Выбрать главу

Bellis rozejrzała się dokoła z dłonią na ustach, dysząc ciężko. Nic z tego nie rozumiała – nagła utrata zaufania, jakaś zemsta? Bunt pod wodzą Brucolaca.

Nie umiała utrzymać wampirów w polu widzenia. Poruszali się jak nocne mary. Z drapieżną prędkością zbijali się, rozpadali na poszczególne atomy i przegrupowywali.

Z przerażającą gracją wpadali do jakiejś ślepej uliczki, w której mogło walczyć tylko kilku uzbrojonych wojowników i rozprawiali się z obrońcami przerażająco brutalnie: przebijali im gardła twardymi jak róg paznokciami, wgryzali się w nich okrutnymi zębami, aż brody mieli kapiące posoką, ślinili się i warczeli żądzą krwi. A potem znikali. Przeskakiwali przez padające na ziemię ciała i gnali do jakiegoś betonowego bloku, mostu, baszty armatniej czy ruin. Szeleszcząc niby jaszczurki, ginęli z pola widzenia.

Bellis nie umiała powiedzieć, ilu ich jest. Jak okiem sięgnąć, toczyły się walki, ale tylko wojska niszczukowodzkie widziała wyraźnie.

Uther Doul przerzucił uwagę na wampiry. Bellis zobaczyła, że spycha ludzi z drogi i pędzi z powrotem na „Wielki Wschodni”, aby z wysokości ogarnąć sytuację. Kręcił się jak fryga i wydawał rozkazy, kierując posiłki na miejsce rozmaitych starć. Potem zeskoczył na rufę starego jak świat trimarana koło burty „Wielkiego Wschodniego”, obciążonego ceglaną zabudową. Przez gęstwinę podartego prania Bellis zobaczyła tam brutalną kotłowaninę.

Od tego miejsca dzieliło ją zaledwie sześćdziesiąt metrów, tak że widziała, jak Doul zbiega po stromym pomoście, wypróbowując pod kciukiem Miecz Możliwości, który zamigotał i stał się tysiącem quasi-mieczy. Doul zniknął za wydętym prześcieradłem, jakby go połknęło. Zza łopoczącego na wietrze prześcieradła dochodziły jakieś hałasy.

Nagle biały len nasączył się czerwienią.

Prześcieradło dwa razy zatrzepotało, jakby odniosło obrażenia, po czym zostało zerwane ze sznura, bo konający człowiek chwycił za nie i zwalił się na ziemię, wykręcając je w zaimprowizowany całun i odsłaniając scenę walki. Doul stał pośród kłębowiska rannych ludzi, którzy wiwatowali i kopali zakutane w len zwłoki wampira.

Ich triumf był krótkotrwały. Taumaturgiczna energia plunęła z „Nosidła” niby rozgrzany tłuszcz, drewno i metal wokół nich zaczęły się wyginać i roztapiać. Ociekającym czerwienią mieczem Uther Doul pokazał wyczerpanym wojownikom, żeby uciekali z trimarana.

Wampir, którego zostawili, nie był jedynym, który poległ. Bellis nie widziała zbyt wiele walki – zasłaniały jej brukowane kocimi łbami ulice, place budowy, żurawie i szpalery krępych drzew. Miała jednak wrażenie, tu i ówdzie widzi ich więcej. Były zatrważająco szybkie i silne, ciągnął się za nimi szlak podziurawionych zębami trupów, ale przeciwnicy mieli nad nimi ogromną przewagę liczebną.

Swoimi sprzymierzeńcami uczynili architekturę i cienie, ale nie mogli uchylić się przed wszystkimi pociskami i ciosami mieczy, które spadały na nich istną powodzią. I chociaż rany te nie były dla nich śmiertelne, sprawiały ból i spowalniały je. Zdarzało się również, że banda zdjętych zgrozą piratów osaczyła jedną z tych wierzgających, Warczących jak psy postaci i odrąbywała jej głowę albo tak bezlitośnie szlachtowała, że nawet nadprzyrodzona zdolność regeneracyjna wampirów nie wystarczała do naprawy zdewastowanych kości i wnętrzności.

Z samymi wampirami wojownicy z Niszczukowód przypuszczalnie by sobie poradzili, ale zbyt wielu z nich było zaangażowanych w walkę z niewidzialnym wrogiem na „Nosidle”.

Spuszczono na wodę dwunastometrowe, niskoburtowe łodzie z działami i miotaczami ognia na pokładach. Mknęły przez zatoczkę ku statkowi fabrycznemu, żeby wziąć go w okrążenie.

Ale z wody wokół „Nosidła” wyrastały jakieś kształty.

Blask pożarów i błyski wystrzałów oświetlały morze, dlatego nawet przez metr morskiej wody Bellis mogła wyłowić kontury tych istot: rozdęte ciała kolebiące się jak worki zepsutego mięsa; diaboliczne świńskie oczka; zdegenerowane kikuty płetw; szerokie otwory gębowe z krzywymi, długimi na trzydzieści centymetrów zębami z półprzezroczystej chrząstki.

Wynurzały się oscylująco. „Na Jabbera, cóż to jest?” – pomyślała oszołomiona Bellis. „Przecież Brucolac nie zapanuje nad tymi stworami! Co on najlepszego zrobił?” Oddziały desantowe oddały kilka salw i stwory zniknęły.

Ale gdy łodzie się przybliżyły i snajperzy wychylili się, żeby ponownie wycelować, szybkimi organicznymi drgnięciami zostali porwani pod wodę.

Armada rozszarpywała się na kawałki. Bellis usłyszała wystrzały, odwróciła głowę i na granicy Pragnieniowic i Niszczukowód zobaczyła błyski ognia. Nadciągnęło pospolite ruszenie z dzielnicy wampirów, którego członkowie toczyli pojedynki z niszczukowodzkimi marynarzami. Teraz nie była to już wojna miasta z wampirami – wieści o buncie rozniosły się po całej Armadzie i wszyscy przeciwnicy planów Kochanków stanęli do walki. Hotchi dźgali kolcami w ludzi, a ludzie-kaktusy zderzali się ze sobą masywnymi ciałami, tworząc paskudne zbitki.

Walki nie miały żadnej struktury. Miasto płonęło. Sterowce fruwały tu i tam w niedystyngowanej panice. Nad wszystkim górował „Wielki Wschodni”, milczący i pusty, nadal porzucony.

Umysł Bellis powoli uznawał, że jest to nienormalne. Spojrzała na trierę w dole. Pomost łączący łódź z „Wielkim Wschodnim” został odrąbany. Następny też.

Bellis przywarła do ściany, wysunęła głowę i wyglądnęła na pokład główny. Zobaczyła trzy niewyraźne postacie, które poruszały się z prędkością wampirów, odrąbując łańcuchy i liny pomostów. Kiedy jeden z nich spadł do wody, tłukąc o burtę statku, do którego był przymocowany z drugiego końca, przystąpili do demontowania kolejnego.

Żołądek podskoczył Bellis do gardła. Za chwilę będzie odcięta na „Wielkim Wschodnim”, z wampirami. Jeszcze mocniej przycisnęła się do ściany i nie mogła się poruszyć, jakby przytrzymywała ją lodowa otoczka.

Na starym trawlerze, pod butwiejącym okapem, Uther Doul przeszył mieczem twarz mężczyzny. Odwrócił się od rozpłatanej, wrzaskliwej istoty, którą stworzył, i podniósł głos, żeby przekrzyczeć bitewny zgiełk.

– Kurwa, gdzie jest Brucolac? – ryknął.

Mówiąc te słowa, skierowany był twarzą w stronę „Wielkiego Wschodniego”. Przebiegł wzrokiem wzdłuż relingu, ale nie mógł zobaczyć pokładu, a tym bardziej wielu kilometrów korytarzy, gdzie Kochankowie zwołali nadzwyczajną naradę ze swoimi konsultantami naukowymi.

– Dalijabber! – krzyknął i puścił się biegiem.

Bellis usłyszała jakiś głos.

Dochodził z bardzo bliska, zza rogu nadbudówki, do ściany której stała przyklejona. Wstrzymała oddech, a serce miała zziębnięte ze strachu.

– Rozumiecie? – usłyszała lakoniczny, chrapliwy, gardłowy głos Brucolaca. – Będzie gdzieś w tej części – nie wiem dokładnie gdzie, ale na pewno go znajdziecie.

– Rozumiemy. – Bellis zamknęła oczy, kiedy usłyszała ten okropny drugi głos, który zabrzmiał tak, jakby wypowiedziane szeptem słowa były przypadkowymi echami w rozstępującym się szlamie. – Znajdziemy go, odbierzemy ukradzioną nam własność, a potem odejdziemy i awank znowu będzie mógł swobodnie się poruszać.

– Dobrze, ale pospieszcie się – odrzekł Brucolac. – Są jeszcze dwie osoby, które muszę zabić.

Bellis usłyszała niknący odgłos kroków. Zaryzykowała otworzenie oczu i nieznaczny ruch głową. Zobaczyła, że Brucolac podkrada się do tej części nadbudówki, w której znajdowały się sale obrad.

Usłyszała dźwięk otwierania drzwi i mokry odgłos przesuwania się intruzów przez próg.

Kiedy zrozumiała, o co chodzi, tak ją to rąbnęło, że zachwiała się na nogach. Doznała nagłego olśnienia i wiedziała, kim są przybysze i czego – jak również kogo – szukają.

„Tak daleko? Tak daleko?” Trudno było w to uwierzyć, ale nie miała wątpliwości. Wstrzymała oddech, żeby dysząca zgroza jej nie zdradziła, i wyjrzała zza węgła. W polu widzenia nie było nikogo. „Co robić?” – zastanawiała się zdesperowana. Ze statków w dole dobiegł ją odgłos nagłego natarcia i seria potępieńczych wrzasków. Bellis nie mogła powstrzymać łkania, kiedy zobaczyła, jakich spustoszeń dokonała taumaturgia intruzów i jaki los wciąż spotykał mieszkańców Armady. Pokręciła głową i jęknęła, porażona widokiem krwi i zmasakrowanych ciał. Od strony „Nosidła” przyleciała kolejna fala energii i w trzewiach Bellis nagle usadowił się ostry gniew, wprawiając ją w drgawki. Strach pozostał, ale wściekłość była znacznie silniejsza. Wściekłość na Silasa Fenneca. „Ty draniu pierdolony! Ty zasrany, kretyński, samolubny bydlaku! Popatrz, co żeś zrobił! Popatrz, co żeś sprowadził!”. Obserwowała rzeź. Na jej dłoniach nie było krwi. „Muszę to powstrzymać”.

Wiedziała, jak to zrobić.

Wiedziała, co zostało ukradzione i gdzie się znajduje.

Kiedy wampiry odpiłowywały skamieniałą ze starości linę ostatniego z pomostów „Wielkiego Wschodniego”, po jego deskach pobiegła do góry postać z mieczem. Zaskoczone wampiry odstąpiły do tyłu i dobyły broni.

Uther Doul dotarł na pokład. Wampirzyca, która stała najbliżej niego, wycelowała ze skałkówki, trzaskając językiem jak biczem, warcząc i obnażając kły. Doul tak od niechcenia, jakby pogardliwym ruchem uciął jej głowę.

Jej dwaj towarzysze przyglądali się tatuażowi jej pięt na drewnie. Kiedy Doul ruszył ku nim bez wahania, uciekli.