Выбрать главу

Fennec leżał na deskach i wył, z ust, nosa i rozdartego nadgarstka lała mu krew. Krzyczał z bólu i zgrozy, bezproduktywnie pedałował nogami, próbując uciec. Znowu był w pełni cielesny, pogruchotany i żałośnie obecny. Pojawił się Uther Doul i nachylił w jego pole widzenia.

Podczas upadku Fennecowi rozdarła się koszula, obnażając tors. Tors, który był cętkowany, lepki, pokryty wielkimi plamami brudnozielonych i białych przebarwień. Jarzył się niezdrowo jak ciało trupa. Tu i ówdzie sterczały nierówne kołnierze, wyrostki podobne do wąsów suma albo do płetw.

Doul i Brucolac zauważyli te zmiany.

– Co my tu widzimy… – mruknął Uther Doul.

– Czy o to w tym wszystkim chodziło? – syknął Brucolac patrząc na posążek, który trzymał teraz w ręku Doul. Fennec nadal wrzeszczał, pryskając smarkami z nosa. Kamienna lalka patrzyła na Uthera Doula nieprzeniknionym wzrokiem, mrugała do niego, jej otwarte oko było klarowne i zimne. Opasała się niewyraźnymi kończynami wykutymi z lodowatego kamienia, na przemian zielonoszarymi i czarnymi. Mamlając okropnymi okrągłymi ustami, pokazując zęby. Doul pomacał płat skóry wyrastający z pleców posążka. – To jest mocarna rzecz – powiedział Brucolac do Fenneca, który dygotał w szoku. – Ilu Armadyjczyków zabiła?

– Bierzcie go – powiedział Doul do tych spośród swoich ludzi, którzy nie odnieśli obrażeń. Podeszli parę kroków, lecz stanęli przestraszeni, gdy zobaczyli, że Brucolac nie ruszył się z miejsca. Interweniował wbrew rozkazom Doula i chociaż być może uratował mu życie, Doul nie raczył mu podziękować ani gniewnie, ani przepraszająco. Patrzył na Brucolaca lodowatym wzrokiem, aż wreszcie wampir skapitulował i cofnął się o kilka kroków. – On jest nasz – szepnął Doul do Brucolaca, unosząc figurkę.

Na całym pokładzie gwardziści umierali w niepojętych mękach. Ich towarzysze podnosili Fenneca bez cienia litości, chwytali go brutalnie, nie zważając na jego wrzaski.

Mieszkańcy przygranicznych rejonów Pragnieniowic i Tobietwojego zadrżeli, słysząc odgłosy dochodzące z nawiedzanej dzielnicy, i wykonywali odczyniające znaki.

– Nigdy czegoś takiego nie słyszeliśmy – szeptali, kiedy cienki wrzaski rozrywały noc. – To nie jest upiór ani ghul… To jest cos nowego. Po co ono przylazło?

Wiedzieli, że to jest człowiek.

Rozdział czterdziesty

Uther Doul siedział na łóżku w celi Bellis. Pomieszczenie było ascetycznie urządzone, ale wszędzie zalegały rzeczy, które Doul sprowadził z jej mieszkania: zeszyty, trochę ubrań.

Patrzył na nią, kiedy obracała w dłoniach posążek grindylow. Ostrożnie, z ciekawością przebiegała palcami po misternościach rzeźbienia. Patrzyła na powykręcaną twarz figurki, zajrzała jej do ust.

– Niech pani uważa – poradził, kiedy dotknęła paznokciem jednego z zębów.

– Czy to jest… przyczyna tego wszystkiego? – spytała Bellis. Doul skinął głową.

– Nosił ten posążek przy sobie. Za jego pomocą zabił wiele osób. Zakrzywiał nim przestrzeń, wyczyniał taumaturgiczne sztuczki, jakich w życiu nie widziałem. Tak się zapewne dostał do fabryki kompasów. – Bellis przytaknęła. Zrozumiała, o co chodzi: w ten sposób Fennec naprowadził Nowe Crobuzon na Armadę. Posyłając im jakieś tajne urządzenie, jakiś mechanizm. – Teraz nie ma już zagrożenia – ciągnął Doul. – Kompas na pewno znajdował się na „Porannym Wędrowcu”.

„Przypuszczalnie” – pomyślała Bellis. Urządzenie, które pomogło namierzyć Armadę. „Miejmy nadzieję, że nie wiezie się na jednym z tych pancerników, które dryfują spalone słońcem i pokancerowane, cuchnące trupami załogi, bo ktoś mógłby to kiedyś znaleźć”. Jeszcze raz uważnie przyjrzała się posążkowi.

– Z tego, co udało nam się wydobyć z Fenneca – podjął Doul – wynika, że posążek nie jest tutaj najważniejszy. Tak jak istotą pistoletu nie jest sam pistolet, tylko kula, najważniejszy jest nie posążek, lecz moc. Posążek tylko ją przewodzi. Źródło znajduje się tutaj. – Doul połaskotał twardy, cienki płat materii organicznej wrośnięty w plecy posążkaka. – To jest płetwa jakiegoś przodka, jakiegoś kapłana-skrytobójcy, jakiegoś taumaturga, jakiegoś czarownika. Przytwierdzona do jego kamiennego wizerunku. To jest relikwia po jakimś… świętym. Cuchnie mocą. Tak powiedział nam Fennec.

Bellis umiała sobie wyobrazić, jakimi metodami wyciśnięto z Fenneca odpowiedzi na te pytania.

– To się kryje za całą sprawą – powiedziała, a Doul przytaknął ruchem głowy.

– Posążek pozwolił Fennecowi dokonywać rzeczy niezwykłych Mimo to myślę, że Fennec dopiero zaczynał się rozeznawać w jego działaniu. W moim odczuciu Nowe Crobuzon ma powody sądzić, że ten zaczarowany kawałek kamienia jest obdarzony znacznie większą mocą niż ta, którą Fennec nauczył się wykorzystywać. – Bellis z nabożną czcią spojrzała na trzymany w rękach przedmiot. – Wpadło nam w ręce coś wyjątkowego – powiedział Doul ze spokojem. – Znaleźliśmy coś wielkiego. Aż strach pomyśleć, jakie możliwości się przed nami otwierają.

„To jest przyczyna tego wszystkiego” – pomyślała. „Fennec ukradł ten posążek. Pośrednio przyznał się mi do tego. Powiedział Nowemu Crobuzon, że ma figurkę, ale oczywiście nie próbował jej przekazać, bo by po niego nie przypłynęli. Tym ich znęcił z drugiego końca świata. Uratujcie mnie, a posążek będzie wasz, brzmiało przesłanie. Dla tego posążka Nowe Crobuzon wyprawiło się na kraj świata i zaatakowało. Dla tego posążka ja bezwiednie zaprowadziłam Armadę na wyspę ludzi-moskitów. Aby wysłać do Nowego Crobuzon jakąś kłamliwą wiadomość, załatwiłam Armadzie awanka, zamiast wrzucić tę zasraną książkę Auma do morza.

Za tym wszyscy się uganiali.

Za płetwą czarownika”.

Bellis nie wiedziała, co o tym zdecydowało, ale odniosła wrażenie, z Doul jej przebaczył. Jego agresywne zachowanie wobec niej uległo zmianie. Doul przyszedł do niej, żeby jej pokazać, co wpadło w ręce, żeby z nią porozmawiać tak jak dawniej. Czuła się bardzo niepewnie, nie umiejąc zgłębić jego pobudek.

– Co z tym zrobicie? – spytała.

Uther Doul na powrót zawijał figurkę w mokre płótno. Pokręcił głową.

– Na razie nie mamy czasu porządnie się temu przyjrzeć. Za dużo innych rzeczy do zrobienia, za dużo się dzieje. Oderwano nas od innych spraw. To wszystko zdarzyło się w nieodpowiednim momencie – powiedział te słowa gładko, ale Bellis wyczuła, że nie mówi jej całej prawdy, bo zawahał się. – Poza tym posążek zrobił z Fennekiem różne rzeczy. Zmienił go. On sam nie rozumie, na czym to polega, a jeśli rozumie, to nic nie mówi. Nikt nie wie, jakie siły grindylow potrafią zaprzęgnąć do swoich celów. Nie umiemy odwrócić tego, co się stało Fennekiem, i jeszcze nie wiemy, jakie będą pełne skutki obcowania z figurką. Nikt nie ma ochoty zostać jej nowym kochankiem. Przechowamy ją więc w jakimś bezpiecznym miejscu aż do zakończenia naszego przedsięwzięcia. Będziemy wtedy dysponowali czasem i ludźmi do jej zbadania. Nie będziemy rozgłaszali tej sprawy, ale na wypadek, gdyby ktoś się dowiedział, co Fennec sprowadził na pokład, ukryjemy posążek w takim miejscu, żeby nikomu nie przyszło do głowy go tam szukać. Albo nie starczyło odwagi. Tam, gdzie jak wszyscy wiedzą, już teraz znajduje się kilka zaczarowanych skarbów, toteż wstęp dla osób nieupoważnionych wiąże się z poważnym ryzykiem…

Mówiąc te słowa, Doul odruchowo pogładził rękojeść Miecza Możliwości. Bellis wiedziała już, gdzie zostanie ukryta płetwa czarownika.

– A gdzie jest Fennec? – spytała. Doul zbadał ją wzrokiem.

– Zajęto się nim – odparł i skinął głową w stronę korytarza. – Jest przetrzymywany.

Zapadła cisza, która się przeciągała.

– Co pan tu robi? – spytała w końcu Bellis. – Od którego momentu mi pan wierzy?

Przyglądała mu się uważnie. Była już zmęczona swoją dezorientacją. „Odkąd znalazłam się w tym zasranym mieście – pomyślała, doznawszy nagłego olśnienia – nerwy mam non stop napięte do granic. Jestem wykończona”.

– Od początku pani wierzyłem – odparł pozbawionym emocji głosem. – Ani przez chwilę nie sądziłem, aby z premedytacją sprowadziła nam pani na kark Nowe Crobuzon, chociaż wiem, zawsze wiedziałem, że nie darzy pani tego miasta miłością. Kiedy przyszła pani do mnie wcześniej, spodziewałem się usłyszeć co innego. Fennec to mówi, to milczy, to próbuje panią uwikłać, to się przyznaje. Ale prawda jest oczywista: była pani głupia – powiedział Doul beznamiętnym tonem. – Uwierzyła mu pani. Myślała pani, że ratuje pani swoją ojczyznę przed zagładą… Nie dążyła pani do zniszczenia Armady. Próbowała pani ocalić swój kraj, żeby mogła pani kiedyś w przyszłości do niego wrócić. Nie życzyła nam pani zagłady, tylko była pani po prostu głupia. – Bellis płonęła z zastygłą miną. Doul przyglądał się jej badawczo. – Nawiązać kontakt ze swoim krajem uratować go… To przemówiło pani do wyobraźni, prawda? To wystarczyło. Wybawicielka ojczyzny… – Doul mówił miękkim, jednostajnym tonem, a ona słuchała go wpatrzona w swoje dłonie. – Założę się – podjął – że kiedy zastanawiała się pani nad tym, co usłyszała, to miała pani wątpliwości.

Powiedział to niemal życzliwie. Gąsienica niepewności znowu ożyła i żłobiła tunele w głowie Bellis.

– Na „Spichlerzu Słów” nie znaleźliśmy nic na jego temat. Urządził się w ładowni, miał tam czysto i sucho. Wszędzie poprzybijane były karteczki. Rozrysował sobie, kto jest czyim człowiekiem, kto czym trzęsie, kto siedzi w czyjej kieszeni. Imponujące. Dowiedział się wszystkiego, co było mu potrzebne. Wplótł się w życie polityczne miasta. Siedział w ukryciu. Różne miejsca spotkań dla różnych informatorów i różne nazwiska – Simon Fench i Silas Fennec to tylko dwa spośród wielu. Ale na jego temat nic. Fennec jest jak pusta w środku kukła. Wszędzie wiszą kartki, jak plakaty, jest mała ręczna prasa drukarska, tusz i smar. W kufrze jego ubrania, w torbie notatnik – tylko tyle z rzeczy osobistych. Przedziwne. Choćby godzinami analizować pozostawione tam ślady, wciąż nie miałoby się pojęcia, jakim człowiekiem jest Silas Fennec. To tylko worek skóry wypchany intrygami.