Выбрать главу

„Zazdrosny” – pomyślała Bellis. „Odtrącony, porzucony, wkurzony”. Bez Johannesa nie daliby sobie rady z przywołaniem awanka, ale po tej fazie przedsięwzięcia był już zbędny.

Delikatnie, subtelnie Bellis drążyła ranę. Przeplatając swoje dociekania nieistotnymi szczegółami.

Gniew sprawił, że Johannes był gotów poważnie porozmawiać o wątpliwościach co do projektu Kochanków, jakie do tej pory podniesiono.

Spacerowali po zalesionym statku, mijając zagarnięte na potrzeby parku kominy i grodzie, a Bellis podsycała urazę Johannesa, jednocześnie sprytnie prowadząc śledztwo i stopniowo wszystkiego się dowiadując.

Odkąd nastawiła ucha, Bellis wszędzie słyszała te same nazwiska, te same pogłoski. Cieniutki werniks lojalności, którym pociągnięto Armadę, przeświecał. Lęki i kontrowersje były teraz przez niego równie dobrze widoczne jak słoje drewna przez lakier.

Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że z takimi dysydenckimi losami łączy się nie tylko prominentów z Cieplarni i Bud. Powiązania z renegatami mieli także niektórzy spośród najbardziej lojalnych i najbardziej zasłużonych obywateli Niszczukowód.

Zrozumiała, że poparcie dla Kochanków nie jest stabilne. Jak się spodziewała, najczęściej wymienianą osobą, wokół której skupiało się społeczne niezadowolenie, był Simon Fench.

Bellis zaczęła go szukać.

Rozpytywała o niego wśród znajomych. Carrianne wzruszyła ramionami, ale obiecała, że będzie miała uszy i oczy szeroko otwarte. Johannes spojrzał na nią z uniesionymi brwiami i nic nie powiedział.

Szekel, podczas jednego z ich nieczęstych spotkań, skinął głową.

– Ange o nim wspomina.

Udając tylko trochę zainteresowaną, Bellis poprosiła go, aby dowiedział się czegoś więcej.

Wieść o jej poszukiwaniach dotarła też na rogi ulic, do młodzieży, która zwieszała się z relingów statków, strzelała z proc do miejskich małp albo przesiadywała w pubach, grając w kości i siłując się na ręce. Każdy miał swoich znajomych, swoje kontakty, ludzi, którzy dawali mu pieniądze i jedzenie lub udzielali informacji w zamian za drobne przysługi, które mogli im wyświadczyć ci chłopcy i dziewczęta. Pytanie Bellis krążyło wśród nich, w knajpach Niszczukowód, Alozowic, Książkowic i okręgu Tobietwój.

W Nowym Crobuzon wszystko, czego nie regulowało prawo, było zakazane. Tu rzecz miała się zupełnie inaczej. Było to w końcu miasto pirackie. Władze nie interesowały się sprawami, które bezpośrednio nie zagrażały bezpieczeństwu miasta. Dlatego poszukiwania Bellis, podobnie jak inne sekrety, nie musiały być skrywane i nie budziły zainteresowania funkcjonariuszy milicji. Pędziła przez to wewnętrznie skonfliktowane miasto szybko i bezproblemowo, zostawiając niewielki trop dla tych, którzy umieli patrzeć.

– Szukałaś mnie.

Silas stał przy łóżku Bellis. Jeszcze się nie rozebrała. Siedziała z podciągniętymi pod brodę kolanami i czytała książkę w świetle lampy gazowej. Chwilę wcześniej była sama.

„Znowu taumaturgia, Silasie?” – pomyślała.

Był wieczór, 10 scabdi jastrzębiego dzioba, ostatni dzień kwarty – święto. Na ulicach panował zgiełk: pijani ludzie krzyczeli i śmiali się. Statki i ulice przystrojono kolorowymi proporczykami. W powietrzu latały sztuczne ognie i konfetti, choć pod wodą nadal pracowano u wytchnienia.

– Szukałam.

– Musisz być ostrożna. Nie obnoś się ze swoimi konszachtami z opozycją.

– Na kopulującego Jabbera, Silasie – parsknęła śmiechem Bellis. Trzeba ci było zobaczyć listę twoich, czy też pana Fencha, rzekomych przyjaciół. Znajdują się na niej znacznie grubsze ryby niż ja. Czy to prawda, że pijesz z Hedrigallem? – Nie odpowiedział. – Zatem nie sadzę, aby ktokolwiek zainteresował się mną. – Przyglądali się sobie bez słowa. „Ile już razy to robiliśmy?” – pomyślała z rozpaczą Bellis. Zeszliśmy się potajemnie, w moim pokoju, nocą, przy herbacie, żeby pomówić o tym, co wiemy, a czego nie wiemy…” – Coś planują – powiedziała konspiracyjnym tonem, który o mało nie wzbudził w niej gorzkiego śmiechu. – Awank to nie koniec sprawy. Aum w ekspresowym tempie uczy się salt i przesunęli go do jakiegoś nowego, tajnego projektu. Nawet niektórzy z naukowców biorących w tym udział czują się odsunięci. Oprócz trzonu złożonego z Tintinnabuluma, Kochanków i Auma tym razem w projekcie uczestniczy Uther Doul. Coś planują – powtórzyła. – Silas skinął głową z miną, która wskazywała, że już wcześniej o tym wiedział. – Co planują? – spytała Bellis.

– Nie wiem – odrzekł.

Bellis nie umiałaby powiedzieć, czy mu wierzy.

– Jeśli dowiemy się, co planują, to może uda nam się stąd uciec.

– Przysięgam, że w tym momencie nie jestem w stanie tego odgadnąć. Jeśli się dowiem, to oczywiście natychmiast ci przekażę. – Badali się wzrokiem. – Doszły mnie słuchy, że Uther Doul zaleca się do ciebie.

Nie próbował być nieprzyjemny, ale jego uśmieszek zirytował ją.

– Nie wiem, czy to są zaloty – odparła opryskliwie. – Czasami odnoszę takie wrażenie, ale jeśli rzeczywiście tak jest, to, na bogów, wyszedł z wprawy. Czasem mi się wydaje, że kierują nim inne pobudki, ale nie umiem ich zgłębić. – Znowu milczenie. Na zewnątrz zaczął jęczeć wiatr.

– Powiedz mi, bo jesteś w tym znacznie lepiej zorientowany niż ja: czy można mówić o poważnej opozycji wobec projektu? Podkreślam: poważnej. A jeśli tak, to czy możemy ją wykorzystać do ucieczki? – „O co też może mi chodzić?” – dopytywała samą siebie. „Wysyłamy do kraju ostrzeżenie. Uratowaliśmy go od zagłady, na Jabbera, nie ma nic więcej do zrobienia. Nie istnieją frakcje, które moglibyśmy przeciągnąć na swoją stronę. Nie ma nikogo, kto dałby się namówić do zabrania nas do kraju”. Silas wiele rozprawiał o ucieczce, ale wtopienie się w półświatek Armady, zniknięcie z pola widzenia, zmiana nazwiska, zawiśnięcie w sieci układów, plotek, wzajemnych przysyp i gróźb, to wszystko były techniki przetrwania. Silas przystosowywał się. Bellis nie miała nic do zrobienia. Nie mogła się zaangażować w żadne kombinacje, w żadne tajne plany. Nadal śniła jej się czasami rzeka płynąca z Nowego Crobuzon do Zatoki Żelaznej. – „Nie” – pomyślała z pasją, bezkompromisowo. „Niezależnie od tego, jaka jest prawda, niezależnie od tego, jak beznadziejna jest sytuacja, nie zrezygnuję z myśli o ucieczce”.

Wymagało od niej sporego wysiłku, aby osiągnąć tak wysokie natężenie palącego się zimnym płomieniem gniewu, pragnienia ucieczki, toteż rozstanie się z nim teraz byłoby dla niej nie do zniesienia.

Trzymała więc to głośne „nie” z tyłu głowy, nie rozcieńczone wątpliwościami.

Na drugi dzień, po przebudzeniu, wychyliła się z okna na ciepły wiatr i patrzyła, jak wykończone, skacowane ekipy porządkowe sprzątają z ulic i pokładów odpadki po wczorajszej imprezie. Namiatali wielkie hałdy kurzu, kolorowego papieru, strojów i przebrań z balów maskowych, akcesoriów narkotykowych i tak dalej.

Z wieży wiertniczej „Sorgo” przestały wypełzać obrzydliwe płomienie. Platforma ostygła, zapas ropy naftowej i skalnego mleka został zmagazynowany. Bellis powiodła wzrokiem nad nautyczno-miejskim krajobrazem i zobaczyła, że parowce, holowniki i krępe statki przemysłowe ciągną ku miastu, niby opiłki żelaza ku magnesowi. Patrzyła, jak załogi przywiązują swoje jednostki do Armady.

Kiedy wszystkie statki służebne były już zaprzęgnięte, wzięły kurs na południowy wschód, plując czarnym dymem. Ich maszyny pożerały ogromne ilości kradzionego węgla i różnych innych materiałów palnych. Z przerażającą powolnością Armada zaczęła się poruszać.

Pod spodem, w przezroczystej wodzie, nurkowie kontynuowali pracę. Trwało złomowanie kolejnych statków i dostarczanie żelaza do zakładów przemysłowych. Między zwłokami okrętów a odlewniami nieustannie kursowały chmary sterowców.

Morze nikłymi prądami opływało gigantyczne wędzidło schowane pod statkami. Prędkość Armady była prawie niedostrzegalna: wynosiła najwyżej dwa węzły.

Ale nie spadała ani na moment. Ruch był nieprzerwany. Bellis wiedziała że kiedy miasto dotrze do celu podróży, kiedy łańcuchy zostaną spuszczone i taumaturgia uruchomiona, wszystko się zmieni. I znowu usłyszała swoje „nie”, odmowę kapitulacji, odmowę zadomowienia się w tym mieście.

Z upływem dni była coraz mniej potrzebna. Sesje tłumaczeniowe inżynierami odbywały się rzadziej, tylko w wypadku natrafienia na jakiś konkretny problem, który na bieżąco rozwiązywano. Bellis miała poczucie, że oddala się od centrum wydarzeń.

Jeśli nie liczyć Doula. Nadal z nią rozmawiał, nadal raczył ją winem w swojej kajucie. Ich spotkania nadal były podszyte czymś tajemniczym, ale Bellis nie umiała tego rozszyfrować. Doul wyrażał się tak samo zagadkowo jak zawsze i rozmowy te nie przynosiły Bellis pociechy. Jeszcze parę razy zabrał ją do tego małego pomieszczenia, skrzyni akustycznej pod pokojem Kochanków. Zawsze odbywało się to w nocy, zawsze potajemnie. Słyszała ich zdyszane deklaracje, ich jęki bólu i pożądania. To stężenie uczuć nadal przerażało ją i mdliło, jak coś gnijącego w żołądku.

Za drugim razem usłyszała, jak syczą z rozkoszy – w ich rozumieniu tego doznania – i nazajutrz rano, kiedy weszła wraz z Aumem na salę obrad, Kochankowie mieli na sobie świeże rany, głęboko wcięte i identyczne, a na czołach krwawe strupy.