Czekała, kiedy on potykał się na buh i eh i luh luh ih suh. Potem przybliżyła litery do siebie i ponownie kazała mu, żeby im się podporządkował, nadal powoli. Potem jeszcze raz.
Wreszcie ścieśniła litery w słowo i powiedziała mu, żeby powtórzył ćwiczenie szybko, wykonał ich rozkazy: „Spójrz na nie, tak blisko siebie” jednym szybkim cięgiem.
Buh eh luh luh ih suh.
Tak jak się spodziewała, podwójna spółgłoska przedniojęzy kowo-dziąsłowa sprawiła mu kłopot.
Spróbował jeszcze raz, przerwał w połowie i uśmiechnął się do literek Spojrzał na nią wzrokiem tak pełnym zachwytu, że osłupiała. Wypowiedział jej imię.
Wpoiwszy mu podstawy interpunkcji, wpadła na pewien pomysł. Przeszła z nim przez trzewia statku, obok działu przyrodniczego i humanistycznego, gdzie naukowcy siedzieli zgarbieni koło lamp naftowych i małych okienek, a potem wyszli na zewnątrz i w pokapującym deszczu przedostali się przez most na „Korodującej Pamięci”. Był to skrajny galeon Biblioteki Wielkiego Mechanizmu, z literaturą dziecięcą.
Na pokładzie dla dzieci było niewielu czytelników. Półki migały jaskrawymi kolorami. Bellis przebiegała palcem po grzbietach, a Szekel przyglądał się książkom głęboko zaciekawiony. Zatrzymali się na rufie statku, najeżonej bulajami i mocno przechylonej na bok, pokrytej zboczem książek.
– Spójrz – powiedziała Bellis. – Widzisz? – Pokazała na mosiężną tabliczkę. – Rag. A. Moll. Ragamoll. To są książki w naszym języku. Większość pochodzi z Nowego Crobuzon.
Zdjęła z półki dwie i otworzyła. Zastygła na moment, zbyt krótki, żeby Szekel zauważył. Z pierwszych stron łypały na nią ręcznie wypisane imiona i nazwiska, ale nagryzmolone kredką, rączkami dzieci.
Bellis szybko przewracała kartki. Pierwsza książeczka była przeznaczona dla małych dzieci, duża i starannie, odręcznie pokolorowana, pełna obrazków w uproszczonym stylu ars facilis, który robił furorę przed sześćdziesięcioma laty. Była to historia o jaju, które stoczyło bój z mężczyzną zrobionym z łyżek, zwyciężyło i zostało burmistrzem świata.
Druga, dla starszych dzieci, opowiadała dzieje Nowego Crobuzon. Bellis znieruchomiała na widok rycin z Żebrami, Szpikulcem i Dworcem Perdido. Przebiegała tekst wzrokiem, krzywiąc się z ubawioną pogardą po napotkaniu groteskowych, historycznych przeinaczeń. Opisy Kręgu Pieniędzy, Tygodnia Pyłu oraz, w najbardziej bezwstydny sposób, Wojen Pirackich, sugerowały dziecinnym i pełnym obłudy językiem, że Nowe Crobuzon jest ostoją wolności, rozkwitającą wbrew przeciwnościom i niesprawiedliwościom, które zsyła na to państwo los.
Szekel obserwował ją zafascynowany.
– Spróbuj tę – powiedziała, podając mu Bohaterskie jajo. Wziął od niej książkę z nabożną czcią. – To jest dla małych dzieci. Nie przejmuj się samą historią, jest dla ciebie o wiele za głupia, ale chcę sprawdzić, czy zrozumiesz, o co chodzi, idąc słowo po słowie, tak jak ci pokazałam. Słuchaj rozkazów słów, wypowiadaj słowa. Na pewno trafią się takie, których nie zrozumiesz. Zapisz je i przyjdź do mnie z listą.
– Zapisz? – powtórzył Szekel zaskoczony.
Zajrzała do jego duszy. Nadal odnosił się do słów tak, jakby to były zewnętrzne byty: subtelni ironiści, których nareszcie zaczynał trochę rozumieć. Nie pojmował jednak, że może przy ich użyciu kodować własne tajemnice. Nie zdawał sobie sprawy, że nauczywszy się czytać, nauczył się też pisać.
Bellis znalazła w kieszeni ołówek i w połowie zapisaną kartkę papieru. Podała mu je.
– Przepisz słowa, których nie zrozumiesz, dokładnie w takiej samej kolejności, w jakiej pojawią się w książce, a potem przynieś je do mnie. – Na jego twarzy wykwitł kolejny z tych anielskich uśmiechów. – Jutro przyjdziesz do mnie o piątej i odpytam cię z historyjki zawartej w książce. Poproszę cię, żebyś przeczytał mi niektóre fragmenty.
Szekel otworzył szerzej oczy i skinął krótko głową, jakby przyklepali jakąś transakcję handlową w crobuzońskim Dog Fenn.
Postawa Szekla uległa zmianie, kiedy zszedł z pokładu galeonu. Znowu maszerował dumnie jak paw i trochę się przechwalał, zaczął nawet mówić Bellis o swoim portowym gangu. Kurczowo przyciskał przy tym do piersi Bohaterskie jajo. Bellis bez zastanowienia wypożyczyła książkę na swoją kartę, okazując mu zaufanie, które głęboko go wzruszyło.
Tego wieczoru było zimno i Bellis siedziała blisko pieca.
Gotowanie i jedzenie zaczęły ją drażnić swoją bezlitosną niezbędnością. Zrobiła to bez przyjemności i najszybciej, jak tylko mogła, potem zasiadła do książek Tearflya i robiła notatki z lektury. O dziewiątej przerwała czytanie i wyjęła list. Zaczęła pisać.
Błękitnik, 27 dusta 1779 – chociaż tutaj to nic nie znaczy.
Tu mamy 4 sepredi jastrzębiego dzioba kwarty 6/317;
komin „Chromolitu”
Nie przestanę szukać wskazówek, które pozwolą mi rozwiązać zagadkę. Najpierw otwierałam książki Johannesa na chybił trafił i przelatywałam wzrokiem, aby potem zestawić razem uzyskane dane, czekając na olśnienie. Zrozumiałam jednak, że w ten sposób nie posunę się do przodu.
Johannes powiedział mi, że jego badania stanowią jeden z motorów napędowych tego miasta. Charakter projektu, w którym bierze udział, którego nie chciał mi opisać, ale który jest na tyle ważny dla Armady, aby porwała się na bezczelny akt piractwa przeciwko największemu mocarstwu Bas-Lag, musi być ukryty na stronach jego książek. W końcu to jedna z tych książek sprawiła, że był dla Kochanków nieodpartym kąskiem. Na razie jednak nie doszłam nawet do tego, która z jego prac stanowi, jak to określił, „tekst podstawowy” dla uczestników tego tajnego przedsięwzięcia.
Czytam je więc uważnie jedną po drugiej, od przedmowy aż po indeks. Dogrzebuję się do informacji, usiłuję wyczuć, jakie zamysły mogą się kryć w tych książkach.
Rzecz jasna, nie jestem przyrodnikiem. Nigdy wcześniej nie czytałam takich książek. Są one dla mnie w dużym stopniu niezrozumiałe.
„Acetabulum to wgłębienie po zewnętrznej stronie os coxae, w miejscu, gdzie os ilium i os ischii łączą się ze sobą”.
Takie zwroty brzmią dla mnie jak poezja: os ilium, ischii, coxae, cuneiforme laterale i kłykieć boczny kości piszczelowej, płytki krwi i trombina, keloid czy cicatrix.
Na razie najmniej podoba mi się Anatomia sarduli. Swego czasu młoda sardula zraniła Johannesa do krwi, zapewne kiedy prowadził badania do tej książki. Umiem sobie wyobrazić, że stworzenie to przechadza się tam i z powrotem po celi badań, poddawane działaniu nasennych oparów, i miota się agresywnie, czując, że jego koniec jest bliski. A potem trafia martwe do zimnej książki odartej z pasji Johannesa jak sardula ze skóry. Do monotonnej listy kości, żył i ścięgien.
Moja faworytka może budzić pewne zaskoczenie. Nie są to ani Teorie megafauny, ani Życie międzypłaszczyznowe, prace tyleż zoologiczne, co filozoficzne, w związku z czym spodziewałam się, że będą mi bliższe od pozostałych. Te hermetyczne rozważania były dla mnie intrygujące, lecz niejasne.
Nie, najuważniej przeczytałam, w swoim odczuciu najlepiej zrozumiałam i najbardziej się wciągnęłam w Drapieżnictwo w kałużach poodpływowych Zatoki Żelaznej.
Cóż za misterne splątanie fabuł! Łańcuchy barbarzyństwa i metamorfozy. Mam to wszystko przed oczyma. Olbrzymie kraby i wieloszczety. Mięczak borujący zabójczego judasza w muszli ostrygi. Prowadzone jakby w zwolnionym tempie włamanie do muszli przegrzebka przez wygłodzoną rozgwiazdę. Ukwiał koński pożera na zasadzie implozji świeżo wyrosłą babkę.
Johannes wyczarował dla mnie żywy podmorski krajobraz muszlowych piasków, morskich jeżowców i bezlitosnych pływów.
Nic mi to jednak nie mówi na temat planów Armady. Będę musiała zajrzeć głębiej, aby dotrzeć do zamysłów władz miasta. Będę dalej czytała te książki. To jedyne źródło wskazówek, jakie mam. Nie zamierzam zrozumieć w ten sposób Armady, aby nauczyć się żyć szczęśliwie w moim rdzewiejącym kominie. Chcę zrozumieć, dokąd i po co płyniemy, abym mogła uciec.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Podniosła głowę wystraszona. Była prawie jedenasta.
Wstała powoli i zeszła po ciasno kręconych schodach wykonanych pośrodku okrągłego pokoju. Jedyną osobą na Armadzie, która znała jej adres, był Johannes, a nie rozmawiała z nim od czasu sprzeczki w restauracji.
Bellis podreptała do drzwi, zaczekała i znowu usłyszała ostre stukanie. Przyszedł przeprosić? Jeszcze raz wyzłościć się na nią? Czy w ogóle chce się z nim zobaczyć, ponownie otworzyć tej przyjaźni drzwi?
Zdała sobie sprawę, że wciąż jest na niego zła i wciąż trochę się wstydzi.
Po trzecim odcinku pukania Bellis podeszła do przodu, odpowiednio ułożywszy rysy twarzy, gotowa go wysłuchać i odprawić. Otworzywszy drzwi, znieruchomiała i aż otworzyła usta ze zdumienia. Przygotowana krótka reprymenda uszła z niej wraz z oddechem.
Za progiem, skulony z zimna i patrzący na nią ostrożnie, stał Silas Fennec.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, pijąc przyniesione przez Fenneca wino.
– Poszczęściło się pani, panno Coldwine – powiedział w końcu, z uznaniem rozglądając się po zdezelowanym metalowym cylindrze jej pokoju. – Wielu nowych przybyszów trafia do mniej atrakcyjnych lokali. – Uniosła powątpiewająco brew, a on skinął głową. – Daję pani słowo, że to prawda. Nie miała pani okazji naocznie się o tym przekonać?