Выбрать главу

Lojaliści Niszczukowód patrolowali ulice. W okręgach Cieplarnia i Budy panował spokój. Ich władcy nie wiedzieli nic o buncie i czekali sparaliżowani, obserwowali zmagania, próbując ocenić, kto ma przewagę, gotowi włączyć się do walki, gdyby porażka Niszczukowód wydawała się już tylko kwestią czasu. Ale wampiry zostały pokonane. Władcy Cieplarni i Bud woleli się nie wychylać, ze strachu przed Kochankami.

Generał z Alozowic nie żył, zabity przez wampiry, którzy wzięli go na zakładnika i wpadli w panikę, kiedy usłyszeli, że ich przywódcę ujęto. W rewanżu wszyscy zostali uśmierceni, przy wielkich stratach wśród strupodziejów. Ściany Holu Kurhanu oszpeciły wielkie, lejące się, ciemnoczerwone rzeźby – rozbryzgi krwi strupodziejów.

Nikt nie wiedział dokładnie, jak liczna była drużyna Brucolaca i nikt nie potrafił precyzyjnie określić, ilu jego pretorian zabito. Nie ulegało wątpliwości, że niektórzy przeżyli. Pokonani, z pewnością zeszli do podziemia, wtapiając się w margines społeczny Armady. Mieszkali na dziko w ruinach lub ukryli się w przytułkach. Niewidoczni.

Na pewno bardzo uważali podczas żerowania. Musieli być wybiórczy, powściągliwi i brutalni – nie było mowy o pozostawianiu ofiar przy życiu. Za to niszczukowodzcy funkcjonariusze zaklinali się, że wyłapią wszystkie wampiry, a los schwytanych był przesądzony.

Strach przed wampirami zgasł.

Tymczasem największy zdrajca, Brucolac, wisiał na swoim metalowym krzyżu, skwiercząc w słońcu i powoli zdychając z głodu.

***

Awank trochę przyspieszył, ale nadal ciągnął wolniej niż przed chorobą i z niejednostajną prędkością. Po paru dniach nawigatorzy nabrali przekonania, że rany awanka, odniesione w tajemniczych okolicznościach znanych tylko garstce Armadyjczyków, nie goją się. Zwierzę nadal krwawiło i traciło siły.

Nie było zemsty na obywatelach Pragnieniowic. Kochankowie obwieścili lakonicznie, że nie są oni współwinni grzechów swego władcy. Ogłoszono nawet amnestię dla tych, którzy przyłączyli się do buntu. „W tym chaosie nikt nie wiedział, co się dzieje, zapanował zamęt” – orzekli Kochankowie. „Teraz jest czas pojednania, a nie karania” – powiedzieli.

A jednak najliczniejsze i najlepiej uzbrojone patrole gwardzistów z Niszczukowód i straży obywatelskiej wysyłano do dzielnicy wampirów. Mieszkańcy okręgu patrzyli na nie spode łba, ukrywając stłuczenia i rany odniesione w tamten wieczór, bo nie ufali miłosierdziu Kochanków.

Razem z dymem pożarów nad miastem rozprzestrzeniło się w noc buntu coś jeszcze, do tej pory nierozwianego: dręcząca niepewność, podejrzliwość wobec władz. Uczucia te ogarnęły nawet tych, którzy dzielnie walczyli przeciwko Brucolacowi.

Krew, przemoc i strach – wydawało się, że taka jest spuścizna projektów Kochanków. Po stuleciach pokoju Armada w ciągu trzydziestu dni stoczyła dwie wojny – w tym jedną sama ze sobą. Fanatyzm Kochanków zaburzył delikatną równowagę sił, sieci zobowiązań i interesów porwały się, wewnętrznie konfliktując miasto.

Kochankowie podporządkowali wszystko poszukiwaniom abstrakcyjnej mocy Blizny. Oznaczało to zerwanie z merkantylną mentalnością Armady: tego rodzaju zuchwała wyprawa rządziła się inną, starszą logiką. Obywatele Armady byli piratami i w miarę poznawania szczegółów projektu Kochanków narastało w nich poczucie wyalienowania. Kochankowie nie proponowali złodziejstwa czy lichwy ani nawet taktyki przetrwania. Proponowali coś zupełnie innego.

Kiedy Armada zapisywała na swoim koncie kolejne niewiarygodne sukcesy, kiedy jej potęga wzrastała, Kochankowie mobilizowali obywateli swoją retoryką i pasją.

Kradzież „Sorgo” stanowiła największe osiągnięcie wojskowe we współczesnych dziejach Armady i widać było gołym okiem, że potęga miasta wzrosła, bo statki i maszyny miały więcej paliwa. Kiedy podniesiono awanka, Kochankowie mówili o łańcuchach sprzed stuleci, o wypełnieniu tajnej, historycznej misji Armady, o możliwości szybkiego przemieszczania się po morzach i łupienia dalekich lądów.

Teraz okazało się jednak, że był to jeden wielki kant. Kochankowie zabrali ich bowiem na jakieś mistyczne poszukiwania. I chociaż przedsięwzięcie to wciąż emocjonowało tysiące Armadyjczyków, znacznie większa liczba obywateli zniechęciła się do niego, a coraz liczniejsze rzesze czuły się oszukane.

Zresztą odkąd awank osłabł – czego nie dało się ukryć – nawet prawdziwy cel jego przywabienia, czyli poszukiwanie Blizny, stanął pod znakiem zapytania. Jeśli awank nadal będzie zwalniał, to co wtedy?

Bunt Brucolaca, z jego śmiertelnym żniwem i utratą zaufania do władz, nadszarpnął morale Armadyjczyków, które i tak stale się pogarszało. Lojalne patrole Niszczukowód wyczuwały narastającą wrogość, nieukierunkowany gniew – nawet w ich własnej dzielnicy.

Setki Armadyjczyków poniosły śmierć. Rozszarpani, trafieni przypadkową kulą pogryzieni, sparaliżowani i wyssani z krwi przez wampiry, zgnieceni przez walące się budynki, strawieni przez ogień, zatłuczeni. Dużo więcej ofiar pociągnęła za sobą bitwa z Nowym Crobuzon, ale trauma była teraz nieporównanie dotkliwsza. Ci ludzie zginęli z ręki swoich ziomków, w wojnie domowej. Mieszkańców Armady to wszystko paraliżowało i porażało.

Niektórym z tych, co widzieli grindylow, przyszło do głowy, że Brucolac nie potrafiłby zatrzymać awanka i zakrzywić rzeczywistości tymi taumaturgicznymi erupcjami, ale tylko garstka Armadyjczyków znała prawdę o zawartej umowie. Ludzie z reguły ograniczali się do zdawkowych uwag na temat niesamowitej magii wampirów i nie drążyli tego tematu.

Grindylow zniknęli tak szybko, jak się pojawili i prawie nikt z tych nielicznych, którzy ich widzieli, nie miał pojęcia, co to były za istoty. Zagadka pozostała niewyjaśniona i przesłonięta przez wojnę domową.

Setki Armadyjczyków poniosły śmierć z rąk współobywateli.

***

Krüach Aum nie żył. Bellis nie płakała po nim – rozstrajał ją socjopatyczny spokój naukowca i jego mózg podobny do dyferencjału – ale doceniała patetyczność jego losów.

Uciekinier z więziennej wyspy zamkniętej przez własną historię. Przybywa do najdziwniejszego miasta w całym Bas-Lag, gdzie jest wykorzystywany równie bezwzględnie jak poprzednio przez władze Gnurr Kett, a potem ginie podczas próby wyleczenia istoty, w której wyczarowaniu brał udział. Co za dziwne, mizerne życie.

Johannes Tearfly nie żył. Bellis z zaskoczeniem stwierdziła, że jest jej z tego powodu autentycznie smutno. Wspominała go ze ściśniętym gardłem. Okoliczności jego śmierci były niewyobrażalne – jakież to musiało być przerażające, tak ciemno i zimno, tak klaustrofobicznie, tak głęboko pod powierzchnią świata. Przypomniała sobie, jaki był przejęty i zafascynowany, kiedy przygotowywał się do zejścia na dno. Jak na tchórza zachował się imponująco.

Szekel nie żył.

To ją załamało.

Nazajutrz po buncie, kiedy na tyle odzyskała siły w nogach, że mogła chodzić, łaziła bezwiednie po miejscach walk, scenach wojny, mijając trupy, roznosząc na butach ślady krwi.

Na jednym z trawlerów koło zniszczonego „Nosidła”, w cieniu drewnianego magazynu, który rozpościerał swoje okapy nad zakrwawionymi kocimi łbami, Bellis znalazła Tannera Sacka, zgiętego wpół, pod ścianą. Tuż obok niego zobaczyła Angevine, przetworzoną kobietę, na której twarzy łzy żłobiły bruzdy w brudzie.

Bellis od razu wiedziała, nad czym pochyla się porażony zgryzotą Tanner. Z ręką na ustach puściła się biegiem i zobaczyła wypatroszone zwłoki Szekla. Sprawiał wrażenie osłupiałego, zaskoczonego stanem, w jakim się znajduje.

Musiała chodzić pośród wspomnień o nim. Nienawidziła tego. Nienawidziła smutku, jaki ją wtedy opadał. Nienawidziła rozpaczy, nienawidziła zdziwienia, jakie odczuwała, kiedy pomyślała o tym, że Szekel nie żyje. Bardzo lubiła tego chłopca.

A już najbardziej nienawidziła poczucia winy, w którym była zanurzona po uszy. Wykorzystała Szekla. Oczywiście w dobrej wierze, ale wykorzystała go. Miała okropną, pulsującą świadomość, że gdyby nie jej poczynania, Szekel by żył. Gdyby nie wzięła od niego książki i nie spożytkowała do swoich celów albo gdyby ją po prostu wyrzuciła.

Aum nie żył, Johannes nie żył, Szekel nie żył.

A Silas Fennec żyje.

Znacznie później Bellis spotkała Carrianne, która błąkała się oszołomiona uliczkami wokół swojego domu. Całą noc przesiedziała za zamkniętymi na klucz drzwiami, aby stwierdzić po wyjściu na zewnątrz, że jest mieszkanką nieistniejącego okręgu.

Nie mogła uwierzyć, że Brucolac usiłował przejąć władzę i nie mogła uwierzyć, że go pojmano. Była jak dziecko we mgle, oglądała wydarzenia, których nie rozumiała.

Bellis nie mogła powiedzieć Carrianne o tym, co robiła i widziała na dnie „Wielkiego Wschodniego”. Powiedziała jej tylko, że Szekel nie żyje.

Razem poszły posłuchać przemówienia Kochanków.

Po dwóch dniach od buntu włodarze Niszczukowód zwołali wiec na pokładzie „Wielkiego Wschodniego”. Carrianne najpierw powiedziała, że nie pójdzie. Słyszała, co zrobiono z Brucolakiem i oznajmiła, że nie ma ochoty widzieć go w takim położeniu. Uważała, że nie zasłużył sobie na ten gwałt. „Nieważne, co zrobił. Nie zasłużył sobie na taki los” – dowodziła.