Выбрать главу

Zastanawiała się nad tym później, leżąc w łóżku i słuchając popukiwania lekkiego deszczyku w dach. Doul przygotował się do walki i ochłonął po niej jak mnich, bił się jak maszyna i zdawał się przeżywać walkę niby drapieżna bestia. To napięcie przeraziło ją o wiele bardziej niż umiejętności bojowe, którymi zabłysnął. Tych można było się nauczyć.

Bellis pomagała Szeklowi w czytaniu książek, które z godziny na godzinę robiły się coraz trudniejsze. Potem zostawiła go w dziale dziecięcym i wróciła do swojego mieszkania, gdzie czekał na nią Silas.

Pili herbatę i rozmawiali o Nowym Crobuzon. Fennec był smutniejszy i bardziej milczący niż zwykle. Spytała go o przyczynę, lecz on pokręcił tylko głową. Miał w sobie jakąś niepewność. Po raz pierwszy, odkąd go poznała, Bellis doświadczyła czegoś zbliżonego do współczucia lub zatroskania. Najwyraźniej chciał jej coś powiedzieć albo o coś spytać. Czekała.

Powtórzyła mu to, co usłyszała od Johannesa. Pokazała mu książki przyrodnika i wyjaśniła, że próbuje wysnuć z tych woluminów sekret Armady, ale nie wie nawet, które z nich są ważne i jakiego rodzaju wskazówek należy szukać.

O wpół do dwunastej, po długiej chwili milczenia, Silas spytał:

– Dlaczego wyjechałaś z Nowego Crobuzon, Bellis? – Otworzyła usta i podeszły jej do gardła wszystkie wymijające odpowiedzi, ale nie odezwała się. – Kochasz Nowe Crobuzon. A może należy inaczej to nazwać? Potrzebujesz tego miasta. Nie umiesz bez niego żyć. Nie rozumiem, dlaczego wyjechałaś.

Bellis westchnęła, ale pytanie nie zniknęło.

– Kiedy ostatni raz byłeś w Nowym Crobuzon? – spytała.

– Ponad dwa lata temu – obliczył. – A co?

– Kiedy byłeś w Gengris, czy dotarło do ciebie… Słyszałeś o koszmarach nocy letniej? O sennej klątwie? O chorobie somnambulicznej? O syndromie nokturnalnym?

Zginał i prostował palce, przywołując do siebie jakieś wspomnienie.

– Coś słyszałem od jednego kupca, przed paroma miesiącami…

– To się zdarzyło pół roku temu. Tathis, Sinn. W lecie. Coś się porobiło z… nocami. – Pokręciła ogólnikowo głową. Milczenie Silasa same zawierało w sobie powątpiewania. – Do tej pory nie mam pojęcia o co chodziło, jest dla mnie ważne, abyś o tym wiedział. Stały się dziwne rzeczy. Po pierwsze koszmary. Ludzie mieli koszmary. Wszyscy, co do jednego. Jakbyśmy wszyscy oddychali skażonym powietrzem albo coś w tym guście. – Jej słowa nie oddawały grozy tamtych dni. Pamiętała potworne zmęczenie i przygnębienie, całe tygodnie strachu przed zasypianiem. Budziła się ze snu z krzykiem i histerycznym płaczem. – Druga rzecz to jakaś dziwna choroba. Mieszkańcy zapadali na nią setkami. Wszystkie rasy. Ona jakby… zabijała umysł, zostawało tylko ciało. Znajdowano ludzi rano, w łóżku, na ulicy czy gdzie tam, żywych, ale bez rozumu.

– I te dwie rzeczy były ze sobą powiązane? Najpierw skinęła, a potem pokręciła głową.

– Nie wiem. Nikt nie wie, ale na to wygląda. Pewnego dnia ni stąd, ni zowąd, wszystko się skończyło. Mówiło się, że wprowadzą stan wyjątkowy, że milicja wylegnie na ulice. Gigantyczny kryzys, horrendalna historia. I nie wiadomo, skąd się to wzięło. Zrujnowało nam sen, setkom ludzi odebrało rozum, bezpowrotnie, i nagle poszło sobie. Też bez widocznego powodu. Kiedy się uspokoiło – podjęła po chwili przerwy – krążyły tysiące plotek i hipotez. Demony, Moment, eksperymenty biologiczne, które wymknęły się spod kontroli, nowa odmiana wampiryzmu… Nikt nie wiedział. Ciągle jednak przewijały się pewne nazwiska. I nagle, na początku oktuara, zaczęli znikać moi znajomi… Najpierw usłyszałam historię o znajomym znajomego, którego nikt nie mógł znaleźć. Potem przepadła kolejna osoba, potem jeszcze jedna. Ale wciąż mnie to jakoś specjalnie nie martwiło. Nikt się nie martwił. Ale po pierwsze nie odnaleźli się, a po drugie znikały osoby coraz bliżej mnie. Pierwszą ledwo znałam, drugą spotkałam na imprezie parę miesięcy wcześniej, z trzecią pracowałam na uniwersytecie i od czasu do czasu chodziłam na drinka. Potem nazwiska pojawiające się w kontekście koszmaru nocy letniej wymawiano coraz głośniejszym szeptem, aż w końcu jedno nazwisko usłyszałam całkiem głośno. Zarzut skupił się na jednej osobie. Osobie, która wiązała wszystkich zaginionych ze mną… Nazywa się Grimnebulin. Jest naukowcem i… chyba można go nazwać renegatem. Była nagroda za jego głowę. Wiesz, jak milicja rozpuszcza wici, zawoalowane sugestie i przekaż dalej, dlatego nikt nie wie, ile pieniędzy i za co. Ale dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że zniknął i że rządowi bardzo zależy na jego znalezieniu… I przychodzili po ludzi, którzy go znali: kolegów z pracy, znajomych, przyjaciół, kochanki. – Patrzyła na Silasa tępym wzrokiem. – Byliśmy kochankami. Dalijabber, cztery, pięć lat wcześniej, od dwóch lat nawet ze sobą nie rozmawialiśmy. Słyszałam, że związał się z jedną khepri. – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem, co zrobił, ale chłopcy burmistrza próbowali go znaleźć. I czułam, wkrótce przyjdzie kolej na mnie… Wpadłam w paranoję, ale miałam prawo. Unikałam chodzenia do pracy, unikałam znajomych. Zdałam sobie sprawę, że czekam, kiedy mnie zatrzymają. Milicja – ożywiła się nagle Bellis – rozbestwiła się w tamtych miesiącach jak jasna cholera. Isaac i ja byliśmy ze sobą blisko. Mieszkaliśmy razem. Wiedziałam, że milicja mi nie przepuści. A nawet jeśli niektórych przesłuchiwanych zwolnili, to po wszystkich ślad zaginął. Na żadne pytania, które mogliby mi zadać, nie miałam odpowiedzi. Bogowie raczą wiedzieć, co oni by ze mną zrobili. – To był samotny, ponury czas. Bellis nigdy nie miała zbyt wielu bliskich przyjaciół, zresztą, i tak bała się z nimi kontaktować, żeby nie narażać ich na nieprzyjemności albo z obawy, że zostali przekupieni. Pamiętała gorączkowe przygotowania, pospieszne układy i wątpliwe kryjówki. Pamiętała, że Nowe Crobuzon było wtedy budzącym grozę miastem, rządzonym twardą ręką i lodowato tyrańskim. – Zrozumiałam, że muszę wyjechać, i zaczęłam się do tego przygotowywać. Nie miałam pieniędzy ani kontaktów w Myrshock czy Shankell. Nie miałam czasu na zorganizowanie czegoś. Ale państwo płaci za wyjazd do Nova Esperium. – Silas przytaknął powoli, a Bellis szarpnęła głową szyderczym ruchem. – Czyli jeden organ państwowy ścigał mnie, a drugi rozpatrywał moje podanie o zgodę na wyjazd i negocjował ze mną płacę. Takie są korzyści z biurokracji. Ale nie miałam czasu na takie bawienie się z nimi, dlatego zamustrowałam się na pierwszy statek, który płynął do Nova Esperium. Musiałam w tym celu nauczyć się rączego salkrikaltorskiego… Dwa lata? Trzy? – Wzruszyła ramionami. – Nie wiedziałam, po jakim czasie będę mogła bezpiecznie wrócić. Statki do Nova Esperium pływają co najmniej raz w roku. Miałam pięcioletnią umowę, ale zdarzało mi się już zrywać umowy. Pomyślałam, że zostanę tam, póki nie zapomną, póki jakiś inny wróg publiczny, kryzys albo inny diabeł nie odwróci ich uwagi. Póki nie dostanę informacji, że nie mam się czego obawiać. Bo są ludzie, którzy wiedzą, gdzie… miałam być. – Chciała Powiedzieć „gdzie jestem”. Przez dłuższy czas przyglądali się sobie. – Teraz już wiesz, dlaczego uciekłam.

***

Bellis pomyślała o ludziach, których zostawiła, o tej garstce, do której miała zaufanie, i na moment ogarnęła ją ogromna tęsknota.

Okoliczności były bardzo dziwne: zbieg rozpaczliwie pragnie wrócić do kraju, z którego uciekł. „Cóż – pomyślała – rzeczywistość wywraca wszystkie plany”. Uśmiechnęła się cierpko. „Próbowałam wyjechać z miasta na parę lat, rzeczywistość wkroczyła do akcji, coś się wydarzyło i teraz do końca życia jestem uwięziona jako bibliotekarka w wędrownym mieście pirackim”.

Silas był milczący. Sprawiał wrażenie poruszonego jej opowieścią, Bellis przyglądała mu się uważnie i wiedziała, że rozmyśla o swojej historii. Żadne z nich nie użalało się nad sobą, ale znaleźli się tutaj bez swojej winy i zamiaru i nie mieli ochoty zostawać.

Kolejne minuty milczenia wypełniły pokój. Na zewnątrz nadal rozbrzmiewał ściszony pyrkot tysięcy silników, które holowały ich na południe. Nie ustawał też szum fal brzmiący niczym szept i inne dźwięki: hałasy typowe dla miasta i dla nocy.

Kiedy Silas wstał do wyjścia, Bellis podeszła wraz z nim do drzwi. Trzymała się całkiem blisko, chociaż go nie dotykała ani nie patrzyła na niego. Melancholijnie spojrzał jej w oczy. Po długiej chwili nachylili się ku sobie, zastygli w niezobowiązujących pozach, on oparty ramionami o drzwi, ona z rękami przy bokach.

Całowali się, poruszając tylko ustami i językami. Uważali, żeby nie oddychać, zanadto nie ingerować w przestrzeń drugiego, dotykowo lub dźwiękowo, ale doprowadzili do połączenia, nieufnie i z ulgą.

Po zakończeniu długiego i głębokiego pocałunku Silas zaryzykował, zbliżył znowu i zamknął przestrzeń między nimi serią kolejnych zetknięć ust. Pozwoliła mu na to, mimo że ta pierwsza chwila minęła i ta mała koda rozgrywała się w czasie rzeczywistym.

Bellis oddychała powoli i patrzyła na niego ze spokojem, a on na nią, tak długo, jak patrzyliby również bez pocałunku. Otworzył drzwi i wyszedł na chłodne powietrze, powiedziawszy cicho: „Dobranoc” Nie usłyszał jej odpowiedzi.

Rozdział dwunasty

Następnego dnia wypadał sylwester, dzień poprzedzający Nowy Rok. Oczywiście nie dla Armadyjczyków, dla których dzień ten wyróżniał się tylko nagłym wzrostem temperatury, dzięki czemu był jedynie bardziej jesienny. Nie mogli zamknąć oczu na fakt, że był to najkrótszy dzień w roku, ale nie przywiązywali do tego zbytniej wagi. Poza kilkoma radosnymi uwagami, że od tej pory noce będą krótsze, dzień przeszedł niezauważony.