Выбрать главу

Ludzie zaczęli stawiać pytania. Delikatnie, bardzo ostrożnie, zaczęli obmacywać rany na duszy, zostawione przez wojnę okaleczenia. I wtedy zrodziły się straszne wątpliwości.

„Po co przypłynęli?” – mówili ludzie do siebie i do innych, kręcą głowami i ze spuszczonym wzrokiem. „I jak nas, do cholery, znaleźli na drugim końcu świata?”

„Czy mogą zrobić to jeszcze raz?”

W tym powoli pączkującym klimacie gniewu i dociekliwości wyrosły kwestie szersze niż niedawna wojna. Każde pytanie prowadziło do następnych.

„Czym zwróciliśmy na siebie ich uwagę?”

„Co my robimy?”

„Dokąd płyniemy?”

Z upływem dni i bezsennych nocy odrętwienie Bellis zaczęło ustępować. Od zakończenia bitwy właściwie z nikim nie rozmawiała, z nikim się nie spotkała. Uther Doul radził sobie bez niej. Nie szukała towarzystwa Carrianne czy Johannesa. Poza przesiewaniem plotek, które pieniły się jak chwasty, Bellis przez wiele dni prawie się nie odzywała.

Na drugi dzień po walce zaczęła myśleć. Coś się w niej ocknęło i spojrzała na zdewastowane miasto z pierwszym silniejszym uczuciem, jakiego doznała od dłuższego czasu – ze śmiertelną zgrozą. Z zaskoczeniem stwierdziła, że jest przerażona.

Podniósłszy oczy ku słońcu, poczuła drgnienia emocji, niepewności i strasznych pewności, które w sobie magazynowała.

– O bogowie. O bogowie.

Tak wiele wiedziała. Tak wiele spraw było teraz dla niej jasnych – i to w większości spraw tak strasznych, że na razie bała się z nimi zmierzyć, na razie nie mogła o nich myśleć. Nosiła w sobie zrozumienie i wiedzę, ale uciekała przed nimi jak przed jakimś dręczycielem.

Tego dnia Bellis jadła, piła i spacerowała, jakby nic się nie zmieniło, ale podobnie jak inne sponiewierane istoty wokół niej, ruchy miała szarpane i niezdarne. Tylko od czasu do czasu krzywiła się – mrugała powiekami, syczała i zaciskała zęby – gdy zgromadzona w jej wnętrzu wiedza drgnęła. Bellis była nią brzemienna – i desperacko ignorowała to grube, diabelskie dziecko.

W głębi duszy wiedziała, że nie potrafi zdławić w sobie tej wiedzy, ale grała na czas, nie werbalizowała, odganiała noszone w sobie zrozumienie gniewnym, wystraszonym: „Nie teraz, nie teraz…”

Obserwowała zachód słońca przez nierówno wyrżnięte w blasze okna i ślęczała nad listem, próbując zebrać się do napisania o bitwie.

Nie wiedziała, co ze sobą począć. O dziesiątej usłyszała nieśmiałe pukanie i kiedy otworzyła drzwi, stał za nimi Tanner Sack.

Podczas walki został poraniony. Twarz miał pociętą, rany zakażone. Nie widział na lewe oko, bo za bardzo mu spuchło. Brzydkie macki przybandażował do piersi, z której wyrastały. W ręku trzymał pistolet, z którego mierzył w twarz Bellis. Dłoń była stanowcza.

Wpatrywała się w wylot lufy. Spasione, nienawistne zrozumienie, które w sobie wykarmiła, wyskoczyło z niej niepowstrzymanie. Znała prawdę. Wiedziała, dlaczego Tanner Sack jest gotów ją zabić. Miała też znużoną świadomość, że gdyby nacisnął spust, to w ciągu ułamka sekundy między hukiem wystrzału a rozerwaniem jej mózgu przez kulę nie miałaby do niego pretensji.

Rozdział trzydziesty ósmy

– Jesteś morderczynią, ty pizdo!

Bellis przytrzymała się oparcia krzesła, dysząc i łzawiąc z bólu. Tanner Sack uderzył ją raz, mocny cios wierzchem dłoni rzucił nią o ścianę. Wyładował w ten sposób chyba cały swój fizyczny gniew i teraz czuł się na siłach tylko mówić do niej z nienawiścią. Dalej trzymał pistolet wymierzony w jej głowę.

– Nie wiedziałam – powiedziała Bellis. – Przysięgam, na Jabbera, że nie wiedziałam.

Nie czuła strachu, tylko gęsty wstyd i zamęt, który sprawiał, że mówiła bełkotliwie.

– Ty szmato pierdolona – wyzywał ją Tanner, niezbyt głośno. – Ty jędzo, ty pizdo, ty pizdo, pies cię jebał…

– Nie wiedziałam – powtórzyła. Pistolet ani drgnął.

Tanner znowu obrzucił ją długim stekiem inwektyw, a ona tym razem mu nie przerywała. Postanowiła zaczekać, aż się zmęczy. Przeklinał ją długo, po czym nagle zmienił temat i przemówił prawie normalnym tonem.

– Tyle trupów. Tyle krwi. Byłem pod wodą, wiesz o tym? Pływałem w niej – wyszeptał. – Pływałem w zasranej krwi. Zabijali ludzi takich jak ja. Matołki z Nowego Crobuzon, które mogłyby być moimi kumplami. A gdyby zwyciężyli, gdyby zdobyli miasto, to zabijanie by nie ustało. Ja płynąłbym teraz do kolonii. Prze-tworzony niewolnik… Szekel, mój chłopak – powiedział spokojniejszym tonem. – znasz Szekla, nie? – Spiorunował ją wzrokiem. – Parę razy ci pomógł. On i jego pani, Angevine, zaplątali się w strefę walk. Ange da sobie radę, ale Szekel? Sprawił sobie strzelbę, głupek jeden. Kula trafiła w jakieś drzewce koło niego i drzazgi rozpruły mu twarz. Jest cała poharatana. A ja sobie myślę, że gdyby ten Crobuzończyk przesunął lufę o jeden zasrany centymetr, to byłoby po Szeklu. Pa, do widzenia. – Bellis nie umiała się odgrodzić od jego zrozpaczonego tonu. – Jak wszyscy inni, którzy zginęli. Kto ich zabił? Pytam się, kto ich zabił? Musiałaś wezwać pomoc, co? Przyszło ci do głowy, co się może stać? Pomyślałaś o tym? Obeszło cię to? Teraz cię obchodzi? – Tłukł ją tymi słowami po łbie i nawet kiedy zaprzeczyła ruchem głowy, jakby mówiła: „To nie tak było”, ogarnął ją głęboki wstyd. – Zabiłaś ich, ty zdradziecka szmato. I ja też. – Trzymał pistolet pewną ręką, ale twarz wykrzywiła się. – Ja też. Po co żeś mnie w to wciągała? – Oczy miał nabiegłe krwią. – O mało nie zabiłaś mojego chłopaka. Bellis zamrugała, żeby usunąć z oczu łzy.

– Tanner – powiedziała chrapliwym głosem, unosząc ramiona w geście bezradności. – Przysięgam ci, przysięgam ci, przysięgam… nie wiedziałam.

Podejrzewała, że od początku miał w sobie cień wątpliwości, niepewności, bo inaczej po prostu palnąłby jej w łeb. Mówiła do niego długo, potykając się na własnych słowach, próbując znaleźć sposób na wyrażenie tego, co nawet dla niej brzmiało niewiarygodnie, z gruntu fałszywie. Pistolet przez cały czas celował w jej twarz. Mówiąc Tannerowi o swoich olśnieniach, Bellis od czasu do czasu milkła, w pełni sobie uświadamiając, że jej podejrzenia były prawdziwe. Wyglądała przez okno, które widziała nad ramieniem Tannera Sacka. Tak było łatwiej, niż patrzeć mu w oczy. Za każdym razem, gdy na niego zerknęła, palił ją skandal dokonanej przez siebie zdrady, a przede wszystkim wstyd. – Wierzyłam w to, co ci powiedziałam. – Na wspomnienie o rzezi skrzywiła się tak gwałtownie, że aż ją zabolało. – Mnie też okłamał.

– Nie mam bladego pojęcia, jak znaleźli Armadę – mówiła trochę później, wciąż mając przed sobą pogardliwego, wściekłego i niedowierzającego Tannera. – Nie wiem, jak to działa. Nie wiem, jak zrobili. Nie wiem, jakie wykradł informacje albo przyrządy, które to umożliwiły. Musiał coś schować. Musiał dać im coś, co im pozwoliło nas wytropić, w tej przesyłce…

– Którą dałaś mnie.

Bellis zawahała się, po czym skinęła głową.

– Którą on dał mnie, a ja tobie.

– Byłam przekonana, że… Na Jabbera, Tanner, jak myślisz, co ja robiłam na „Terpsychorii”? Uciekałam, do jasnej cholery. – Tanner nie reagował. – Byłam zbiegiem. Kurczę, nie podoba mi się tutaj, to nie jest mój kraj, ale uciekałam. Nie wezwałabym tych drani. Nie miałabym do nich zaufania. Uciekałam, bo bałam się o własne życie. – Spojrzał na nią z zaciekawieniem. – Zresztą… – zawahała się, bo miała obawy że zabrzmi to jak mizdrzenie się, ale chciała powiedzieć mu prawdę. – Zresztą, i tak bym tego nie zrobiła. Nie zrobiłabym tego tobie ani żadnemu innemu z was. Nie jestem zasranym prokuratorem, Tanner. Nie chcę, żeby ich wymiar sprawiedliwości dopadł któregokolwiek z was.

Wpatrywał się w nią z kamienną miną.

Jak później zdała sobie sprawę, tym, co przeważyło szalę, co kazało Tannerowi uwierzyć w jej wersję, nie był jej smutek ani wstyd. Nie ufał tym uczuciom, o co nie miała do niego pretensji. O tym, że Bellis mówi prawdę, że tak jak on została oszukana, przekonała go jej wściekłość.

Zgnębiona Bellis długo milczała, czując, że dygocze, a jej zaciśnięte pięści były twarde jak kość i zbielałe.

– Ty gnoju – usłyszała własne słowa i pokręciła głową. Tanner wiedział, że Bellis nie ma na myśli jego. Myślała o Silasie Fennecu. – Okłamywał mnie – prychnęła nagle, zaskakując samą siebie. – Faszerował mnie kłamstwami, żeby móc mnie wykorzystać.

„Wykorzystał mnie, tak jak wykorzystał wiele innych osób. Widziałam go w akcji. Miałam świadomość, jak on działa, jak wykorzystuje ludzi, ale… ale nie sądziłam, że ze mną postępuje tak samo”.

– Upokorzył cię – powiedział Tanner. – Miałaś się za kogoś wyjątkowego, co? – zakpił. – Myślałaś, że go przejrzałaś? Myślałaś, że jesteście wspólnikami?

Patrzyła na niego rozpalona wściekłością i obrzydzeniem do siebie, dała się nabrać Silasowi jak jakaś pierwsza naiwna, jak jego marionetka, jak wszyscy inni. „Ja byłam większym frajerem niż ci wszyscy biedacy, którzy czytali broszury Simona Fencha. Ja byłam większym frajerem niż ci wszyscy kretyni, którzy działali jako jego wtyki”. Dostała mdłości na myśl, że z taką pogardą, z taką łatwością ją okłamywał.

– Ty gnoju zasrany – mruknęła. – Zajebię cię. Tanner uśmiechnął się kpiąco, tak żałośnie to zabrzmiało.