Выбрать главу

I Bellis doznała zapaści. Nie mogła znieść myśli o tym, że jest zdana na łaskę ludzi uzależnionych od uczuć znajdujących uzewnętrznienie w takich odgłosach.

„Nie”.

Mimo że minęły dwa tygodnie, dzień po dniu zrobiło się coraz goręcej wędzidło było na ukończeniu, Silas jej nie odwiedził, a w zachowaniu Doula wciąż nie mogła dopatrzyć się żadnego sensu; mimo że oddalała się od centrum władzy i czuła ulgę, że nie musi już codziennie widywać Kochanków, wybił się strach związany z poczuciem narastającej zbędności; mimo że straciła ostatnie resztki władzy, jaką posiadała; mimo że stało się oczywiste, iż tkwi w pułapce bez wyjścia, wewnętrzny głos Bellis zhardział i nabrał stanowczości.

„Nie”.

Rozdział trzydziesty drugi

Armada znalazła miejsce, którego szukała.

Miasto znajdowało się w pobliżu granicy między Wezbranym Oceanem a Morzem Czarnomieliźnianym. Bellis zbaraniała, usłyszawszy o tym. „Naprawdę zapłynęliśmy tak cholernie daleko?” – pomyślała.

Stali na wodzie absolutnie nieruchomo. Za pomocą ezoterycznych technik, takich jak łapanie echa i projekcja sensoryczna, Armada znalazła drogę do środka martwego oka. Nazwą tą określano przypadkowo zlokalizowane akweny o średnicy kilku kilometrów, gdzie nie było prądów ani wiatrów. Obiekty pozbawione własnego napędu, unoszące się na powierzchni martwego oka, podskakiwałyby na falach, lecz nie poruszyłyby się ani o centymetr w żadnym kierunku kompasowym.

Martwe oczy stanowiły rodzaj tablicy informującej, że w dole znajduje się hydrosztolnia.

W tym regionie głębokość oceanu wynosiła od około pięciu do sześciu i pół kilometra, ale pod martwym okiem łoże oceanu opadało stożkowato ku okrągłej dziurze, która ciągnęła się w dół poza zasięg jakiegokolwiek geoempaty.

Hydrosztolnia była szeroka na dwa kilometry i bezdenna.

Sięgała tak głęboko, że przestrzeń Bas-Lag w żaden sposób nie mogła w sobie pomieścić ciężaru grawitacyjnego i gęstości wody, toteż w dolnych partiach dziury rzeczywistość była niestabilna. Hydrosztolnia była łącznikiem między światami. Przez ten wyłom przedostawały się awanki.

Nie było momentu, w którym Krüach Aum i jego nowi podwładni obwieściliby koniec badań. Nie było oficjalnego powiadomienia, ostatnie problemy zostały rozwiązane. Bellis nie umiała dokładnie określić, od kiedy wiedziała, że Armada jest gotowa.

Doul jej tego nie powiedział. Świadomość ta wsączyła się w nią tak samo jak we wszystkich innych obywateli. Pogłoski przerodziły się w dedukcje, dedukcje w radosne spekulacje, radosne spekulacje w triumfalną pewność. „Udało im się. Wiedzą, jak to zrobić. Czekają”.

Bellis chciała w to nie wierzyć. Świadomość, że naukowcy opanowali potrzebne im techniki, zawładnęła nią tak delikatnie, że nie było nagłego wstrząsu, tylko powoli narastający lęk. „Jak?” – myślała raz po raz. Zważyła skalę przedsięwzięcia i pytanie to przytłoczyło ją. „Jak oni to zrobią?”- Ogarnęła myślą wszystkie zadania do wykonania, wiedzę do zgromadzenia, maszyny do zbudowania, energię do ukierunkowania. Rzecz wydawała się niemożliwa. „Czy to dzięki mnie? – zdumiewała się. „Czy bez Auma i jego książki dałoby się tego dokonać?”

Bellis czuła, że napięcie, lęk i podniecenie narastają wokół niej z każdą godziną.

Wiele dni po przybyciu Armady na martwe oko nareszcie wydano obwieszczenie, którego wszyscy się spodziewali. Plakaty i krzykacze informowali ludzi, że mają być gotowi, że prace badawcze skończone, że próba zostanie podjęta.

Chwila przełomowa, niezwykła, nikogo jednak nie zaskoczyła. Po takim długim milczeniu oficjalnych czynników to ostateczne potwierdzenie nawet Bellis sprawiło ulgę.

Tanner Sack z przyjemnością patrzył na wędzidło i widoczne teraz łańcuchy. Urodził się i wychował w Nowym Crobuzon, gdzie zachodnie niebo przesłaniały góry, architektura zaś była skomplikowana i wszędzie się wciskała. Bywało, że bezkresne niebo nad Armadą i nieprzerwana połać wody na dole ciążyły mu.

Zanurzona uprząż działała na niego kojąco. Nareszcie mógł popatrzeć na coś dużego i realnego, przełamującego monotonię głębin.

Tanner unosił się w nieruchomych wodach martwego oka. Poza nim tylko Bastard John i ludzie-ryby obserwowali uprząż od dołu.

Przygotowania dobiegły końca.

Zbliżało się południe, lecz w mieście było cicho jak przed świtem.

Na sąsiednich statkach Bellis widziała ludzi obserwujących z daleka, zza rogów, z miejskich parków. Nie dało się słyszeć prawie żadnych dźwięków. Po niebie nie latały sterowce.

– Pół miasta jest w domach – syknęła do Uthera Doula.

Znalazł ją na pokładzie „Wielkiego Wschodniego”, gdzie przyszła wraz z tymi nielicznymi Armadyjczykami, którzy uważali, że ten historyczny moment należy oglądać z samego okrętu flagowego.

„Boją się” – pomyślała, patrząc nad pustymi ulicami na statki w dole. „Zdają sobie sprawę, jaka jest stawka. Jak marynarze w szalupie ratunkowej, którzy cumują do wieloryba”. Zdusiła w sobie śmiech „I boją się burzy”.

Silne burze budziły grozę w obywatelach Armady. Miasto nie mogło ominąć narowów niepogody ani zaprząc ich do swoich celów. Porywiste wiatry potrafiły oderwać statek od statku albo rzucić jednym o drugi nawet przy najmocniejszych buforach. Dzieje Armady roiły się od opowieści o strasznych, śmiercionośnych szkwałach.

Nigdy wcześniej celowo nie ściągnęli na siebie huraganu.

Do przebicia membrany między rzeczywistościami, nawet w tym słabym punkcie, i zwabienia awanka na tę płaszczyznę konieczna była gigantyczna erupcja energii. Burza elyktryczna by nie wystarczyła, potrzebowali burzy żywej, orgii, szaleństwa fulmenów, cząstek elementarnych błyskawicy.

A że, na szczęście, żywe burze były niemal tak samo rzadkie jak wypływy Momentu, Niszczukowody musiały sztucznie wywołać to zjawisko.

Sześć masztów „Wielkiego Wschodniego”, a przede wszystkim potężny maszt główny, owinięto miedzianym drutem w gumowej izolacji, który znikał we wnętrzu statku, ciągnął się korytarzami i schodami, pod strażą gwardzistów, w końcowym punkcie podpięty do ezoterycznej nowej maszyny napędzanej skalnym mlekiem. Silnik ten miał przesłać kolosalne ładunki przez nity łańcucha do wędzidła i dalej, w morską głębinę.

W jakimś miejscu zebrali się uczeni i piraci-taumaturgowie z Książkowic, Alozowic i Niszczukowód: meteoromanci i elementaliści z dziwacznymi urządzeniami, piecami, mazidłami i darami. Może ofiarnymi. Bellis wyobrażała sobie ich gorączkową pracę: mierzą prądy eteryczne, dorzucają paliwa, wypowiadają zaklęcia.

Przez jakiś czas słychać było tylko szepty, odległe okrzyki mew i szum fal. Każdy, kto stał w bezlitosnym upale, chciał usłyszeć coś czego nigdy wcześniej nie słyszał, ale ludzie nie mieli żadnego wyobrażenia o tym, na co czekali. Nareszcie doczekali się: dźwięk tak monolityczny, że wprawił w drżenie wszystkie statki.

Bellis usłyszała, jak Uther Doul wypuścił powietrze i szepnął: „Teraz”. Jego głos był nasycony uczuciem, którego nie rozpoznała.

Pokład „Wielkiego Wschodniego” nagle poruszył się pod ich stopami z perkusyjnym trzaskiem.

Armada zawibrowała gwałtownie.

– Opuszczają wędzidło, łańcuchy do dziury – powiedział cicho Doul.

Bellis ścisnęła poręcz relingu.

Pod wodą Tanner sapnął, a woda pędziła przez jego skrzela, kiedy ogromne windy zaczęły się kręcić, a bolce mocujące uprząż wysadzono w powietrze za pomocą ładunków wybuchowych. W dokładnie zaaranżowanej sekwencji, przemieszczając wielkie wały morskiej wody, metalowy pierścień o średnicy prawie pół kilometra, najeżony okrutnymi hakami i obrożami, zaczął opadać na dno.

Zsuwał się przez wodę etapami, osiągając granicę swojej wolności, kiedy kończyły się kolejne długie na kilkadziesiąt metrów ogniwa. A potem detonowano kolejny ładunek, obracały się ogromne windy i pierścień opadał o kolejny odcinek.

Kiedy metalowa obręcz docierała do końca kolejnego ogniwa, miasto w górze poruszało się, ulegało przemieszczeniu, jego wymiary zmieniały się pod obciążeniem. Łańcuchy były olbrzymie, na skalę geologiczną, każde potężne szarpnięcie miało siłę wstrząsu sejsmicznego. Armada mogła się jednak poszczycić bardzo dobrą pływalnością, którą zawdzięczała starannej konstrukcji, gazowi i taumaturgii, dlatego chociaż nagłe pociągnięcia telepały nią jak huragan i zrywały te nieliczne wiklinowo-linowe pomosty, których nie odpięto, nie zdołały przewrócić miasta.

– Na kopulującego Jabbera! – krzyknęła Bellis. – Musimy zejść pod pokład!

Doul przytrzymał ją mocno i unieruchomił.

– Nie chcę tego przegapić i pani też nie powinna.

W tym momencie miasto wierzgnęło przerażająco.

***

Opadanie wędzidła nabrało tempa. Tanner Sack zdał sobie sprawę, że krzyczy bezgłośnie, bezpowietrznie, że jego szczęka wyrzuca nieme bluźnierstwa na ten widok. Zahipnotyzowała go skala tego, co widział, nagłe zniknięcie gigantycznej uprzęży w absolutnie czarnym morzu. Mijały sekundy i minuty. Miasto przestało tak bardzo się trząść i trwało odwijanie się wielkich łańcuchów – pięć ciągów ogniw zstępowało w ukryte głębiny.