– To rollsroyce? – spytał. Nie znał się na samochodach. – Bentley S Trzy Continental Latająca Ostroga – odparł Win. – Z tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego drugiego. Klasyczny model.
– Twój?
– Tak.
– Łóżko zawirowało bezszmerowo.
– Skąd go miałeś?
– Od faceta, który zerżnął moją matką. Koniec. Na tym Win zamknął temat, otoczywszy go murem obronnym, do którego dostępu broniły miny, fosa oraz mnóstwo drutów pod wysokim napięciem. Przez piętnaście następnych lat Win ani razu nie wspomniał o matce. Ani wtedy, gdy co semestr przysyłała mu do akademika paczki. Ani wtedy, gdy co rok przysyłała mu w dniu urodzin prezenty do biura. Ani przed dziesięciu laty, gdy spotkali się z nią oko w oko.
Na zwykłej tablicy z ciemnego drewna widniał napis KLUB GOLFOWY MERION. Nic poza tym. Żadnych „Tylko dla członków”. Żadnych „Jesteśmy elitarni, nic tu po tobie”. Żadnych „Dla mniejszości etnicznych osobne wejście”. Nie było takiej potrzeby. Rozumiało się to samo przez się.
Ostatnia runda turnieju już się zakończyła i tłum prawie się rozjechał. Klub Merion mógł pomieścić zaledwie siedemnaście tysięcy fanów – niespełna połowę tego co większość pól golfowych – ale i tak parkowanie było istną katorgą. Większość widzów musiała zostawić samochody w pobliskim Haveford College. Wahadłowe autobusy jeździły więc bez przerwy.
– Jestem umówiony z Windsorem Lockwoodem – wyjaśnił Myron strażnikowi, który zatrzymał go na końcu dojazdu.
Ten natychmiast rozpoznał nazwisko, dając znak, żeby wjechał.
Nim Myron zdążył zaparkować, podbiegł do niego Bucky. Okrągłą twarz miał jeszcze pełniejszą, jakby wypchał sobie policzki mokrym piachem.
– Gdzie jest Jack? – spytał Myron.
– Na polu zachodnim.
– Gdzie?!
– W Merion są dwa pola – wyjaśnił staruszek, znowu wyciągając szyję. – Wschodnie, bardziej sławne, i zachodnie. Podczas turnieju zachodnie służy do treningu.
– I tam jest pański zięć?
– Tak.
– Trenuje uderzenia?
– Oczywiście. – Bucky podniósł zdziwiony wzrok. – Jak zwykle po zakończonej rundzie. Wie o tym każdy gracz. Grał pan w koszykówkę. Nie ćwiczył pan po meczu rzutów na kosz?
– Nie.
– No cóż, golf to bardzo wyjątkowy sport. Tuż po zakończeniu rundy zawodnicy powtarzają zagrania. Nawet jeżeli grali dobrze. Skupiają się na dobrych uderzeniach, żeby rozważyć błędy, które popełnili przy tych nieudanych. Rekapitulują występ.
– Mhm – mruknął Myron. – A co z telefonem od porywacza?
– Zaprowadzę pana do Jacka – odparł Bucky. – Tędy, proszę.
Przeszli przez osiemnasty tor i ruszyli szesnastym. Pachniało świeżo skoszoną trawą i pyłkiem kwiatowym. W tym roku na Wybrzeżu Wschodnim było go co niemiara. Miejscowi alergicy omdlewali z zachłannej rozkoszy.
Bucky pokręcił głową.
– Co za zarośla – zirytował się. – Skandal! Wskazał wysoką trawę. Nie wiedząc, o co chodzi, Myron na wszelki wypadek skinął głową.
– Przeklęty Amerykański Związek Golfa chce, żeby to pole powaliło graczy! – zagrzmiał Bucky. – Każą zapuszczać te chaszcze! Człowiek gra jak na polu ryżowym, psiakrew! A zielonki trzeba strzyc tak krótko, żeby było ślisko niczym na lodowisku.
Myron milczał. Szli dalej.
– To jeden z naszych słynnych kamienistych dołków – wyjaśnił spokojniejszym głosem Bucky.
– Aha.
Paplał, jak to często czynią ludzie zdenerwowani.
– Kiedy pierwszym budowniczym przyszło wytyczyć tor szesnasty, siedemnasty i osiemnasty – ciągnął tonem przewodnika oprowadzającego turystów po Kaplicy Sykstyńskiej – natknęli się na kamieniołom. Nie poddali się jednak, lecz zabrali do roboty i wkomponowali go w pole. – Mój Boże, kiedyś to były zuchy – wtrącił cicho Myron. Niektórzy z nerwów paplają. Inni ironizują. Dotarli do początku pola i poszli Golf House Road. Choć ostatnia grupa golfistów zakończyła grę ponad godzinę temu, co najmniej tuzin graczy uderzało w piłki. Ćwiczyli. Owszem, uderzali piłki, posługując się kompletem kijów: „drewniakami”, „żelazkami”, „maczugami”, a raczej głowicami wojennymi o imionach Berta, Kaśka i podobnych, lecz działo się tam więcej. Większość zawodowców wykorzystywała pole do opracowania z asystentami strategii gry, konsultacji ze sponsorami w sprawach sprzętu, nawiązywania kontaktów zawodowych, towarzyskich pogaduszek z kolegami po kiju, palenia papierosów (zdumiewająca liczba graczy to nałogowi palacze), a nawet rozmów z agentami. W kołach golfowych pole treningowe nazywano biurem. Myron rozpoznał Grega Normana i Nicka Faldo. Wypatrzył również nowe odkrycie, Tada Crispina, kreowanego na następcę Jacka Nicklausa, innymi słowy, wymarzonego klienta. Chłopak zaledwie dwudziestotrzyletni był przystojny, zrównoważony i zaręczony z równie jak on atrakcyjną, „kochającą ten sport” dziewczyną. W dodatku nie miał jeszcze agenta. Myron starał się powstrzymać napływającą ślinkę. No co? Jest się w końcu człowiekiem. Agentem sportowym. Nie czepiajcie się, ludziska.
– Gdzie jest Jack? – spytał.
– Dalej. Chciał poćwiczyć sam – odparł Bucky.
– Jak porywacz go znalazł?
– Zadzwonił do klubu. Powiedział, że to pilna sprawa.
– Podziałało?
– Tak – potwierdził z ociąganiem Bucky. – Prawdę mówiąc, to zadzwonił Chad. Przedstawił się jako syn Jacka.
Ciekawe.
– O której zadzwonił?
– Z dziesięć minut przed moim telefonem do pana. – Bucky zatrzymał się i wskazał brodą. – Tam.
Dość pękaty i miękki w talii, Jack Coldren przedramiona miał jak marynarz Popeye. Wiatr zwiewał mu cienkie, sypkie włosy, odsłaniając łyse placki. Walnął w piłkę „drewniakiem” z niebywałą furią. Niektórych taka reakcja mogłaby zadziwić. Dowiadujesz się, że zniknął twój syn, i jakby nic się stało, wychodzisz i pukasz w piłki golfowe. Ale Myron to rozumiał. Walenie w piłki podbudowywało. On sam w im większym był stresie, tym bardziej kusiło go, by wyjść na podjazd przed domem i porzucać do kosza. Każdy ma jakiś sposób. Niektórzy piją. Inni się narkotyzują. Jeszcze inni wyruszają samochodem albo grają w grę komputerową. Win dla odprężenia często oglądał taśmy wideo ze swoimi wyczynami seksualnymi. Ale to był Win.
– A ta kobieta z nim to kto? – spytał Myron.
– Dianę Hoffman. Jego asystentka – odparł Bucky. Myron wiedział, że kobiety często asystują zawodowym golfistom. Niektórzy gracze wynajmowali swoje żony. Z oszczędności.
– Czy wie, co się dzieje?
– Tak. Dianę była z nim w chwili, gdy odebrał telefon. Są z sobą zżyci.
– Zawiadomił pan Lindę?
Bucky potwierdził skinieniem głowy.
– Zaraz potem. Mógłby pan sam się przedstawić? Chciałbym wrócić do domu i sprawdzić, co z nią.
– Oczywiście.
– Jak się z panem w razie czego skontaktować?
– Proszę zadzwonić na komórkę.
Bucky’ego o mało nie zatkało. Jakby usłyszał herezję.
– W Merion komórki są zakazane – oświadczył.
– Niech pan dzwoni. Jestem szajba.
Myron podszedł do pary na torze. Dianę stała w szerokim rozkroku, ze splecionymi rękami, skupiona na Coldrenie, który robił zamach. Z jej ust zwieszał się niemal pionowo papieros. Nie spojrzała na Myrona. Jej towarzysz skręcił spiralnie ciało i odwinął się z energią uwolnionej sprężyny. Piłka poszybowała niczym rakieta ponad odległe pagórki.