Выбрать главу

Wzdłuż ulicy ciągnęły się opuszczone – na takie w każdym razie wyglądały – składy i magazyny. Osiemnastokołowe tiry grzały po niej niczym w starym filmie o konwojach ciężarówek. Myronowi przypomniał się krótkofalarski bzik z czasów dzieciństwa. Krótkofalówkę kupił sobie, tak jak wszyscy, jego tata, właściciel fabryki bielizny w Newark. Choć urodził się we Flatbush na Brooklynie, do pogaduch w eterze wcinał się tekstem „Tu drucik zero dziewięć”, wymawianym z akcentem, który podłapał z filmu Dostawa. Milę pomiędzy ich domem na Hobart Gap Road i centrum handlowym w Livingston przemierzał, wypytując „kumpli po radiu”, czy na horyzoncie nie widać jakichś „blacharzy”. Myron uśmiechnął się do tego wspomnienia. Ach, radio obywatelskie! Był pewien, że ojciec do dziś przechowuje krótkofalówkę. Pewnie wraz z ośmiościeżkowym magnetofonem.

Po jednej stronie bankomatów była stacja benzynowa, tak skromna, że bez nazwy. Z zardzewiałymi samochodami na rozpadających się pustakach. A po drugiej obskurny tani motel Zajazd Dworski, witający klientów zielonym napisem 19,99 $ za godzinę.

Myrona Bolitara wskazówka nr 83 dla podróżnych: tam, gdzie świecą ci w oczy cenami za godziny, nie licz na pięciogwiazdkową obsługę.

Pod ceną mniejszymi czarnymi literami napisano: z niewielką DOPŁATĄ ZA POKOJE TEMATYCZNE I Z LUSTREM NA SUFICIE. Pokoje tematyczne? Wolał nie wiedzieć, jak wyglądają. Ostatnia, znów zielona linijka zachęcała wołami: SPYTAJ O NASZ KLUB BYWALCÓW. Rany koguta!

Rozważając, czy warto zajrzeć do środka, uznał, że nie zawadzi. Prawdopodobnie to ślepy trop, lecz jeśli Chad się ukrywał – albo też go porwano – tani motel zdawał się wymarzoną meliną.

Myron zaparkował przed wręcz modelową piętrową ruderą. Drewniane zewnętrzne schody i galerie Zajazdu Dworskiego były zmurszałe. Betonowe, niewykończone ściany tak chropawe, że groziły skaleczeniem ręki. Na ziemi walały się grudki cementu. Drzwi strzegł niczym gwardzista brytyjskiej królowej odłączony od prądu automat z pepsi. Myron minął go i wszedł do środka.

Spodziewał się ujrzeć widok typowy dla taniego motelu – nieogolonego neandertalczyka w przykrótkim podkoszulku bez rękawów, żującego wykałaczkę i żłopiącego piwo za kuloodporną szybą. Lub podobny. Ale się przeliczył. W Zajeździe Dworskim powitał go wysoki drewniany kontuar, a na nim brązowa tabliczka z napisem RECEPCJONISTA. Stłumił rżenie. Za kontuarem stał na baczność zadbany dwudziestokilkuletni młodzian o dziecięcej twarzy, w wyprasowanej koszuli z wykrochmalonym kołnierzykiem i idealnie zawiązanym ciemnym krawatem. Uśmiechnął się do gościa.

– Dzień dobry panu! – zawołał. Z wyglądu i głosu przypominał Johna Tesha z programu Entertainment Weekly. – Witam w Zajeździe Dworskim!

– Cześć – odparł Myron.

– Mogą w czymś panu pomóc?

– Mam nadzieję.

– Znakomicie! Nazywam się Stuart Lipwitz. Nowy kierownik Zajazdu Dworskiego.

– Spojrzał wyczekująco na Myrona.

– Moje gratulacje.

– Bardzo dziękują, to miło z pana strony. W razie jakichkolwiek problemów, gdyby cokolwiek w Zajeździe Dworskim nie spełniało pana oczekiwań, proszą mnie natychmiast zawiadomić. Załatwią to osobiście – zapewnił gospodarz z szerokim uśmiechem i dumnie wypiętą piersią. – W Zajeździe Dworskim dbamy o komfort klienta.

Myron przyglądał się mu dłuższą chwilę, czekając, aż jego stuwatowy uśmiech przygaśnie. Nie przygasł. Wyjął zdjęcie Chada Coldrena.

– Widział pan tego młodzieńca? – spytał.

Stuart Lipwitz nawet nie spojrzał na fotografię.

– Przepraszam – rzekł z tym samym uśmiechem. – Ale czy pan jest z policji?

– Nie.

– W takim razie, pan wybaczy, nie pomogę panu.

– Słucham?

– Przykro mi, lecz w Zajeździe Dworskim cenimy sobie dyskrecję.

– Chłopiec nic nie przeskrobał – zapewnił Myron. – Nie jestem detektywem, który chce przyłapać in flagranti niewiernego męża.

Uśmiech Lipwitza ani drgnął.

– Pan wybaczy, ale to jest Zajazd Dworski. Klienci korzystający z bogatego wachlarza naszych usług często chcą zachować anonimowość. W Zajeździe Dworskim respektujemy ten wymóg.

Myron przyjrzał się uważnie jego minie, szukając oznak zgrywy. Nie znalazł żadnych. Gość cały promieniał niczym wykonawca zapchajdziura w przerwie programu Up with People. Opierając się na kontuarze, Myron spojrzał na jego buty. Lśniły jak lusterka. Włosy bubka były gładko zaczesane do tyłu. Iskra w oku wyglądała na prawdziwą.

Trochę mu zajęło, zanim wreszcie pojął, jak się sprawy mają. Wyjął portfel, wyciągnął dwadzieścia dolarów i przesunął je po blacie. Recepcjonista spojrzał na banknot, ale się nie poruszył.

– Za co to, proszą pana? – spytał.

– To prezent.

Stuart Lipwitz nie tknął banknotu.

– W podzięce za informację. – Myron wyciągnął drugi banknot i zatrzymał w powietrzu. – Jeśli łaska, to mam jeszcze jeden.

– W Zajeździe Dworskim obowiązuje dewiza: klient nasz pan.

– Czy to nie jest dewiza prostytutek?

– Słucham?

– Nieważne.

– Jestem nowym kierownikiem Zajazdu Dworskiego, proszę pana.

– Już słyszałem.

– I właścicielem jednej dziesiątej udziałów.

– Koleżanki od partyjek madżonga z pewnością zazdroszczą pana mamie.

Lipwitz zachował uśmiech.

– Innymi słowy związałem się z tym na dłużej. Tak rozumiem interes, proszę pana. Długofalowo. Nie na dziś. Nie na jutro. Ale na przyszłość. Długoterminowo. Rozumie pan?

– Aha – skwitował beznamiętnie Myron. – Na dłużej? Stuart Lipwitz strzelił palcami.

– Właśnie. Nasza dewiza brzmi: Dolary na rozpustę możesz wydać w wielu miejscach. Chcemy, żebyś wydał je tutaj.

Myron odczekał chwilę.

– Wyborna – pochwalił.

– W Zajeździe Dworskim ciężko pracujemy na zdobycie zaufania, a zaufanie to rzecz bezcenna. Kiedy budzę się rano, muszę spojrzeć w lustro.

– W lustro na suficie?

– Ujmę to inaczej – odparł z niezmiennym uśmiechem Lipwitz. – Jeżeli nasz klient bądź klientka wie, że w Zajeździe Dworskim może bezpiecznie zgrzeszyć, jest większa szansa na to, że powróci. – Pochylił się z mokrym błyskiem podniecenia w oku. – Rozumie pan?

Myron skinął głową.

– Na powtórkę.

– Właśnie.

– A do tego dochodzą rekomendacje. W rodzaju: „Wiesi, Bob, znam świetne miejsce na skok w bok”.

– Sam pan rozumie.

Do uśmiechu doszło skinienie głową.

– Wszystko to ładnie pięknie, Stuart, tylko że chłopak ma piętnaście lat. Piętnaście! – Chad wprawdzie skończył szesnaście, ale co tam. – W grę wchodzi naruszenie prawa.

W uśmiechu Lipwitza odbił się zawód, jak u belfra rozczarowanego odpowiedzią ulubionego ucznia.

– Pan wybaczy, że się z nim nie zgodzę. W świetle obowiązującego w tym stanie prawa osoby powyżej czternastego roku życia mogą dysponować własnym ciałem. A poza tym wynajęcie pokoju w motelu piętnastolatkowi jest w pełni legalne.

Gość stanowczo za dużo sobie pozwalał. Czy zadałby sobie aż tyle fatygi, gdyby chłopca nigdy tu nie było? Z drugiej strony, co tu ukrywać, Stuart Lipwitz dobrze się bawił, uszczęśliwiony niemal jak dzieciak, któremu fundnięto zestaw Happy Meal w barze McDonalda. Tak czy owak nadszedł czas, żeby trochę nim potrząsnąć.