Выбрать главу

Skinął głową.

– Jak ci się to udało? – spytał neutralnym tonem, jakby dyskutowali na jakiś akademicki temat.

– Sama nie dałabym rady – zaczęła, a potem podskoczyła na krześle, zszokowana wyrazem gniewu na twarzy porażonego Silasa.

– Co ty, kurwa, gadasz? – Zerwał się na nogi. – Co żeś zrobiła, ty cipo pierdolona…

– Siadaj! – Bellis, która też wstała, mierzyła w niego trzęsącym się z wściekłości palcem. – Jak śmiesz!

– Co zrobiłaś, Bellis?

Spiorunowała go wzrokiem.

– Nie wiem, jak ty byś się przedostał przez mokradła, rojące się od długich na metr osiemdziesiąt moskitów, Silasie. Nie mam pewności, czybyś temu podołał. Do samheryjskich statków mieliśmy z półtora kilometra. Może ty jesteś kaktusem, strupodziejem albo innym dziwolągiem, ale ja mam krew w żyłach i by mnie zabiły. – Silas milczał. – Znalazłam więc człowieka, który mógł się przedostać na statki bez zagrożenia, że zostanie uśmiercony albo zatrzymany przez straże. Crobuzończyk, gotowy zrobić to cichaczem, żeby jego pierwsza ojczyzna nie została zniszczona.

– Pokazałaś mu rzeczy?

– Oczywiście, że mu pokazałam. Myślisz, że poszedłby sobie beztrosko popływać o północy, gdyby musiał uwierzyć mi na słowo?

– Popływać? To był Tanner Sack, prawda? Jak myślisz, ile lat zajęłoby ci znalezienie osoby bardziej lojalnej wobec Niszczukowód? – spytał napiętym tonem.

– Ale popłynął, a na moje piękne oczy nie podjąłby się tego. Podałam mu listy, chociaż wiem, że jest lojalny wobec Kochanków. Ale nie ma zamiaru wracać. Ale nie sądzisz, że mógł zostawić w kraju jakichś znajomych? Myślisz, że jest zachwycony perspektywą zdobycia Nowego Crobuzon przez grindylow? Dalijabber! Zrobił to ze względu ludzi, których zostawił. Zrobił to ze względu na wspomnienia. Albo na coś innego. W każdym razie wziął pudełko, pieczęć, listy, i powiedziałam mu, co ma z tym wszystkim zrobić. To było pewnie ostatnie pożegnanie z tym zasranym miastem. Jego, moje i twoje.

Silas skinął głową, niechętnie przyznając, że być może Bellis nie miała wyboru.

– Dałaś mu wszystko? – spytał.

– Tak. Udało się, bez problemu. Silasie, mamy dług wdzięczności wobec Tannera Sacka.

– Czy on wie, kim ja jestem?

– Ależ skąd. – Silas wyraźnie się uspokoił, słysząc tę odpowiedź. – Masz mnie za idiotkę? Pamiętam, co się stało z kapitanem. Nie zamierzam skazywać cię na pewną śmierć – powiedziała miękkim, lecz pozbawionym ciepła tonem.

Było to stwierdzenie faktu, a nie podkreślenie łączącej ich bliskości.

– To chyba był jedyny wybór – rzekł Silas po dłuższej chwili, jakby podsumowywał swoje rozmyślania.

Bellis skinęła zdawkowo głową.

„Ty niewdzięczny bucu” – pomyślała z furią. „Nie było cię tam…”

– I mówisz, że Samheryjczycy mają woreczek? List jest zapieczętowany? – Uśmiechał się jak wariat. – Udało się. Udało się!

– Raczej takiej reakcji się spodziewałam – powiedziała Bellis nieprzyjemnym tonem. – Tak, udało się. – Długo patrzyli sobie w oczy. – Jak myślisz, kiedy dotrą do Nowego Crobuzon?

– Nie wiem – odparł Silas. – Może nic z tego nie wyniknie, a może wyniknie, ale my się tego nie dowiemy. Uratujemy miasto i do końca życia o tym nie usłyszymy. Może dożyję swoich dni w tym zasranym cebrzyku, rozpaczliwie kombinując, jak by tu uciec. Ale bogowie kochani, czy świadomość, że tego dokonaliśmy, to nie jest wielka rzecz? – mówił pełnym pasji tonem. – Nawet bez odpowiedzi, nawet bez podziękowania?

„Tak, to jest wielka rzecz” – przyznała w myślach Bellis. Zalała ją fala samotności. Czy tak jest gorzej? Nigdy się nie dowiedzieć? Posłać ostrzeżenie na drugi koniec świata, przez tyle pułapek i niebezpieczeństw, aby zniknęło bez śladu? Nigdy się nie dowiedzieć? „O bogowie” – pomyślała, zrozpaczona i oszołomiona. „Czy to już jest koniec sprawy?”

– Co będzie teraz? – spytał. – Z tobą i ze mną?

Bellis wzruszyła ramionami.

– Czego oczekujesz? – odparła głosem bardziej zmęczonym niż napastliwym.

– Wiem, że nie jest lekko. Wiem, że sprawa jest bardziej skomplikowana, niż myśleliśmy. Niczego od ciebie nie oczekuję. Ale, Bellis – łączą nas pewne rzeczy, które razem zrobiliśmy. Choć z drugiej strony nie uważam, że spędzaliśmy ze sobą czas tylko z tego powodu, chciałbym, żebyśmy byli przyjaciółmi. Czy naprawdę mogłabyś pozwolić sobie na to, żeby nie zadawać się ze mną? Nie mieć nikogo, kto wie? Co naprawdę czujesz? Jak sobie wyobrażasz nasze relacje?

Nie była do końca pewna, co czuje, ale Silas miał rację: łączyły ich rzeczy, które razem zrobili. Czy mogła pozwolić sobie na to, aby to stracić? Być może ma przed sobą lata życia w tym mieście. Na samą myśl dreszcz ją przechodził. Czy stać ją na to, żeby nie mieć ani jednej osoby, której mogłaby mówić prawdę?

Kiedy wstał do wyjścia, wyciągnął rękę, wnętrzem dłoni do góry, wyczekująco.

– Gdzie jest pieczęć Nowego Crobuzon? – spytał. Bellis bała się tego.

– Nie mam jej.

Tym razem nie rozgniewał się, tylko zamknął dłoń i uniósł pytająco brwi.

– Tanner upuścił ją do morza – wyjaśniła, przygotowana na to, że Silas urządzi awanturę.

– To jest sygnet, Bellis – stwierdził spokojnie Silas. – Nosi się go na palcu. Nie gubi się go. Tanner go nie zgubił. Zatrzymał go dla siebie, bogowie raczą wiedzieć po co. Jako pamiątkę z ojczyzny? Żeby cię szantażować? Bogowie raczą wiedzieć. – Pokręcił głową i westchnął. Była wściekła na jego zachowanie, które mówiło: „Zawiodłem się na tobie”. – Lepiej sobie pójdę, Bellis. Bądź ostrożna. Pamiętaj, że jesteś pod obserwacją. Nie dziw się zatem, że przychodzę i wychodzę niekonwencjonalnymi metodami. Czy mogę cię na chwilę przeprosić?

Zszedł po spiralnych schodach. Bellis usłyszała dzwonienie jego butów o metal, głuche jak odgłos stukania cienką blachą o blachę. Odwróciła się, ale Silas zniknął. Nadal słyszała dudnienie jego stóp o coraz niższe stopnie, ale nic nie zobaczyła. Przypuszczalnie zrobił się niewidzialny.

Otworzyła oczy trochę szerzej, ale nawet pod nieobecność Silasa nie chciała dać po sobie poznać, że budzi w niej podziw.

„Przychodzi teraz i odchodzi jak szczur albo nietoperz” – pomyślała. „Nie chce być widziany. Czyżby uczył się taumaturgii? Nabył jakąś umiejętność, trochę mocy?”

Czuła się zdezorientowana i odrobinę ją to wystraszyło. Sposób jego odejścia sugerował czary o wyjątkowej subtelności i sile. „Nie sądziłam, że masz ten dar, Silasie” – pomyślała. Po raz kolejny zdała sobie sprawę, jak mało o nim wie. Ich rozmowa przypominała skomplikowaną grę. Na przekór jego słowom, na przekór świadomości, że łączą ich wspólne tajemnice, czuła się samotna.

Nie wierzyła, żeby Tanner Sack zatrzymał pieczęć Nowego Crobuzon, chociaż nie umiałaby powiedzieć, skąd to przekonanie.

Bellis miała takie poczucie, jakby na coś czekała.

Mężczyzna stoi i czeka owiewany przez wiatr na spiralnych schodach w jej absurdalnym kominowym mieszkaniu i wie, że oczy, które prawdopodobnie obserwują jej drzwi, nie mogą go widzieć.

W ręku trzyma posążek, z filigranową płetwą pofałdowaną jak warstwy surowego ciasta, okrągłe, zębate usta jak u minoga są wydęte do góry i mężczyzna nadal ma zimny język w miejscu, w którym je pocałował. Jest teraz znacznie szybszy; dużo łatwiej akceptuje trzepoczące języczkowanie zimnego kamienia i zdecydowanie sprawniej steruje energią wyzwalaną przez ich beznamiętne zespolenie.

Stoi pod kątem w stosunku do nocy w miejscu pokazanym mu przez posążek, tam gdzie pozwala mu stać pocałunek, w miejscu - o ile wolno to tak nazwać – gdzie przecinają się promienie światła, jest niewidoczny, drzwi, ściany i okna nie zauważają go, dopóki jest kochankiem cuchnącego morską wodą posążka.

Całowanie nie sprawia mu przyjemności, ale moc, która przechodzi na niego ze śliną kamiennego stworu, jest niezwykła.

Mężczyzna wstępuje w noc, niewidziany i rozzuchwalony, pełen tajemnych energii, aby poszukać swego sygnetu.

Rozdział trzydziesty

Armada dyszała w słońcu. Robiło się cieplej.

Gorączkowe prace trwały, kształt uprzęży awanka pod wodą powoli tężał. Jej upiorny obrys tworzyły dźwigary i drewniane wsporniki, przypominała projekt koncepcyjny jakiegoś niemożliwego do realizacji budynku. Z upływem dni nabierała kształtu, jej skomplikowane bolce i kółka zębate wyglądały bardziej realnie. Powiększała się dzięki niezwykłym wysiłkom ekip montażowych. Miasto jakby przestawiło się na gospodarkę wojenną, cały przemysł i wszystkie zasoby siły roboczej podlegały kierownictwu projektu związanego z awankiem. Ludzie mieli świadomość, że na złamanie karku pędzą ku nowej epoce.

Rozmiary uprzęży nie przestawały zdumiewać też Tannera Sacka. Majaczyła pod ekologią padlinożernych ryb, które nigdy nie oddalały się od dna miasta, nieporównanie większa od największego statku na świecie. „Wielki Wschodni” wyglądał przy niej jak zabawka do kąpieli.

Ukończenie wędzidła było kwestią tygodni. Praca nie ustawała ani na moment. W ciemnych godzinach plująca iluminacja chymicznych flar i lamp spawalniczych przyciągała nocne ryby, które otaczały łańcuchy i ekipy nurków. Całe ich ławice wgapiały się wielkimi oczami w rozmaite światełka.