Выбрать главу

Ich własny Hedrigall uciekł wprawdzie przed wieloma tygodniami i przypuszczalnie znajdował się tysiące kilometrów dalej – unosił się nad oceanem albo utonął, albo był rozbitkiem w jakiejś obcej krainie – ale ten Hedrigall, którego wyłowili z wody, był prawie-człowiekiem. Uchodźcą z makabrycznych obszarów Bas-Lag, do których zmierzała Armada.

– Dwa dni temu – powiedziała zatrwożonym głosem jakaś kobieta w zasięgu słuchu Bellis. – Od dwóch dni wszyscy nie żyjemy.

Trudno było zlekceważyć takie ostrzeżenie.

Kiedy słońce zsunęło się na najniższą kwartę nieba, historia Hedrigalla rozczapierzyła palce, dosięgając wszystkich okręgów. Powietrze nad miastem zgęstniało od niej.

Hedrigall siedział już w celi, ale Kochankowie popełnili głupi błąd: zostali na dole i opracowywali plan działania. Nad ich głowami Tanner biegał ze statku na statek, wykrzykując ostrzeżenie.

Bellis czekała na „Wielkim Wschodnim” i przypominała sobie opowieść Hedrigalla, która szczelnie wypełniła jej głowę. Katastrofa znowu stanęła jej przed oczyma. Bellis nie próbowała oceniać tego, co powiedział Hedrigall. Była to przejmująca i przejmująco opowiedziana historia. Tylko to się liczyło.

Obserwowała Armadyjczyków, którzy kręcili się wokół niej, debatowali i naradzali się ponuro. Coś planowali, coś szykowali. Wszystko zmierzało do jakiegoś celu.

Czas płynął szybko. Słońce zbliżało się do linii horyzontu. Na terenie całych Niszczukowód zamykano warsztaty i robotnicy gromadzili się na „Wielkim Wschodnim”.

O szóstej Kochankowie wyszli na pokład. Przez skórę przeniknęła do nich świadomość, że coś się dzieje, że ich okręg i całe miasto ogarnął kryzys.

Za ich plecami wyłonił się Uther Doul, ze srogą, ale podszytą nerwowością miną. Na widok rzesz obywateli, które stały przed nimi, cała trójka przeżyła wstrząs. Setki Armadyjczyków, niby niezdyscyplinowana armia: hotchi i ludzie-kaktusy wymieszani z ludźmi, było nawet trochę llorgissów z Niszczukowód.

Nad nimi Brucolac, którego umierające w słońcu nerwy drgały. Na czele tłumu, trochę wysunięty, z butnie uniesioną głową, stał Tanner Sack.

Kochankowie potoczyli spojrzeniem po swoich poddanych i Bellis dałaby sobie uciąć głowę, że zadrżeli. Po chwili przeniosła wzrok na ich najemnika. Uther Doul nie spotkał się z nią spojrzeniem.

– Rozmawialiśmy z Hedrigallem – zaczęła Kochanka bez cienia niepokoju w głosie.

O zgrozo, Tanner Sack jej przerwał.

– Oszczędźcie nam tego – powiedział.

Ludzie wymieniali spojrzenia, ośmieleni mocą jego głosu. Oczy Kochanków otworzyły się nieznacznie, lecz ich twarze pozostały nieprzeniknione.

– Dosyć tych kłamstw – ciągnął Tanner. – Znamy prawdę. Wiemy, gdzie był Hedrigall, ten prawie-Hedrigall, którego zamknęliście w celi, którego przed nami ukrywacie. Wiemy, skąd przyszedł. – Postąpił kilka kroków do przodu, a zdeterminowany tłum ruszył za nim. – Jaddock, Corscall, Guddrunn, idźcie znaleźć Hedrigalla! – krzyknął. – Jest gdzieś na dole. Przyprowadźcie go tutaj.

Grupka ludzi-kaktusów zaczęła niepewnie podchodzić do drzwi, które tarasowali Kochankowie i Uther Doul.

– Stać! – krzyknęła Kochanka. Ludzie-kaktusy zatrzymali się i spojrzeli na Tannera. Ten przesunął się o kilka kroków, a tłum za nim. Ludzie-kaktusy ruszyli ośmieleni. – Doul… – powiedziała groźnym tonem.

Wszyscy stanęli jak wryci.

Uther Doul wystąpił do przodu i zatrzymał się w połowie drogi między Kochankami a napierającymi Armadyjczykami. Po chwili wahania Tanner wyszedł mu na spotkanie.

– Zamierzasz walczyć z nami wszystkimi? – spytał głośno, żeby wszyscy go słyszeli. – Myślisz, że dasz nam radę? Bo zamierzamy sprowadzić na górę Hedrigalla i jeśli będziesz próbował ich zatrzymać… – pokazał na kaktusów -…to pójdziemy wszyscy. Myślisz, że dasz nam radę? Kurde, może i dasz, ale co potem? Kim będą rządzili twoi szefowie?

Setki stojących za nim Armadyjczyków kiwały głowami, a niektórzy wznosili wtórujące mu okrzyki.

Uther Doul przeniósł spojrzenie z Tannera na tłum i z powrotem. A później okazał słabość, jego władcza postawa rozsypała się, z wahaniem odwrócił głowę, aby zasięgnąć opinii swoich szefów. Jego ramiona poruszyły się nieznacznie, a głowa przekrzywiła na bok, jakby mówił: „On ma rację. Co chcecie, żebym zrobił? Mam ich wszystkich pozabijać?”

To odwrócenie się, to okazanie wahania, oznaczało zwycięstwo Tannera. Nurek znowu skinął na ludzi-kaktusów, którzy minęli Doula i Kochanków, żeby poszukać Hedrigalla. Odczuwali skrępowanie, ale nie strach, bo wiedzieli, że nic im nie grozi.

Kochankowie nawet na nich nie spojrzeli. Wpatrywali się w Tannera Sacka.

– Czego jeszcze chcecie? – spytał Tanner wrogim głosem. – Pokazano wam, co nas czeka, ale wam tak odjebało na punkcie tej misji, że zamierzacie zlekceważyć takie ostrzeżenie. Zamierzacie płynąć dalej? Chcieliście ukryć przed nami prawdę. Chcieliście nas okłamać i pozwolić, żebyśmy na ślepo pędzili przed siebie i runęli w przepaść jak jakiś kretyński awank. Dosyć tego. Koniec z waszym szaleństwem. Dalej nas nie zabierzecie. Zawracamy.

– Psiakrew jedna! – Kochanka dziabnęła Tannera palcem w oko i splunęła mu pod nogi. – Ty zasrany tchórzu! Ty idioto! Naprawdę uważasz, że historia, którą nam opowiedział, jest prawdziwa? Zastanów się, do ciężkiej cholery! Myślisz, że Blizna naprawdę tak wygląda? I myślisz, że trafiliśmy na Hedrigalla przez czysty przypadek, jakby Ukryty Ocean to było jakieś zasrane jeziorko? Uważasz za zbieg okoliczności, że nasz Hedrigall ucieka, a potem spotykamy innego, z innej rzeczywistości, karmiącego nas historiami, które mają nas odstraszyć? To jest ten sam człowiek! Uknuł sobie ten plan. Nie widzisz tego, do kurwy nędzy? Myśleliśmy, że nas zostawił, ale tak nie było. Dokąd miałby polecieć? Odciął „Arogancję” i schował się gdzieś. I teraz, kiedy jesteśmy tak blisko najniezwyklejszego miejsca na całym świecie, wychodzi z ukrycia, żeby nas zniechęcić. Czemu? Bo jest tchórzem, tak jak ty, tak jak wy wszyscy. Taki obmyślił sobie plan. Nie starczyło mu nawet odwagi, żeby okryć się hańbą i uciec jak szczur. Wolał zaczekać i zabrać was wszystkich ze sobą.

Niektórzy zaczęli mieć wątpliwości. Mimo furii Kochanki jej argumenty trafiały do przekonania.

Ale Tanner nie ustąpił ani na krok.

– Chcieliście zachować to przed nami w tajemnicy – powiedział. – Chcieliście nas okłamać. Popłynęliśmy z wami na koniec świata, a wy zamierzaliście nas okłamać. Bo jakaś poroniona chciwość tak was zaślepia, że nie chcieliście się narażać na nasz sprzeciw. Nic nie wiesz o Bliźnie! – krzyknął znienacka. – Nic! Nie mów mi o zbiegach okoliczności. Nie mów mi, że to niewiarygodne. Może właśnie tak działa Blizna. Skąd miałabyś cokolwiek o tym wiedzieć? Wszystko, co wiemy, to to, że jeden z najwspanialszych obywateli Niszczukowód, jakich znam, siedzi w waszym więzieniu i ostrzega nas, że jeśli popłyniemy do Blizny, to zginiemy. I ja mu wierzę. Koniec waszej przygody. Teraz my decydujemy, co dalej. Przejmujemy dowodzenie. Zawracamy. Twój rozkaz, żeby płynąć dalej, niniejszym zostaje unieważniony. Nie możesz nas wszystkich zabić ani wsadzić do pierdla.

Rozległ się entuzjastyczny ryk tłumu, a tu i ówdzie ludzie skandowali: „Sack! Sack! Sack!”

Uwagę Bellis zaprzątnęło jednak inne zjawisko. W tle całej wrzawy rozgrywało się coś innego, niemal niedosłyszalnego.

Kochanek patrzył i słuchał tego wszystkiego zza pleców Uthera Doula ze straszną niepewnością w oczach. Dotknął Kochankę w ramię i powiedział do niej coś, na co ona zareagowała z niedowierzaniem i wściekłością.

Kochankowie kłócili się.

Kiedy fakt ten dotarł do świadomości ludzi, zapadła cisza. Bellis wstrzymała oddech. Była zaszokowana, że mogą syczeć do siebie z coraz bardziej czerwonymi twarzami, ze zbielałymi z wściekłości bliznami, że mogą przerzucać się coraz głośniejszymi burknięciami, a w końcu wrzaskami, nie zważając na tłum, który patrzył na nich ogłupiały ze zdumienia.

– On ma rację! – darł się Kochanek. – On ma rację! Nie wiemy!

– Czego nie wiemy? – krzyknęła rozjuszona Kochanka. – Czego nie wiemy?

Górą przeleciało stadko wystraszonych ptaków miejskich, aby usiąść gdzieś dalej, poza polem widzenia. Armada skrzypiała. Cisza przedłużała się. Tanner Sack i jego buntownicy zastygli bez ruchu. Kłótnię Kochanków obserwowali z taką zgrozą, jakby na ich oczach rozpętała się jakaś klęska żywiołowa.

Kiedy Bellis odprowadzała wzrokiem ptaki, jej spojrzenie padło na zdewastowaną postać Brucolaca i zatrzymało się na niej, chociaż wampir budził w niej przerażenie. Jego konwulsje wygasały, ciało uspokajało się. Otworzył oczy, oślepione i wyżarte do białości przez światło słońca, i powoli przekręcił głowę.

Bellis nie miała wątpliwości: słuchał.