Выбрать главу

Tanner rozglądał się dokoła, patrzył to na sufit – jak ona niegdyś – to na Bellis.

Dźwięk otwierania się i zamykania drzwi na górze był tak głośny i wyraźny, że Tanner gwałtownie zesztywniał. Bellis nigdy nie widziała pomieszczenia, które mieli nad głowami, ale doskonale znała jego akustykę. Wiedziała, gdzie zlokalizowane są krzesła, stoły, łóżko. Wodziła wzrokiem za krokami czterech osób – lekkimi, cięższymi, cięższymi oraz potężnymi i powolnymi – tak jakby wskroś sufito-podłogi widziała Kochankę, Kochanka, Doula i Hedrigalla.

Tanner pobiegł za nią wzrokiem i wybałuszył oczy. Osoby na górze dało się dokładnie umiejscowić: jedna przy drzwiach, dwie w pobliżu łóżka, teraz zagłębiają się w fotele, jedna, ta wielka, chodzi tam i z powrotem pod przeciwległą ścianą nogi się sczepiają jak to u zaspanych lub zmęczonych ludzi-kaktusów, ciężar napiera na drewno.

– Mów, Hedrigallu – rozkazał srogo Uther Doul, którego głos docierał do nich zaskakująco wyraźnie. – Powiedz nam, dlaczego uciekłeś. I w jaki sposób trafiłeś tutaj z powrotem.

***

– O bogowie – był to głos osoby psychicznie wykończonej i zdruzgotanej, niezbyt podobny do głosu Hedrigalla. Tanner pokręcił głową ze zdumienia. – O bogowie, bogowie kochani, nie zaczynajcie od nowa! – skomlił płaczliwym głosem. – Nie rozumiem, co wy do mnie mówicie. Nigdy w życiu nie uciekłem z Armady. Nigdy bym tego nie zrobił. Kto wy jesteście? – wrzasnął znienacka. – Co wy jesteście? Czy ja jestem w piekle? Widziałem, jak umieracie…

– Co się z nim stało? – szepnął przerażony Tanner.

– Pierdolisz od rzeczy, Hedrigall, ty zdrajco zasrany! – wykrzyknął Kochanek. – Spójrz na mnie, ty psie! Bałeś się, co? Srałeś w portki, dlatego potajemnie wyremontowałeś „Arogancję” i bryknąłeś. A teraz mów, dokąd poleciałeś i jak tu wróciłeś?

– Nie zdradziłem Armady! – odparł Hedrigall. – Nigdy bym nie zdradził! Na Crooma, co ja robię, kłócę się z trupem! Kto ty jesteś? Widziałem, jak wszyscy zginęliście.

Mówił jak człowiek obłąkany ze strachu lub szoku.

– Kiedy, Hedrigallu? – spytał Doul ostrym, groźnym głosem. – I gdzie? Gdzie zginęliśmy?

Chociaż wyszeptana odpowiedź Hedrigalla nie zaskoczyła Bellis, ciarki ją przeszły. Skinęła głową.

– Blizna.

Uspokoiwszy Hedrigalla, Uther Doul i Kochankowie zaczęli się po cichu naradzać na drugim końcu pokoju.

– …obłąkany… – powiedział Kochanek -…albo… dziwne…

– Musimy wiedzieć. – To był głos Doula. – Jeśli nie zwariował, to jest niebezpiecznym kłamcą.

– To nie ma sensu – zdenerwował się Kochanek. – Po co miałby nas okłamywać?

– Albo jest kłamcą, albo…

Tanner i Bellis nie potrafili stwierdzić, czy Kochanka dokończyła swoją myśl ciszej, czy też ją urwała.

– Jak to się stało?

***

– Od ponad miesiąca byliśmy na Ukrytym Oceanie. – Upłynęło wiele minut. Hedrigall milczał, a Kochankowie debatowali tak cicho, że Bellis i Tanner przestali ich słyszeć. Nagle Hedrigall odezwał się nieproszony, głosem tak cichym i matowym, jakby był naćpany. Kochankowie i Uther Doul czekali. Hedrigall mówił tak, jakby wiedział, co pragną usłyszeć. Nie przerywali mu. Mówił z nienaturalnym wdziękiem, z elokwencją zawodowego bajarza, ale jego głos był podszyty wahaniem i traumą, która budziła grozę. Hedrigall co jakiś czas potykał się, urywał, panicznie zaczerpywał tchu. Ale mówił długo. Publiczność, ta na górze i ta pod podłogą, słuchała go w milczeniu i z wytężoną uwagą. – Od ponad miesiąca byliśmy na Ukrytym Oceanie.

Rozdział czterdziesty szósty

– Od ponad miesiąca byliśmy na Ukrytym Oceanie… i morze ogarnął chaos. Nie dało się wyznaczyć kursu, nie dało się utrzymać strzałki kompasu w jednej pozycji, nie dało się nawigować. Każdego dnia patrzyłem w dal z pokładu „Arogancji”, wypatrując Blizny, Pękniętej Ziemi czy czegoś innego. Nie było nic. Wy pchaliście się dalej. Przekonywaliście nas, mobilizowaliście. Mówiliście nam, że kiedy dotrzemy do Blizny, będziemy mieli pod swoją kontrolą potężne moce. Nie będę udawał, że nie było opozycji. Im dłużej płynęliśmy, tym ludzie bardziej się bali. I zaczęli szeptać, że może Brucolac miał rację, wszczynając bunt. Że może nie należało porywać się na tę awanturę, tylko żyć jak dawniej. Przychodzili do was… przychodziliśmy do was i prosiliśmy, żebyście zawrócili. Mówiliśmy, że byliśmy zadowoleni z tego, jak nam się wcześniej żyło. Że nie jest nam to do niczego potrzebne, że już stało się wiele złego i boimy się, że czekają nas jeszcze gorsze rzeczy. Niektórych z nas dręczyły okropne koszmary. W mieście wyczuwało się ogromne napięcie. Jak u kota, którego futro sypie iskrami. Prosiliśmy was, żebyście zawrócili. Zanim będzie za późno. Baliśmy się. Nie wiem, jak wam się to udało, ale ludzie na razie byli, nie powiem zadowoleni, nie powiem napaleni, ale na pewno posłuszni. Czekaliśmy i mimo strachu pozwalaliśmy wam ciągnąć się w nieznane.

– Myślę, że gdyby potrwało to jeszcze tydzień dłużej, to już byśmy tego nie wytrzymali. Myślę, że zmusilibyśmy was do zawrócenia i wtedy byście wszyscy nie zginęli. Ale stało się inaczej, co? Było za późno. O szóstej rano dziewiątego playdi cielnika z kabiny „Arogancji” coś zobaczyłem, sześćdziesiąt kilometrów od miasta, u samego horyzontu. Jakieś zawirowanie w powietrzu, bardzo niewielkie, bardzo zatrważające. I coś jeszcze zauważyłem: horyzont znajdował się zbyt blisko… Po godzinie, siedem kilometrów dalej, wiedziałem już na pewno, że dopływamy do czegoś. A horyzont cały czas się przybliżał. Wysyłałem na dół wiadomości. I widziałem, jak wszyscy się szykują. Widziałem zbite w kupę statki, przeróżne kolory, przeróżne kształty. Widziałem, jak załogi ustawiają na nabrzeżu żurawie, zapalają silniki i tak dalej. Uruchamiają całą inżynieryjną machinę, którą przygotowywali. Obserwowałem miejsce, gdzie morze spotykało się z niebem. Długo nie wierzyłem własnym oczom. Byłem pewien, że mam coś nie w porządku z oczami i zaraz wszystko się wyjaśni, ale przyszedł taki moment, że nie mogłem już zaprzeczyć, że widzę to, co widzę. Horyzont ciągnął się zaledwie trzydzieści kilometrów od Armady. Widziałem bardzo wyraźnie, że powierzchnię morza przecina Blizna… To było tak, jakbym zobaczył boga.

– Kiedy opisywaliście Bliznę, właściwie nic nam nie powiedzieliście. „To jest wielkie rozdarcie rzeczywistości, rana zadana przez Widmowców, mówiliście nam, i znajdują się w nim złoża wszystkich możliwych zdarzeń. Wielka rana na rzeczywistości”. A ja myślałem, że to jest takie poetyckie ujęcie.

– Kiedy Widmowcy wylądowali na tym kontynencie, siła uderzenia rozdarła ziemię, spowodowała pęknięcie, które ciągnęło się na trzy tysiące kilometrów przez Bas-Lag.

– To pęknięcie to jest Blizna. Pełna zdarzeń, do których nie doszło, ale mogło dojść. Znajdowaliśmy się zaledwie kilka kilometrów od niej. To była rozpadlina w morzu.

– Nie biegła pionowo w dół, tylko ukośnie, przez co horyzont wydawał się nachylony. Ponieważ była poszarpana, nie rozcięcie, tylko pęknięcie. Miejscami mogłem zajrzeć w dół. Ocean był wzburzony, płynął silny prąd na północ, chociaż wiatr wiał na południe. Fale parły na północ, niosąc ze sobą miasto, i kiedy docierały na skraj Blizny, to jakby trafiły na mur, przezroczysty mur. Na pionową, gładką jak szkło taflę wody. Ciemnej, ruchomej wody opartej nie wiadomo o co i trzymającej się mocno. A za nią… Puste powietrze… Przepaść… A dziesiątki kilometrów dalej, sto kilometrów dalej, ledwo widoczna, przeciwległa ściana rozpadliny, z tej odległości rozmyta. A między tymi ścianami pustka, z której buchały najprzeróżniejsze moce. Kipiały z tego rozdarcia. Z Blizny.

***

– Nie umiem sobie wyobrazić, jak ludzie zareagowali. Bo na pewno zobaczyli. Wybuchła panika? Albo radość?

Kochankowie oczywiście nie odpowiedzieli.

– Wiedziałem, jaki jest plan. Zatrzymujemy się kilka kilometrów od Blizny i wysyłamy sterowiec, żeby sprawdzić, czy pokona ten krótki dystans. Ja miałem czuwać na bocianim gnieździe. W razie niebezpieczeństwa miałem wystrzelić flary, wywiesić flagi, wezwać sterowiec do powrotu… Nie wiem, z jakimi niebezpieczeństwami się liczyliście. Myślę, że nie mieliście pojęcia, czego się spodziewać. Nie wiedzieliście przecież nawet, co to jest Blizna. Co sobie wyobrażaliście, że kłębi się w niej od Możliwych Zwierząt? Że będą ją patrolowały stworzenia, które mogły wyewoluować, ale nie wyewoluowały? Nic z tych rzeczy. A ogrom rozpadliny był zatrważający. Miasto nie zwolniło – powiedział.

Umilkł na kilka chwil. To ostatnie zdanie wypowiedział tym samym hipnotyzującym, monotonnym głosem, toteż Bellis nie od razu zrozumiała jego sens.

Serce skoczyło jej do gardła i zaczęło dudnić jak oszalałe.

– Nie zwolniło – powtórzył Hedrigall. – Wręcz przeciwnie, awank przyspieszył. Znajdowaliśmy się piętnaście kilometrów od Blizny, potem siedem, potem pięć, a miasto nie zatrzymywało się, nie zwalniało. Świat się skrócił. Horyzont był tylko kilka kilometrów od nas i przybliżał się z każdą chwilą a Armada przyspieszała. Zacząłem panikować – w głosie Hedrigalla nie było żadnych emocji, jakby na morzu został z nich kompletnie wyprany. – Zacząłem odpalać flary, próbując ostrzec was przed tym, o czym musieliście wiedzieć. Podejrzewam, że w mieście wybuchła panika, ale nie wiem, nie widziałem. Może wszyscy patrzyliście jak zaczarowani, głupkowatym, szklanym wzrokiem. Ale myślę, że nie, że wybuchła panika, kiedy koniec świata przybliżył się do nas. Moje flary rozświetlały się nad wami, ale nikt nie zwracał na nie uwagi… Cztery kilometry, trzy… Bardzo długo siedziałem bez ruchu jak sparaliżowany. Południowy wiatr był silny i odciągał „Arogancję” od Blizny, jakby sterowiec się bał, tak samo jak ja. To mnie ocuciło.