąd, chłopie?
Podał taksówkarzowi adres Esme Fong, rozsiadł się wygodnie i wpatrzył tępo w okno. W zamazane, ciche miasto przesuwające się za szybą.
Rozdział 30
Kiedy uznał, że nie zdradzi się tonem głosu, zadzwonił z komórki do Wina.
– Koszmarna sprawa z tym Jackiem – rzekł Win po krótkim przywitaniu.
– Podobno się przyjaźniliście.
Win odchrząknął.
– Myron?
– Co?
– O niczym nie masz pojęcia. Pamiętaj. Tak było.
– Zjemy dziś razem kolację?
– Oczywiście – odparł Win po chwili.
– W domu gościnnym. Wpół do siódmej.
– Dobrze.
Win rozłączył się. Myron spróbował o nim nie myśleć. Miał pilniejsze zmartwienia.
Esme Fong spacerowała po chodniku przed wejściem do hotelu Omni na rogu Chestnut Street i Czwartej Ulicy. Biały kostium, białe pończochy, zabójcze nogi. Nerwowo ściskała dłonie.
Myron wysiadł z taksówki.
– Dlaczego czeka pani tutaj? – spytał.
– Chciał pan ze mną porozmawiać w cztery oczy. Na górze jest Norm – wyjaśniła.
– Mieszkacie w jednym pokoju?
– Nie, w sąsiednich apartamentach.
Skinął głową. Randka w zaplutym motelu nabrała większego sensu.
– Za mało spokoju, co?
– Nie za wiele. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Ale nie szkodzi. Lubię Norma.
– Nie wątpię.
– O co chodzi, panie Bolitar?
– Słyszała pani o Jacku Coldrenie?
– Oczywiście. Norm i ja jesteśmy wstrząśnięci. Zszokowani.
Myron skinął głową.
– Przejdźmy się – zaproponował.
Ruszyli Czwartą Ulicą. Kusiło go, by pozostać na Chestnut Street, lecz musieliby minąć Independence Hall, co odrobinę za mocno trąciło mu banałem. Czwarta Ulica też datowała się z czasów kolonii. Mnóstwo cegieł. Ceglane chodniki, ceglane mury i identyczne ceglane budynki o nieoszacowanej wartości historycznej. Wzdłuż chodnika rosły jesiony amerykańskie. Skręcili do parku, w którym miał swoją siedzibę Drugi Bank Stanów Zjednoczonych. Na jego murze widniała tablica z wizerunkiem pierwszego prezesa. Jednego z przodków Wina. Myron nie dopatrzył się jednak podobieństwa między nimi.
– Próbowałam dodzwonić się do Lindy – powiedziała Esme. – Ale linia jest zajęta.
– A dzwoniła pani na numer Chada?
Coś przemknęło po jej twarzy i uciekło.
– Numer Chada?
– Ma w domu własny telefon. Przecież pani to wie.
– Niby skąd?
Wzruszył ramionami.
– Myślałem, że zna pani Chada.
– Znam – odparła wolno i czujnie. – Byłam w domu Coldrenów kilka razy.
– Mhm. A kiedy go pani ostatnio widziała? Dotknęła dłonią podbródka.
– Gdy odwiedziłam ich w piątek wieczorem, chyba go nie było – odparła wciąż bardzo powoli. – Doprawdy nie wiem. Pewnie parę tygodni temu.
Myron zabuczał.
– Zła odpowiedź
– Słucham?
– Nie rozumiem, Esme.
– Czego?
Nie przerwał marszu. Esme dotrzymywała mu kroku.
– Ma pani ile… dwadzieścia cztery lata?
– Dwadzieścia pięć.
– Jest pani inteligentna. Atrakcyjna. Odnosi sukcesy. Ale żeby z nastolatkiem… o co tu chodzi?
Zatrzymała się.
– O czym pan mówi?
– Nie wie pani?
– Nie mam zielonego pojęcia.
Wwiercił się spojrzeniem w jej oczy.
– Pani. Chad Coldren. Zajazd Dworski. Wystarczy?
– Nie.
– No, wie pani!
Zrobił sceptyczną minę.
– Powiedział to panu Chad?
– Esme…
– Kłamie. Mój Boże, nie zna pan nastolatków? Jak pan mógł uwierzyć w takie bzdury?
– Są zdjęcia, Esme
Twarz jej zwiotczała.
– Co?!
– Zatrzymaliście się przy bankomacie w sąsiedztwie motelu, pamięta pani? Są tam kamery. Utrwaliły pani twarz.
Zablefował, i to bardzo udanie. Na krótko ugięły się pod nią nogi. Rozejrzała się, opadła na ławkę, odwróciła i spojrzała na opasany rusztowaniami budynek w stylu kolonialnym. Przyszło mu na myśl, że rusztowania psują efekt, jak włosy pod pachami pięknej kobiety. Niby nie powinno się to liczyć, a jednak się liczyło.
– Proszę nic nie mówić Normowi – powiedziała nieobecnym głosem. – Proszę.
Myron milczał.
– Głupio zrobiłam. Wiem o tym. Ale nie zasłużyłam na utratę pracy.
Usiadł obok niej.
– Niech pani powie, co się stało.
– Z jakiej racji? – wbiła w niego wzrok. – Co panu do tego?
– Mam powody pytać.
– Jakie? – rzuciła ostrzejszym tonem. – Nie jestem z siebie dumna. Ale kto panu dał prawo mnie osądzać?
– Jak pani chce. Wobec tego zapytam Norma. Może on mi pomoże.
Otworzyła usta.
– Pomoże panu w czym? Nie rozumiem. Dlaczego pan mi to robi?
– Chcę kilku odpowiedzi. Nie mam czasu na wyjaśnienia.