Выбрать главу

Kiedy z wysiłkiem przesuwali pudło ze skryptami botanicznymi drzwi biura otworzyły się i wszedł starszy pan z prze-tworzoną kobietą – Szekel wytrzeszczył oczy i ruszył w ich stronę.

– Ange… – zaczął, ale kobieta – która toczyła się na klekoczącej blaszanej maszynerii zastępującej nogi – pokręciła szybko głową i splotła ramiona na piersiach. Siwowłosy mężczyzna odczekał, aż skończy się niewerbalna interakcja Angevine i Szekla. Patrząc na niego nieufnie, Bellis uświadomiła sobie, że jest to człowiek, który przywitał się z Johannesem na pokładzie. Tintinnabulum.

Był muskularny i jak na swój wiek, dobrze się trzymał. Sędziwa, brodata twarz, ujęta w sięgające poniżej ramion kudły siwych włosów, wyglądała jak przeszczepiona do młodszego ciała. Skierował spojrzenie na Bellis.

– Czy mógłbyś nas na chwilę zostawić, Szekel? – powiedziała spokojnie Bellis, ale Tintinnabulum zaprotestował:

– Nie ma takiej konieczności. – Jego głos był jakiś odległy, dostojny i melancholijny. Starzec przeszedł na ragamollszczyznę, którą posługiwał się biegle i z dobrym akcentem. – Pochodzi pani z Nowego Crobuzon, prawda? – Milczała, ale on pokiwał głową w taki sposób, jakby mu odpowiedziała. – Rozmawiam ze wszystkimi bibliotekarzami, zwłaszcza takimi jak pani, katalogującymi nowe nabytki.

„Co ty o mnie wiesz?” – pomyślała Bellis. „Co Johannes ci powiedział? A może mnie chroni, mimo że się pokłóciliśmy?”

– Mam tutaj… – Tintinnabulum wyjął kartkę papieru. – Mam tutaj listę autorów książek, na których odszukaniu najbardziej nam zależy. Są to pisarze bardzo nam przydatni w naszej pracy. Poprosimy Panią o pomoc. Mamy część prac niektórych z tych autorów i bylibyśmy bardzo szczęśliwi, gdyby udało się znaleźć inne. O niektórych wiemy, że napisali konkretne pozycje. Na temat pozostałych dysponujemy tylko pogłoskami. Jak pani zobaczy, w katalogu są prace trzech pośród nich… o tych książkach wiemy, ale jesteśmy zainteresowani znalezieniem innych… Może się zdarzyć, że któreś z tych nazwisk wyskoczą w następnej partii książek. Inna możliwość to, że ich prace od wieków znajdują się w zasobach biblioteki, zagubione na półkach. Sta rannie przeszukaliśmy odpowiednie działy: biologiczny, filozoficzny, taumaturgiczny, oceanologiczny. Nic nie znaleźli. Mogliśmy jednaj coś przeoczyć. Chcielibyśmy, żeby pani zwracała uwagę na wszystkie książki, które pani kataloguje, zarówno nowe, jak i znalezione za półkami. Dwie z tych pozycji, nie pochodzące z Nowego Crobuzon, są stare. – Bellis wzięła do ręki listę, spodziewając się, że będzie bardzo długa. Tymczasem na samym środku kartki widniały napisane na maszynie zaledwie cztery nazwiska. Żadne z nich nic jej nie mówiło. – To jest trzon naszej listy – wyjaśnił Tintinnabulum. – Znacznie dłuższa wersja zostanie wywieszona koło biurek, ale chcemy, żeby zapamiętała pani te cztery nazwiska i miała baczenie na prace tych autorów.

„Marcus Halprin”. Nazwisko crobuzońskie. Przesuwając się wraz z Tintinnabulumem w stronę drzwi, Angevine dawała Szeklowi ukradkowe znaki. „Uhl-Hagd-Shajjer, w transliteracji” – przeczytała i skomentowała w myślach, a obok pisownia oryginalna: zestaw pochyłych piktogramów, w których rozpoznała lunarną kaligrafię z Khadoh. Poniżej trzecie nazwisko: „A.M. Fetchpaw”, znowu crobuzońskie.

– Halprin i Fetchpaw to pisarze względnie współcześni – powiedział Tintinnabulum od drzwi. – Dwaj pozostali w naszej ocenie są wcześniejsi, przypuszczalnie o jedno stulecie. Zostawimy panią z pani obowiązkami, panno Coldwine. Gdyby pani coś znalazła, proszę zgłosić się do mnie na mój statek. „Kastor”, w dziobowej części Niszczukowód. Mogę panią zapewnić, że każdy, kto nam pomoże, zostanie wynagrodzony.

„Co ty tam o mnie wiesz?” – pomyślała Bellis z niepokojem, kiedy drzwi się zamknęły.

Westchnęła i ponownie obejrzała kartkę. Szekel zaglądnął jej przez ramię i zaczął niepewnie odczytywać nazwiska.

„Krüach Aum” – przeczytała wreszcie Bellis, nie zważając na Szekla, który sylabizował powoli. „Jakie egzotyczne” – pomyślała z przekąsem, patrząc na pismo, archaiczny wariant ragamoll. „Johannes wspomniał o tobie. To nazwisko w kettai”.

W katalogach były po dwa woluminy Halprina i Fetchpawa: Polemiki z Benchamburgiem: radykalna teoria wody tego pierwszego – w dwóch tomach – oraz Ekologie morskie i Biofizyka wody morskiej tego drugiego.

Uhl-Hagd-Shajjer mógł się poszczycić sporą liczbą prac w katalogu książek z Khadoh o objętości średnio około czterdziestu stron. Bel1is była dostatecznie obznajomiona z alfabetem księżycowym, aby odcyfrować brzmienie tytułów, ale nie miała pojęcia, co one znaczą. Książek autorstwa Krüacha Auma nie było w ogóle.

Bellis patrzyła, jak Szekel uczy się czytać, grzebie w kartkach, na których wypisał trudne słowa, uzupełnia je podczas ich wymawiania, kopiuje słowa z leżących dokoła gazet, z szufladek katalogowych, z listy nazwisk zostawionej przez Tintinnabuluma. Wyglądało to tak, jakby chłopiec umiał kiedyś czytać i teraz odświeżał tę umiejętność.

O piątej usiadł z nią nad Bohaterskim jajem. Na jej pytania o przygody jaja odpowiadał z niemal komiczną precyzją. Wypowiadała nieznane mu słowa, sylaba po sylabie, pomagała mu zorientować się w zamęcie niemych lub różnie wymawianych liter. Powiedział jej, że przygotował się już z innej książki, którą przeczytał tego dnia w bibliotece.

Tego wieczoru Bellis po raz pierwszy napisała w liście o Silasie Fennecu. Kpiła z jego pseudonimu, ale przyznała, że po wielu dniach spędzonych samotnie towarzystwo tego aroganta sprawiło jej ulgę. Kontynuowała lekturę Esejów o zwierzętach Johannesa. Zastanawiała się, czy Fennec przyjdzie znowu, a kiedy nie przyszedł, położyła się do łóżka rozdrażniona i znudzona.

Nie po raz pierwszy śniła o rzecznej wyprawie do Zatoki Żelaznej.

Tannerowi śniło się, że jest prze-twarzany.

Znowu trafił do fabryki kar w Nowym Crobuzon, gdzie przez wiele rozdzierających, zamroczonych minut bólu i upokorzenia przyszywano mu dodatkowe kończyny. Powietrze znowu rozbrzmiało industrialnymi hałasami i krzykami, a Tanner leżał przypięty do pozaciekanego drewna, ale tym razem nachylony nad nim mężczyzna nie był biotaumaturgiem w masce, tylko armadyjskim cho rurgiem.

Tak samo jak na jawie chorurg pokazał mu rysunki anatomiczne jego ciała, z zaznaczonymi na czerwono miejscami przeznaczonymi do zmiany, podobnymi do poprawek w szkolnym zeszycie dziecka. Będzie bolało? – spytał Tanner i fabryka kar zblakła, sen też.

Pytanie pozostało. „Będzie bolało?” – pomyślał, leżąc w swoim pokoju, w którym od niedawna mieszkał sam.

Ale kiedy zszedł pod wodę, ponownie ogarnęła go tęsknota i zdał sobie sprawę, że mniej się boi bólu niż wiecznie go trawiącego pragnienia.

Angevine surowym tonem powiedziała Szeklowi, jak ma się zachowywać, gdy ona pracuje.

– Nie możesz tak do mnie zagadywać, chłopcze. Pracuję u Tintinnabuluma od lat. Niszczukowody płacą mi za opiekę nad nim, odkąd go sprowadzili. Dobrze mnie wyszkolił i jestem mu winna lojalność. Trzymaj się ode mnie z daleka, kiedy pracuję, rozumiesz? – Ostatnio z reguły mówiła do niego w salt, zmuszając go do nauki tego języka – była wobec niego bezwzględna, bo chciała jak najszybciej przyswoić go miastu. Odwróciła się do wyjścia, ale Szekel ją zatrzymał i powiedział zająkliwie, że chyba nie przyjdzie tego wieczoru do jej kajuty, że chyba powinien nocować u Tannera, który ma lekką chandrę.

– Dobrze o tobie świadczy, że o nim myślisz – powiedziała. Pod wieloma względami bardzo szybko dojrzewał. Lojalność, pożądanie i miłość nie wystarczały jej. Prawdziwą namiętność budziło w niej to częste wyzieranie mężczyzny spod dziecka, którego skorupę z siebie zrzucał. Macierzyńska czułość przeradzała się w niej wtedy w coś twardszego, bardziej prymitywnego i zawrotnego. – Poświęć mu jeden wieczór, a do mnie przyjdź jutro, mój kochanku.

To ostatnie słowo powiedziała z rozmysłem. Szekel uczył się z wdziękiem przyjmować takie prezenty.

Szekel spędzał w bibliotece samotne godziny, w otoczeniu drewna, papieru welinowego, delikatnie butwiejącej skóry i książkowego kurzu. Trzymał się działu w ragamoll, mając wokół siebie książki, które ostrożnie zdejmował z półek i otwierał. Teksty i obrazy leżały na podłodze jak kwiaty. Powoli przyswajał sobie opowieści o kaczkach, ubogich chłopcach, którzy zostali królami, bitwach z trałowcami i historii Nowego Crobuzon.

Zapisywał każde kłopotliwe słowo, którego dźwięki próbowały mu się wymknąć: pszczoła, szabla, charkot, Jhesshul, Krüach. Ćwiczył je bez ustanku.

Wszystkie książki trzymał przy sobie i odkładał na półkę dopiero na koniec dnia, nie według niezrozumiałych dla niego sygnatur, tylko zgodnie z własnym systemem mnemotechnicznym: ta idzie między duży czerwony i mały niebieski grzbiet, ta idzie na koniec obok książki z obrazkiem statku powietrznego.

Zdarzył się jeden straszny moment paniki. Szekel zdjął z półki książkę i kształty w środku, wszystkie litery, były jego przyjaciółmi, ale kiedy usiadł nad nimi i zaczął je wypowiadać, czekając, aż zabrzmią mu w głowie słowa, wyszedł z tego bełkot. Szekel wpadł w roztrzęsienie, sądząc, że utracił to, co zdobył.

Potem jednak zdał sobie sprawę, że wziął książkę z półki na lewo od działu w ragamoll, że alfabet jest wspólny z niedawno opanowanym przez niego, ale układa się w inny język. Szekel zbaraniał, uzmysłowiwszy sobie, że ryty, które po konał, spełniają to samo zadanie dla ludzi, którzy w ogóle nie umieliby się ze sobą porozumieć. Uśmiechnął się szeroko na tę myśl. Ta literkowa wspólnota ucieszyła go.