Выбрать главу

– Coś jest, kurwa, nie tak! – wrzasnęła i przybiegli spanikowani. Patrzyli na kabel z łomoczącymi sercami. Wielkie koło – na którym zostało ledwie parę obwodów liny – trzęsło się gwałtownie, wibrowało o pokład, wprawiało w drgania śruby mocujące. Kabel zaczął świszczeć i rozwinął się poza granicę bezpieczeństwa.

– Wyciągnąć ich! – krzyknął ktoś i ekipa podbiegła do potężnej windy.

Rozległ się huk i zgrzyt kół zębatych. Tłoki waliły w siebie jak bokserzy. Tryby silnika chciały się obracać, ale kabel stawiał im opór. Był napięty jak struna wiolinowa.

– Wyciągnąć ich, wyciągnąć ich – krzyczał ktoś bezproduktywnie, a potem z ohydnym zgrzytem ogromna winda odchyliła się gwałtownie do tyłu. Silnik dymił, buchał parą i skomlił dziecinnie, kiedy jego wnętrzności zaczęły się swobodnie obracać. Skomplikowane koła zapadkowe i zamachowe rozmyły się, wirowały tak szybko, że były niewyraźne jak zjawy.

– Ruszyła! – zakomunikowała kobieta-kaktus, co spotkało się z entuzjastycznym aplauzem. – Idzie do góry!

Batysfera nie była jednak przystosowana do tak szybkiego wypływania na powierzchnię.

Koło nabierało prędkości z idiotycznym pośpiechem, oszałamiająco szybko nawijając kabel. Tryby rozgrzały się do czerwoności i wydzielały suchy zapach spieczonego metalu.

Spuszczenie „Meduzy” na dno zajęło trzy godziny. Tarcza nawiniętego kabla rosła w oczach i wiedzieli, że zakończenie całej operacji jest kwestią minut.

– Wypływa za szybko! Odsuńcie się!

W miejscu, gdzie kabel grubości uda był wydzierany morzu, wrzała chmura słonej wody. W burcie „Nosidła” kabel wyżłobił głęboką bruzdę, skowycząc monsunem iskier.

Inżynierowie i sztauerzy na złamanie karku uciekali od maszynerii, która siłowała się z nielicznymi ocalałymi śrubami niby przerażony człowiek.

Tanner Sack wspiął się na pokład „Nosidła”, wlokąc mokry, stygnący kształt Szekla.

– Pomocy! – krzyknął ponownie, ale i tym razem nikt go nie usłyszał.

***

Na skraju Pragnieniowic Brucolac stał wychylony za burtę „Uroca” i z wytężeniem wpatrywał się w wodę. Wyrosła pod nim sklepiona, zębata głowa w koronie zmarszczek wody, skinęła raz i zniknęła. Brucolac odwrócił się do swoich pretorian.

– Już czas – powiedział.

Rozpościerając pióropusz wody, koniec kabla wyskoczył z morza i wielkim łukiem poleciał nad wirującą windą. Ciężka metalowa lina śmigała w stronę pokładu, ukazując urwany, postrzępiony koniec.

Ekipa na „Nosidle” patrzyła ze zgrozą.

Strzępiasty koniec kabla huknął o pokład z apokaliptycznym dźwiękiem, zostawiając po sobie długą smugę połamanego drewna i opiłków żelaza. Winda wciąż wirowała i koniec kabla rytmicznie biczował statek.

– Wyłączcie! – krzyknął szef ekipy, ale nawet gdyby ktoś go usłyszał pośród świstu liny, do wyłącznika nie dało się podejść. Silnik obracał wielkim kołem, chłoszcząc „Nosidło”, aż do wybuchnięcia kotła.

Kiedy eksplozja zasypała statek fabryczny roztopionymi szczątkami maszynerii, nastąpiła chwila traumatycznej ciszy. A potem „Nosidło” znowu zatrzęsło się od pożarów i wewnętrznych eksplozji.

W całym mieście zawyły syreny alarmowe.

Uzbrojeni gwardziści i ludzie-kaktusy z Niszczukowód i Czasów zajmowali stanowiska na jednostkach wokół „Nosidła”, na którego pokładzie jarzyło się i huczało wielkie ognisko. Załoga w popłochu umykała po linowych pomostach na sąsiednie statki. „Nosidło” był ogromnym okrętem, z którego trzewi wylewały się potoki mężczyzn i kobiet, uciekali stamtąd w kłębach dymu.

Odcinając się czarną plamą od płomieni, jakaś postać powoli brnęła ku jednemu z pomostów, ugięta pod brzemieniem, które kolebało się bezwładnie i ociekało. Usta tego człowieka były szeroko otwarte, ale jego słów nie dało się usłyszeć.

***

– Wszyscy wiecie, co macie robić? – szepnął lakonicznie Brucolac. – To do dzieła.

Tak szybko, że oko z trudem za tym nadążało, rój postaci wzbił się nad „Uroca”.

Mknęli jak małpy, swobodnie i bezgłośnie śmigając nad dachami i takielunkiem. Niewyraźny pułk rozbił się na mniejsze oddziały.

– Cieplarnia i Budy nie pomogą, ale nie będą też przeszkadzały – powiedział im wcześniej. – Dynich jest młody i nerwowy – zaczeka i sprawdzi, skąd wieje wiatr. Jedyna dzielnica, która może nam wejść w paradę, to Alozowice, ale istnieje sposób na szybkie usunięcie ich z gry.

Pluton wampirów swoim nieziemskim sposobem przemieszczał się ku Alozowicom, ku „Człekozwierzowi” i Holowi Kurhanu, ku pałacowi generała. Zasadniczy korpus cwałował w stronę rufową wyciągając rozgorączkowane i przejęte kończyny, zmierzając ku Niszczukowodom.

Za nimi szybkim krokiem maszerował Brucolac, nie próbując jednak ani biec, ani się chować.

Na „Nosidle” coś się stało. Ludzie, który uciekli na sąsiednie jednostki, padali na ziemię, z trudem łapali powietrze i wykrzykiwali przestrogi.

Coś przebiło kadłub statku, gdzieś w najniższych partiach, i wydrążyło w metalu pionowy tunel. Kiedy silnik wirował i chłostał pokład kikutem kabla od „Meduzy”, z niższych pokładów wyłoniły się jakieś istoty i zaatakowały ludzi na mostku, w kotłowni i w maszynowni, rozerwały statek na strzępy.

Istoty te trudno było opisać – w krążących po mieście relacjach pojawiały się klekoczące zęby podobne do ostrych jak brzytwa kamiennych płyt i ogromne, trupie oczy.

Na pokładzie „Wielkiego Wschodniego” nie było prawie nikogo, czasem przebiegał jakiś służący czy urzędnik. Gwardziści stali na straży przy wejściach na prowadzące do niego pomosty – nie mogli pozwolić, żeby chaos rozlał się na okręt flagowy. Na dachach, balkonach i w wieżach statków wokół „Nosidła” zebrały się tłumy. Ludzie parli do przodu. Aerostaty podlatywały blisko buchającego gorącem prądu wstępującego pożaru.

Zapomniana w pokoju z tyłu „Wielkiego Wschodniego” Bellis ze zgrozą obserwowała rozwój wydarzeń.

„Johannes nie żyje” – pomyślała, patrząc na rumowisko silnika windy.

Johannes nie żył – wstrząs i poczucie osierocenia, którego doznała, nie dałyby się wyrazić słowami.

Patrzyła na trawlery koło „Nosidła”. Na ich pokładach mrowiło się od przerażonych, rannych ludzi, których odciągano jak najdalej od płomieni.

Na jednym ze statków Bellis zobaczyła Uthera Doula. Krzyczał coś, poruszając się oszczędnie i strzelając oczami na wszystkie strony.

Pożar na „Nosidle” zmniejszał się, mimo że Armadyjczycy go nie gasili.

Bellis uchwyciła się parapetu. Przez okna statku fabrycznego widziała ruchome cienie. Widziała, co jest w środku.

Z terenu całego miasta przybywali uzbrojeni piraci. Zajmowali stanowiska, przede wszystkim koło pomostów prowadzących na „Nosidło”, i sprawdzali broń.

Ze spowitego dymem mostka statku fabrycznego coś bryznęło: gejzer turbulencji, który wygiął powietrze i uderzył w drewniany maszt szkunera za „Nosidłem”.

Wzburzone cząstki wirowały wokół masztu i wnikały w niego. Potem Bellis wydała z siebie odgłos zaskoczenia. Maszt topił się jak wosk. Wielki słup wyginał się niby wąż, jego materia wyciekała sama z siebie, a spływając, tryskała w nieistnienie i z powrotem, zostawiając w powietrzu jakąś efemerydę – okaleczoną rzeczywistość, spod której wyzierała pustka. Fałdy tracącego swą naturę drewna sunęły po zatłoczonym pokładzie niby fala toksycznych ścieków.

Wspomagając się ruchem miecza, Uther Doul polecił oddziałowi ludzi-kaktusów wycelować kuszarpacze w okna „Nosidła”, kiedy gdzieś poza polem widzenia Bellis wzbił się chóralny okrzyk. Zobaczyła, że ludzie na dole kierują uwagę gdzie indziej, a zgroza i zdziwienie przenika ich jak wirus.

Coś zbliżało się do miasta od dziobu, zmierzając ku zgromadzonym piratom – coś na razie dla Bellis niewidocznego. Zobaczyła, że zbrojne oddziały idą w rozsypkę, patrząc ku nowemu zagrożeniu z wypisanym na twarzach przerażeniem. Bellis wybiegła z pokoju, żeby wydostać się na pokład i sprawdzić, co to lub kto.

Na „Wielkim Wschodnim” panował zamęt. Nerwowe patrole wciąż pełniły wartę przy pomostach. Strażnicy nie mieli pewności, jakie są rozkazy. Z rozpaczą patrzyli na burzę strzał i pocisków armatnich, które spadały na „Nosidło”. Piraci opuszczali „Wielki Wschodni”, aby dołączyć do swoich towarzyszy.

Bellis podbiegła do burty, chowając się w ciemnościach za mostkiem kapitańskim. Znajdowała się na poziomie dachów Armady. Próbowała wyrobić sobie obraz sytuacji.

„Nosidło” był ostrzeliwany, wraz z całą swoją zabudową. Ukryty nieprzyjaciel słał coraz więcej dziwnych i zabójczych, taumaturgicznych pocisków, na przykład fajerwerków rozpuszczających materię statków i atakujących Armadyjczyków. Bellis zobaczyła jednak, że trochę dalej tworzy się drugi front walk. Widziała niezdyscyplinowane, chaotyczne ataki, słyszała nieregularne staccato ognia karabinów.

Nowi napastnicy zbliżyli się do gąszczu łodzi na dole, gdzie większość gwardzistów z Niszczukowód czekała na możliwość odbicia „Nosidła”. Nagle zobaczyła, kto przypuścił ten drugi atak, od strony miasta: siły Niszczukowód zostały otoczone przez wampiry z Pragnieniowic.