Выбрать главу

Podczas swojej pracy podwodni inżynierowie natrafiali na pewne tajemnice. Cóż to za cienie czasem dostrzega za uwiązanymi na krótkich postronkach rekinami-strażnikami, za zasłonami maskujących błysków? Jaki jest cel napraw wykonywanych codziennie przez Tannera i jego kolegów? Co to za substancja, którą „Sorgo”, skradziona platforma otaczana przez nich tak troskliwą opieką, wysysa z dna morza tysiące metrów w dole? Tanner wielekroć podążał wzrokiem za grubą, segmentowaną rurą i kręciło mu się w głowie, kiedy znikała w morskiej toni.

Jaki jest charakter tego projektu, o którym rozmawia się zaszyfrowanymi uwagami i skinieniami głowy? Jaki jest plan spajający wszystkie ich działania? O którym nikt nie chce mówić otwarcie, lecz wielu zdaje się o nim trochę wiedzieć, a wielu z nieostrożności lub nieposkromionego samochwalstwa udaje, że go rozumie?

Za przemysłem niszczukowodzkim kryło się coś dużego i ważnego lecz Tanner Sack jeszcze nie wiedział, co to jest. Podejrzewał, że wszyscy koledzy podzielają jego niewiedzę, ale mimo to czuł się wykluczony z jakiejś wspólnoty: opartej na kłamstwach, bladze i bredzeniu od rzeczy.

Niekiedy docierały do niego historie o innych pasażerach, członkach załogi albo więźniach z „Terpsychorii”.

Szekel powiedział mu o zatrudnionej w bibliotece Coldwine. Johannesa Tearflya widział osobiście, odwiedzającego port z uzbrojonym w notatniki i porozumiewającym się między sobą półgłosem zespołem o poufnym charakterze. Przez głowę Tannera przemknęła cierpka myśl, że hierarchie szybko się odtwarzają, że podczas gdy on zaharowuje się jak idiota pod wodą, jaśnie pan Johannes patrzy sobie, odfajkowuje coś w notesie i gmera w kieszeniach kamizelki.

Hedrigall, zawsze demonstrujący kamienne oblicze człowiek-kaktus siedzący za sterami „Arogancji”, powiedział Tannerowi o niejakim Fenchu, także z „Terpsychorii”, który często odwiedzał port. „Znasz go?” – spytał Hedrigall, a Tanner pokręcił tylko głową: nużyło go tłumaczenie, że nie znał nikogo ze stref powyżej ładowni. „Fench to dobry człowiek” – powiedział Hedrigall, można z nim pogadać, zna już chyba wszystkich na statku i wypowiada się jak osoba wtajemniczona o takich ludziach jak król Friedrich i Brucolac.

Hedrigall mówił o tym wszystkim z nieobecną miną, co skojarzyło się Tannerowi z Tintinnabulumem. Hedrigall należał do ludzi, którzy zawsze sprawiają wrażenie, że wiedzą coś, o czym nie mogą rozmawiać. Tanner czuł jednak, że nadużyłby zalążkowej przyjaźni, gdyby zapytał go o to prosto z mostu.

Tanner nabrał zwyczaju spacerowania po mieście nocą.

Wędrował otoczony odgłosami wody i statków, z zapachem morza w środku. Pod księżycem i jego rozjarzonymi córkami, których światło rozpylały rzadkie chmury, Tanner miarowym krokiem maszerował wokół zatoki z milczącym teraz „Sorgo”. Minął sadybę raków: półzatopiony kliper, z przednim i tylnym kasztelem sterczącymi jak góry owe. Krytym pomostem przedostał się na tyły olbrzymiego „Wielko Wschodniego”. Spuścił głowę, mijając kilka innych osób dotkniętych bezsennością lub pracujących na nocną zmianę.

Mostkiem linowym do prawej części Niszczukowód. Oświetlony sterowiec sunął powoli górą, w pobliżu rozbrzmiała syrena i tłukł się młot parowy. „Kto tak późno pracuje?”. Dźwięki te tak bardzo kojarzyły mu się z Nowym Crobuzon, że na moment ogarnęło go silne trudne do nazwania uczucie.

Tanner zatracił się w labiryncie starych statków i cegieł.

W wodzie widział rozbłyskujące na krótko, chaotyczne smugi światła: lęki bioluminescencyjnego planktonu. Miał wrażenie, że na odgłosy miasta od czasu do czasu odpowiada z oddali coś dużego i żywego.

Odbił w kierunku Bud i Portu Jeżowca. W dole miał morze; po obu stronach niszczejącej, ceglanej zabudowy, wilgotnej od pleśni i z solnymi zaciekami. Wysokie ściany i okna, wiele rozbitych, boczne uliczki wijące się pomiędzy starymi grodziami i nasadami kominów. Śmieci na wyludnionych dwumasztowcach z mórz wschodnich. Balustrady i relingi rufowe, o które zimny wiatr uderzał strzępami plakatów. Polityka i rozrywka reklamowana krzykliwymi kolorami pozyskanymi od kałamarnic i mięczaków albo kradzionym atramentem.

Dokoła wałęsały się koty.

Miasto przemieszczało się i korygowało swój układ, a niestrudzona flota parowców poza obszarem Armady parła naprzód, naprężając łańcuchy i holując swój kraj.

Tanner stał pośród ciszy i patrzył na stare wieże, kominy, dachy fabryk i drzewa. Za połacią wody, urozmaiconą przez wioskę łodzi mieszkalnych, światła migotały w kajutach statków z krain, o których Tanner Sack nic nie wiedział. Nie tylko on oglądał noc.

- Pieprzyłeś się już? – spytała, a Szekla naszły niechciane wspomnienia. Prze-tworzone kobiety w ciemnym smrodzie „Terpsychorii”, które brały w siebie jego niewprawnego kutasa w zamian za dodatkowe porcje chleba. Kobiety, które marynarze przytrzymywali, czy były chętne czy nie – wszyscy mężczyźni skandowali, żeby się do nich przyłączył – i na których dwa razy leżał, przy czym raz tylko udawał, że skończył i ześliznął się z niej, zdeprymowany jej wrzaskami, a drugi raz wszedł w nią naprawdę i spuścił się w środku, mimo że broniła się zawzięcie i płakała. A wcześniej dziewczyny w bocznych uliczkach Zakola Smogu i chłopcy, tacy jak on, pokazujący swoje narządy intymne.

Ich obcowanie ze sobą mieściło się gdzieś pomiędzy handlem wymienni seksem, znęcaniem się i zabawą. Szekel otworzył usta, żeby odpowiedzieć, prawdy wydostawały się z trudem, ona to zobaczyła i przerwała mu, z miłosierdzia, i powiedziała: – Nie chodzi mi o dla zabawy albo za pieniądze ani jeśli gwałciłeś albo byłeś gwałcony, tylko czy robiłeś to z kimś, kto cię chciał i kogo ty chciałeś, jak prawdziwi ludzie, jak równy z równym. – I oczywiście, kiedy to powiedziała, odpowiedź brzmiała nie, i udzielił jej, wdzięczny, że Angevine zrobiła z tego Szeklowy pierwszy raz - niezasłużony dar, który przyjął z pokorą i skwapliwie.

Patrzył, jak zdejmuje bluzkę, i jego oddech stał się bardzo krótki na widok takiej ilości kobiecego ciała i na widok ochoty w jej oczach. Czuł promieniujące ciepło jej kotła - któremu nie mogła pozwolić zgasnąć, powiedziała mu, który nieprzerwanie zjadał paliwo, stary, zepsuty i łapczywy ponad wszelką miarę – i zobaczył ciemną cynę jej uprzęży w miejscu, gdzie spotykała się z mięsistymi udami. Sam bez trudu zrzucił z siebie wszystkie warstwy ubrania i stał dygoczący, chudy i mizerny, jego fiut podrygiwał z nastoletnim zapałem, serdeczność i namiętność tak szczelnie go wypełniły, że trudno było przełknąć ślinę.

Była prze-tworzoną, prze-tworzonym śmieciem, wiedział o tym, widział to, a przecież cały czas czuł to, co miał w środku, czuł, że wielki strup nawyku i uprzedzenia odpada od niego, rozstaje się z jego skórą w miejscu, gdzie jego ojczyzna głęboko go naznaczyła.

„Ulecz mnie” – pomyślał, nie rozumiejąc tego, co myśli, mając nadzieję na przetworzenie. Dotknął go kaustyczny ból, kiedy oderwał zakrzep dawnego życia i obnażył się na nią, na nowe powietrze, otwarty i niepewny. Znowu zaczął szybko oddychać. Jego uczucia wzbierały, zlewały się ze sobą – jątrzenie ustało - i zaczęły się rozpuszczać, goić w nową formę, zabliźniać.

Moja prze-tworzona dziewczyna – powiedział, głośno myśląc. Wybaczyła mu to, natychmiast, bo wiedziała, że już więcej tak nie pomyśli. Nie było łatwo, z kikutami nóg uziemionymi w metalu, w kształcie ciasnego V, tylko nieznacznie rozchylonymi, z zaledwie pięcioma centymetrami wnętrza ud poniżej cielesnej piczki. Nie mogła otworzy ć się na niego ani położyć na plecach, nie było łatwo. Ale nie dawali za wygraną i udało się.

Rozdział dziewiąty

Szekel przyszedł do Bellis i poprosił, żeby nauczyła go czytać.

Znał kształty ragamollskiego alfabetu i generalnie wyczuwał, którym dźwiękom odpowiadają poszczególne litery, ale pozostawały dla niego jak jakaś wiedza tajemna. Nigdy nie próbował zestawiać ich ze sobą w słowa.

Szekel sprawiał wrażenie przygaszonego, jakby jego myśli znajdowały się poza korytarzami bibliotecznych statków. Był mniej skory do uśmiechania się niż zwykle. Nie mówił o Tannerze Sacku ani o Angevine, której imię ostatnimi czasy co rusz wyskakiwało w jego wypowiedziach. Chciał tylko wiedzieć, czy Bellis pomoże mu w nauce czytania.

Po pracy przez ponad dwie godziny przerabiała z nim alfabet. Znał nazwy liter, ale były one dla niego abstrakcją. Bellis kazała mu napisać imię i nazwisko, i napisał, a raczej nabazgrał niewprawnie, drugą literę przerwał w połowie i przeskoczył od razu do czwartej, a potem cofnął się i wypełnił puste miejsca. Wiedział, jak się zapisuje jego imię i nazwisko, ale znał to tylko jako sekwencję pociągnięć pióra.

Bellis powiedziała mu, że litery to są instrukcje, rozkazy, z reguły polecające, aby wydać z siebie dźwięk, od którego zaczyna się ich nazwa. Napisała swoje imię, zostawiając po ponad dwa centymetry przerwy między kolejnymi literami. Potem powiedziała do Szekla, aby wykonał wydawane przez nie rozkazy.